Tajemnice krypty franciszkanów

Dziedziniec na tyłach kościoła franciszkanów, zagłębie sklepików z dewocjonaliami, senne puste podwórko. Nikt nie przypuszczałby, że niepozorne drzwi w głębi to wejście do podziemnego świata zmarłych. Wąskie schody prowadzą nas w dół do obszernej krypty. Na dole widać pozostałości murów XIII wiecznej świątyni, na której miejscu w latach 1727-43 zbudowano dzisiejszy barokowy kościół franciszkanów.

Mało kto wie, że jest to miejsce pierwszego pochówku hrabiego Lajosa Batthyánya, premiera niezależnego rządu węgierskiego w czasie Wiosny Ludów. To tutaj po egzekucji 6 października 1849 roku przewieziono w tajemnicy jego ciało. Batthyánya stracono na terenie koszar wojskowych (tzw. Újépület) zajmujących teren dzisiejszego placu Wolności. Stamtąd ciało trafiło do szpitala Rocha (Rókus kórház), gdzie zgłosił się po nie proboszcz z dzielnicy Józsefváros, Antal Szántófy, który chciał przewieźć je do kościoła franciszkanów. Władze szpitala początkowo nie wyrażały zgody na wydanie ciała, gdyż Austriacy zarządzili, by Batthyánya pochowano w nieoznaczonym miejscu na cmentarzu komunalnym poza miastem. Proboszcz udał się więc na cmentarz w Józsefváros, wykopano grób, ale gdy wóz z ciałem dotarł na miejsce, ksiądz nakazał woźnicy zawrócić pod pozorem, że grób nie jest jeszcze wystarczająco głęboki. Był wieczór, celnikowi przy bramie miejskiej nie chciało się już sprawdzać wozu i tak pod osłoną nocy trumna trafiła z powrotem do miasta, do krypty kościoła franciszkanów. Zakonnik Agáp Dank umieścił ją w nieoznakowanej wnęce trumiennej, tablicę nagrobną odwracając do wewnątrz, tak by ukryć ją przed oczami Austriaków.

Ciało bohatera spoczywało tu w latach 1849-1870 i poza kilkoma franciszkanami i członkami rodziny nikt nie znał tajemnicy krypty. Zachowała się kamienna tablica, która zamykała wnękę trumienną, a na niej inicjały G.B.L. (Gróf Batthyány Lajos) i data śmierci. Została ona wmurowana od wewnętrznej strony wnęki, tak jak wtedy, gdy spoczywało tu ciało premiera. W 1870 roku szczątki zostały przeniesione na cmentarz Kerepesi, gdzie w czasie ponownego pogrzebu premiera Batthyánya żegnał stutysięczny tłum rodaków. Wkrótce wzniesiono tam mauzoleum.

Kiedyś wejście do krypty prowadziło z nawy głównej, w miejscu gdzie dziś stoi ołtarz. Zmarłych chowano tu w latach 1797-1892. W czasie II wojny światowej wnęki grobowe zostały uszkodzone przez Rosjan, liczących zapewne na bogate łupy, pootwierano trumny, porozrzucano kości zmarłych. Od tamtego czasu, przez dziesięciolecia nikt tam nie zaglądał. Dopiero kilka lat temu przeprowadzono prace renowacyjne i podziemia  udostępniono zwiedzającym.

Pod ziemią jest zaskakująco jasno, w ramach remontu zamontowano nowoczesne oświetlenie. Gdzieś nade mną ulica Kossuth Lajos z setkami przetaczających się aut. Tu cisza grobowa. Po obu stronach w ścianach jedna nad drugą znajdują się rzędy wnęk, w których spoczywają urny i trumny, pośrodku zostawiono kilka lepiej zachowanych, widać kości zmarłych – jak to zazwyczaj w tego typu grobowcach. Dość dobrze zachowały się kamienne płyty i tablice nagrobne, dlatego nie było większego problemu z ich restauracją. Odczytuję nazwiska i daty śmierci. Większość z połowy XIX w. Te katakumby to miejsce spoczynku ok. 50 donatorów i nobliwych obywateli węgierskich, ale moją uwagę zwraca jedno nazwisko i napis po polsku: TU LEŻY WIKTOR NAŁĘCZ MALSKI MAJOR WOYSK POLSKICH ZMARŁY W PESZCIE 4 PAŹDZIERNIKA 1844 R. W 48 ROKU ŻYCIA

***

Wuj Wiktor Malski, dawny oficer artylerii, człowiek wykształcony, dobry rysownik, malarz, myśliwy, który czterokonną bryczką odbył podróż przez całą Europę, otwierał przed chłopcem horyzonty na wielkie gościńce. I dalej: w Romanowie wuj Wiktor Malski rozczytywał się z upodobaniem w Byronie oraz w Walterze Scottcie.

Informacje o Wiktorze Malskim, który był wujem Józefa Ignacego Karaszewskiego znalazłam m.in. na stronie muzeum Kraszewskiego w Romanowie. To tam, w majątku rodzinnym swojej matki pisarz spędził kilka pierwszych lat życia, wychowywany przez prababkę Konstancję Nowomiejską z Morochowskich i babkę Annę Malską. Dzieciństwo spędzone w tym domu, pełnym książek, dyskusji o kraju i o świecie, a także towarzystwo wuja Wiktora Malskiego, człowieka światłego, o duszy artysty, który rozbudził w młodym Kraszewskim zainteresowanie powieścią historyczną, musiało mieć wielki wpływ na późniejszą twórczość autora Starej baśni.

W książce autorstwa Piotra Chmielowskiego z 1888 r. pt. Józef Ignacy Kraszewski: zarys historyczno-literacki natknęłam się na taki fragment o Wiktorze:

W wielkiej sali, która wspólną była dwom babek mieszkaniom i leżała w pośrodku domu, zbierano się zwykle przy okrągłym stoliku. Przynoszono doskonale bery i jabłka tyrolskie, ale istotnym celem było czytanie głośne. Dziadek zazwyczaj milczący, siadał na kanapie, albo przechadzał się powoli i cicho, stając niekiedy i przysłuchując się bacznie — babka czytała, robiąc pończochę. Aż do łez przejęła wszystkich mowa Jana Kazimierza przy abdykacyich. Cisza panowała w salonie, a straszna przepowiednia zbolałego króla rozlegała się po nim jak głos z grobu. Babka była drugą nauczycielką młodziutkiego wnuka, ona go nauczyła pisać po polsku i po francusku, ona go przygotowała do szkół.

Obok tych osób na umysł młodociany Józia wpływał także silnie wuj Wiktor Malski, który zastępował wprawdzie ojca w gospodarstwie, ale na rolnika stworzonym wcale nie był: „lubił literaturę, zajmował się sztuką, rysował i malował bardzo ładnie, odbył nawet do Włoch podróż artystyczną. Książka- sztuka, myślistwo były mu najulubieńszym zajęciem. Z wojska i lepszego towarzystwa warszawskiego wyniósł upodobania i nałogi, którym w Romanowie trudno było zadość uczynić. Myślistwo wszelkiego rodzaju było utrzymywane z troskliwością wielką i znajomością rzeczy. Polowano na wszelki możliwy sposób, nawet z sokołami, które noszono i hodowano, z chartami, gończemi, jamnikami, wyżłami itp. Obok tego literatura włoska i angielska, nie mówiąc już o francuskim chlebie powszednim, wuja Wiktora zajmowały żywo; były pokarmem codziennym. Czytano bardzo wiele, pewnie więcej w jednym Romanowie niż w całej okolicy.

Znajomość języka angielskiego, odbycie tzw. włoskiej podróży świadczy o tym, że Wiktor Malski otrzymał najlepsze arystokratyczne wykształcenie w swoich czasach i aspirował do bycia członkiem ówczesnych elit, na miarę Czartoryskich czy Potockich. Wg. tablicy grobowej zmarł w roku 1844 w wieku 48 lat, choć natknęłam się też na inne źródło podające datę 1845, ale na pewno chodzi o tę samą osobę. Zastanawiam się w jakich okolicznościach trafił na Węgry, jak potoczyły się jego losy po opuszczeniu kraju? Wiadomo, że był oficerem, ponoć dobrym malarzem. Czy jego kariera została złamana powstaniem listopadowym? Intrygująca postać. Jeżeli znacie jakieś źródła, które mówią o nim coś więcej, to podzielcie się proszę.

Kościół franciszkanów: V dzielnica, Ferenciek tere 9
Krypta: wejście od ul. Kossuth Lajos 1 (brama pomiędzy księgarnią Św. Stefana a sklepem z dewocjonaliami, wejście znajduje się po prawej stronie).

Pozwólcie nam świętować

Dopiero dziś znalazłam chwilę, żeby coś napisać, dorzucam więc komentarz do wczorajszej galerii.

„Pozwólcie nam świętować”, tak wczoraj w ramach przepychanek między zwolennikami Orbána przemawiającego przed schodami Muzeum Narodowego, a protestującymi wzywającymi swych rodaków do zastanowienia się, próbowała uspokajać zwolenniczka premiera. Rząd już wcześniej uprzedzając ewentualne protesty przeciwników, próbował przekonywać, że 15 marca to święto a nie okazja do protestów, zapominając zupełnie, że przed przejęciem władzy z rąk Gyurcsánya w 2010r. Orbán zwoływał olbrzymie wiece w czasie każdego ze świąt i raczej nie potępiał tych, którzy ścierali się z oddziałami policji.

Od wczoraj jednak świętowanie stało się łatwiejsze, jakby ktoś nagle wymyślił jego nową, ulepszoną formułę, dzięki której każdy dzień świąteczny będzie teraz jeszcze bardziej świąteczny. Pisałam już wcześniej o reformie handlu, przygotowanej przez polityków, która właśnie z dniem wczorajszym weszła w życie. A o tym, że jest lepiej, od rana z pewnymi trudnościami donosiła nowa państwowa telewizja informacyjna. Kanałów w telewizji co prawda nie przybyło, bo nowy program to dawna publiczna jedynka przemianowana na kanał informacyjny. Wcześniej coś w tym stylu wymyśliła polska telewizja tworząc TVP Info.

Nie wszyscy jednak oddawali się świątecznemu nieróbstwu. Już po wyjściu ze stacji metra zostaliśmy otoczeni przez przekupniów oferujących tradycyjne węgierskie kokardki a także poważniejsze materiały patriotyczne jak np. flagi. Nie żebym nigdy ich 15 marca nie spotkała, ale w tym roku było ich zwyczajnie więcej niż zawsze. Nie jest to chyba jednak znak, że oto społeczeństwo węgierskie zmierza jak zapewnia premier do etapu pełnego zatrudnienia. Od zawsze sprzedawanie kokardek było ugrzecznioną formą prośby o wsparcie, formą wspierania współrodaków, którym jest gorzej, ale którzy nie stracili uczuć patriotycznych.

Jedna nieoczekiwana przesiadka i w końcu udało się nam dostać na Wzgórze Zamkowe, które było centrum świątecznych atrakcji. Rzadko się zdarza żeby wstrzymano ruch autobusów kursujących po wzgórzu i wygnano stąd wszystkie samochody, nawet te parkujące pod Hiltonem, który wyglądał tak jakby zakończył swoją działalność w Budapeszcie. Główną ulicę zajęły stoiska odpustowe, jakich wiele na różnych imprezach ludowo-patriotycznych, idąc dalej natknęliśmy się na kapelę przygrywającą typowym węgierskim tancerzom: on klepie się po cholewach, ona kręci się jak dziecięcy bąk – zestaw jaki niemal codziennie można zobaczyć np. w Szentendre. Do kompletu dorzucono olbrzymią liczbę turystów (trzeba przyznać, że wyraźnie było słychać język rosyjski w tej ciżbie, a Polacy stanowili nikłą ich ilość, zwłaszcza w porównaniu do lat ubiegłych, choć skłamałabym mówiąc, że ich wcale nie było).

Nie udało się przepędzić chłopaków przez całe wzgórze, opadli z sił wcześniej niż zazwyczaj więc nici z zaprezentowania huzarów w całej krasie – szczególnie Młodszemu chciałam pokazać konie, licząc na to, że w końcu wydusi z siebie słowo koń, kiedy zobaczy tych wspaniałych węgierskich jeźdźców. Jedynym jeźdźcem na wzgórzu jakiego zobaczył był ten z pomnika Hadika, a dzielnych huzarów owszem widzieliśmy, ale tylko w wersji pieszej, co nie przychodziło im łatwo bo ich stroje stworzone zostały do jazdy. Na dłużej zatrzymaliśmy się w Muzeum Wojska, na którego dziedzińcu przygotowano dla dzieci liczne atrakcje w rodzaju zabaw z czasów rewolucji węgierskiej – dowód na to, że kawałek sznurka i drewna to najlepsze zabawki, jeśli tylko się chce. W wielkiej sali balowej, odbywał się táncház, podczas którego chłopcy i dziewczęta porywali dzieci do szalonego, węgierskiego tańca trwającego bez przerwy w okręgu, w rytm cymbałów ściganych przez skrzypce. Z boku przyglądali się rodzice i huzarzy, którzy tu gospodarzyli. Niestety jedyny koń, jakiego mieli okazał się być… drewniany, choć bardzo realistyczny. Na Młodszym wrażenia jednak nie zrobił i ten ze złośliwym uśmieszkiem najechał na niego swoim motorkiem.

Niczym dziewczynka, stojąca za przemawiającym Orbánem, zatykająca sobie w tym czasie uszy, postanowiliśmy pozostać tego dnia głusi na krzyki, protesty, przechwałki i wszelką propagandę. I choć zmęczeni, to wróciliśmy do domu z poczuciem, że jednak powszechnie się świętuje. Bo świętują ludzie, którzy sami dla siebie ubrali się nie tylko w stroje z epoki, którzy oferowali kokardy we wszystkich rozmiarach i wariantach. To też ci którzy takie kokardy już dzień wcześniej przygotowali z dziećmi albo wymyślili urocze kolczyki w narodowych kolorach, którzy razem z dziećmi kleili huzarskie czapki z tektury, ale którzy przede wszystkim uśmiechali się tak, że było wiadomo, że ten dzień sprawia im radość, którą w dodatku chcą podzielić się z innymi.

P.S. Jeśli ktoś liczył na to, że napiszę o wczorajszych manifestacjach, to się rozczaruje. Stwierdziłam że będę ponad to – i jako że dzień spędziliśmy na górującym nad miastem Wzgórzu Zamkowym, należy rozumieć to dosłownie :)

Zapowiedzi 12.03.2015

15 marca (niedziela): Święto Narodowe Węgier upamiętniające węgierską rewolucję 1848-1849. Powstanie zapoczątkowały wydarzenia z 15 marca 1848 roku – odczytano wtedy 12 punktów słynnego manifestu, domagając się m.in. zniesienia cenzury, powołania niezależnego rządu węgierskiego, równości wobec prawa dla wszystkich obywateli, likwidacji pańszczyzny.

Tego dnia w całym kraju odbywają się liczne uroczystości państwowe, jak co roku przewidziano mnóstwo programów rodzinnych. Oficjalne obchody z udziałem prezydenta rozpoczną się o 9.00 rano na Placu Kossutha, następnie o 10.30 kontynuacja uroczystości w ogrodzie Muzeum Narodowego i przemowa Viktora Orbana. Jeśli jesteście w Budapeszcie warto wybrać się na Wzgórze Zamkowe, gdzie przygotowano niezliczone atrakcje szczególnie dla najmłodszych, m.in. spotkania z huzarami, koncerty, zabawy historyczne, konkursy. Będzie można zwiedzić cały Várkert Bazár oraz Táncsics-börtön. A już w sobotę bezpłatny wstęp do Parlamentu z możliwością zobaczenia korony Św. Stefana. Szczegółowy program obchodów tutaj.

Pozostałe propozycje na najbliższe dni:

Solaris

13 marca (piątek-premiera) i 16 marca (poniedziałek) o 19.00 na scenie Akademii Sztuki Teatralnej i Filmowej zobaczymy klasykę sci-fi – Solaris. Adaptacja słynnej powieści Stanisława Lema w wykonaniu studentów 4 roku uczelni. (Ódry Színpad, 1088 Budapest, Vas u. 2/c).

14, 15 marca – jubileuszowy maraton w MUPA. Pałac Sztuk ma już 10 lat. Z tej okazji dla publiczności przygotowano serię koncertów. Koneserzy muzyki klasycznej i jazzowej na pewno będą mieli z czego wybierać.

Od 17 do 20 marca festiwal teatrów lalkowych dla dzieci BÁBU Fesztivál – wstęp bezpłatny! Spektakle będą odbywać się w centrum kultury im. Józefa Attili na Angyalfoldzie albo w Budapeszteńskim Teatrze Lalek.

babu-fesztival

Jeśli nie macie problemów z zasypianiem to możecie skorzystać z Budapest Coffee Tour zorganizowanej z inicjatywy kilku budapeszteńskich kawiarni. Jest to świetna okazja do zapoznania się z ich ofertą oraz fajny pomysł na odkrywanie miasta. Szczegóły, lista kawiarni tu.

19 marca-4 kwietnia – Trocathlon czyli giełda używanego sprzętu sportowego w Decathlonie. Znudziły ci się stare narty albo rower, a wciąż są w dobrym stanie? Jeśli szafy w Twoim domu już się nie domykają, a przy każdej próbie ich otwarcia na Twojej głowie lądują np. kaski rowerowe i inne od lat nieużywane sportowe akcesoria – jest okazja by pozbyć się niepotrzebnego sprzętu. Na miejscu wycena przez rzeczoznawców. Jeśli dojdzie do sprzedaży, sprzedający otrzyma  kupony o równowartości wcześniej uzgodnionej ceny, do wykorzystania na zakupy w sklepach Decathlonu przez kolejne sześć miesięcy.

Trocathlon

Koncerty

Smingus – polski zespół o międzynarodowym składzie zagra w Budapeszcie dwa koncerty. W piątek o 20.30 w Szimpla Kert (Kazinczy utca 14) i w sobotę o 20.00 w Trafik Klub (Mikszáth Kálmán tér 2) z Ethno Darwin i Tegnaputan. W Budapeszcie pojawią się z materiałem z nowej płyty Black Diamonds. Simngus grają modern rock z elementami bluesa, folku i anglosaskiego pop-rocka. Do posłuchania w melancholijnych klimatach tu albo trochę w stylu Doorsów tu. To zdaje się stary materiał więc żeby przekonać się jak brzmi nowa płyta, trzeba przyjść na koncert.

W piątek 13 marca – węgierskie zespoły punkowe zagrają z okazji święta narodowego pod hasłem Punkowa Rewolucja w Lego Klub (1055 Budapest, Szent István krt. 15). Wstęp 1200 Ft. Zagrają: 19.00-19.30 KMK ,19.30-20.15 Oxitocin,20.15-21.00 Pánikroham 21.00-22.00 The DIY – Do It Yourself zenekar 22.00-23.30 Rózsaszín Pittbull 23.30-00.30 Persecutor 00.30-XX.XX Rockdiszkó

punkowa rewolucja

15 marca (niedziela) od 18.00 w Dürer Kert – ponownie węgierski punk, również z okazji święta, tym razem pod hasłem „dzień rewolucji” (gra słów „Forradalmi naPUNK”). Wystąpią: 18.00.Gumicsizma (Kalosze) 19.00.C.A.F.B. 20.00.A-PUNK 21.00.Hiszteria 22.00.Delirium Z 23.00.Faterkiller

15 marca (niedziela) w Barba Negra o godzinie 18.00 – fińskie trolle zrzeszone w trzy zespoły nawiedzą Budapeszt. Próbka najlepszego na świecie, fińskiego black metalu. Zagrają zespoły o uroczych łacińskich nazwach: Ensiferum (FIN), Insomnium (FIN), Omnium Gatherum (FIN). Koncert jest częścią “One Man Army Tour” 2015. Bilety w przedsprzedaży 4500 Ft, zwykłe 5500 Ft (Barba Negra Music Club, 1117 Budapest, Prielle Kornélia u. 4).

16 marca – przypominam o koncercie Archive.

18 marca (środa) – na głównej scenie na A38 o godzinie 20.00 – Zola Jesus z USA. Wokalistka urodzona w rodzinie rosyjskich emigrantów w USA. To wykonawczyni mrocznej muzyki, porównywana z takimi wokalistkami jak Lisa Gerrard z Dead Can Dance czy Elizabeth Freazer z Ceacteau Twins. Jej muzykę można również porównać do tej ilustrującej filmy Davida Lyncha. W supporcie zagra bardzo ciekawa węgierska wokalistka Anez. Bilety: w przedsprzedaży do 17 marca 4900 Ft, zwykłe 5500 Ft.

18 marca dodatkowy koncert Parov Stelar w Klubie Akvarium w dużej sali. Bilety na wcześniejszy 17 marca zostały wyprzedane, ale klub ogłosił, że udało się zorganizować dodatkowy koncert. Parov Stelar to austriacki DJ który wraz z grupą muzyków grających na klasycznych instrumentach tworzy elektroniczny swing i jazz. Niestety bilety koszmarnie drogie: zwykły 9900 Ft a VIP do galerii 15900 Ft.

Z okazji dnia Św. Patryka 18 marca (w środę) w klubie Akvarium o godzinie 20.00 i następnego dnia 19 marca (czwartek) – na głównej scenie na A38Paddy and the Rats (na A38 z Jolly Jackers). Paddy and the Rats to genialny sposób na uczczenie dnia Św. Patryka. Najlepszy zespół punk-folkowy na Węgrzech. Muzycy kryjący się pod anglosaskimi pseudonimami pochodzą z Miskolca, ale są tak dobrzy w tym co robią, że zalicza się ich do czołówki celtic punk rocka obok takich zespołów jak Flogging Molly czy Dropkick Murphys.

One dollar hotel

Kiedy Europa świętuje 25 rocznicę upadku muru i żelaznej kurtyny, to wiele osób pamięta jednocześnie o tym że 25 lat temu zniknął aliancki system okupacyjny, którego istnienie uzasadniane było zimną wojną i który już w tamtym okresie wydawał się przecież reliktem. Pamiętam, że w latach 80 japońskie studentki traktowały Checkpoint Charlie w Berlinie jako swoistą atrakcję turystyczną i nie odstraszały ich groźne miny amerykańskiej Military Police.

Trudno więc uwierzyć, że w Budapeszcie, na dziedzińcu jednego ze znajdujących się na Wzgórzu Zamkowym zabytkowych obiektów jeszcze do niedawna w koszykówkę grywali żołnierze amerykańskiej piechoty morskiej i bynajmniej nie było to miejsce należące do państwa węgierskiego. Chodzi o budynek nazywany więzieniem Tancsicsa, który stał się własnością USA po zakończeniu II wojny światowej. W czerwcu bieżącego roku, po 68 latach główny budynek wraz z dwoma innymi przyległymi do niego został w końcu odzyskany przez państwo węgierskie na zasadzie wymiany nieruchomości (pertraktacje trwały 8 lat od podpisania w 2006 roku moratorium w tej sprawie). W październiku na dwa dni obiekt udostępniono zwiedzającym.

To tutaj, przy ul. Táncsics Mihály utca 9-13 pod koniec panowania dynastii Arpadowiczów stał budynek Magna Curia Regis (zwany też Kammerhof), który był pierwszą budańską rezydencją Beli IV do momentu wzniesienia budańskiego zamku (wcześniej siedziba królewska znajdowała się w Esztergom, pol. Ostrzyhom). Pozostałości rezydencji królewskiej widoczne są na głębokości 6-8 m poniżej parteru więzienia Tancsicsa. Od strony Wodnego Miasta (Vizivaros) usytuowane były należące do kompleksu stajnie, warsztaty, itp., a wg. niektórych naukowców we wschodnio-północnej części zbocza mogła zostać ulokowana królewska mennica założona prawdopodobnie za czasów Andrzeja III. W skład zespołu pałacowego wchodziła wieża mieszkalna, w której mieściła się mennica, a także wybudowana w 1349 roku królewska kaplica św. Marcina. W 1382 roku Ludwik Węgierski podarował całą grupę budynków wraz z służebnymi przyległościami paulinom z Budaszentlőrinc (ciekawostka: paulini to jedyny zakon założony na Węgrzech, to stąd wzięli się paulini w Częstochowie) i którzy w tym samym roku umieścili tu przemycone z Wenecji szczątki św. Pawła Pustelnika.

Od zakonników całość przejął w 1416 r. hrabia Hermann Celejski (z arystokratycznej rodziny banów Sławonii, węg. Cillei-család), a po jego śmierci biskup z Vac. Majątek wrócił do korony węgierskiej w roku 1458, ale po dwóch latach król Maciej przekazał go palatynowi Michałowi Országowi z Gút (węg. gúti Ország Mihály), do którego rodziny należał do 1541 roku. Siedziba o charakterze pałacowym zostaje na pocz. XVI w umocniona potężnymi wieżami, z których jedna o średnicy 22 m nosiła nazwę baszty siedmogrodzkiej i była pierwszą w kraju zbudowaną na wzór włoski. Dzięki swojej masywności mogła przetrwać do XXI wieku, choć jej górna część znajduje się dziś na wysokości górnej części dziedzińca wewnętrznego. Powstały z Kammerhof pałac biskupi uległ całkowitemu zniszczeniu w czasie wojny piętnastoletniej (1591-1606). Po odbiciu Budy z rąk Turków w 1686 roku, w latach 1722-1728 na ruinach dawnego pałacu cesarz buduje prochownię o grubych murach, której nadal strzeże ocalała baszta siedmiogrodzka. W obawie przed eksplozją, po okresie wojen napoleońskich wyburzono dwa górne piętra, a prochownię przeniesiono na przedmieścia.

Widoczny z ul. Tancsics żółty budynek (József-kaszárnya) w stylu wczesnego klasycyzmu wzniesiono w latach 1810-1833 jako koszary wojskowe, choć spełniał on głównie funkcję więzienia. To tu przetrzymywano niepokornych wobec Habsburgów węgierskich i rumuńskich pisarzy, prawników i polityków protestujących przeciwko naruszaniu zasady wolności słowa. Nie było to jednak jakieś zatęchłe więzienie, bez dostępu światła. Cele przypominały raczej pokoje z wygodnymi łóżkami, kanapami, półkami na książki, olejnymi lampami, na ścianach wisiały obrazy. Kossuth ze swojej celi na parterze mógł przez jakiś czas swobodnie komunikowac się z przechodniami, jednak gdy Austriacy to odkryli, przenieśli go do innego pomieszczenia od strony dziedzińca. W 1848 roku w czasie Wiosny Ludów powstańcom z łatwością udało się uwolnić z więzienia przebywającego tu Mihalya Tancsicsa. Okna nie były bowiem okratowane, Austriacy zabili je tylko deskami. Kossutha i Tancsicsa upamiętniają tablice na frontonie budynku. Wiadomo, że 30 stycznia 1849 roku na dziedzińcu dokonano egzekucji czterech osób: był wśród nich jeden Polak, jeden Austriak i dwóch Węgrów. W drugiej poł. XIX w. kompleks był siedzibą komendantury placu, a na pocz. XX w. mieścił się tu urząd skarbowy i akcyzowy węgierskiego ministerstwa finansów.

W roku 1946 (oficjalnie w 1948) budynek pozyskali Amerykanie, choć kwestia zmiany własności do dziś pozostaje sprawą dyskusyjną. Według pierwszej wersji właściwy departament USA wyliczył wartość szkód dokonanych przez węgierską obronę przeciwlotniczą w amerykańskich siłach powietrznych (z uwzględnieniem wcześniejszych kosztów poniesionych na ich utrzymanie), otrzymaną kwotę przeliczono na forinty i w praktyce jako reparacje wojenne Amerykanie dostali nieruchomość. Druga wersja mówi o tym, że USA położoną malowniczo działkę po prostu zakupiły. Nikt nie był jednak w stanie przedstawić dokumentów, które by ten fakt potwierdziły.

W latach 50 w budynku dawnego więzienia stacjonowało ok. 45-50 żołnierzy piechoty morskiej, którzy zapewniali ochronę znajdującej się na Placu Wolności ambasadzie USA. Później ich liczbę zmniejszono, a od lat 80 obiekt służył głównie celom rekreacyjnym i jako hotel w którym umieszczano weteranów przybywających z Iraku, Afganistanu czy Kuwejtu. W otoczeniu średniowiecznej architektury, żołnierze mogli ćwiczyć na siłowni, urządzono dla nich wirtualną strzelnicę, ogródek do grillowania i boisko do koszykówki. W 1985 roku powstała osobliwa sytuacja, kiedy to Węgrzy odzyskali magazyn prochowni, jednak w związku z tym, że można było dostać się do niej jedynie przez teren należący do USA, państwo węgierskie wynajęło nieruchomość Amerykanom za symboliczną opłatę 1$ rocznie. O więzieniu Tancsicsa krążyły też przez jakiś czas plotki jakoby pomieszczenie o ciemnych ścianach (strzelnica) miało być miejscem przetrzymywania terrorystów.

Wizyta Busha w 2006 roku przyniosła porozumienie, na mocy którego w zamian za zwrot nieruchomości, Węgrzy zobowiązali się ponieść koszty remontu i przekazania Amerykanom dwóch budynków sąsiadujących z ambasadą USA (w kwocie 2.5 mld Ft).

20 czerwca 2014 roku więzienie zamkowe trafiło ponownie w ręce węgierskie. Dziś nadzór nad tym niezwykle bogatym w znaleziska terenem sprawuje Muzeum Historii Budapesztu. Po zakończeniu prac wykopaliskowych w miejscu gdzie kiedyś był więziony Kossuth ma powstać centrum pamięci 1848 roku. (źródło, fot.: mult-kor.hu)

6 października na Węgrzech

W V dzielnicy Budapesztu, na placu powstałym u zbiegu ulic Báthori i Hold stoi pomnik – znicz. W wykonanym z brązu lampionie umieszczono czerwoną lampkę symbolizującą wieczny ogień, który płonie upamiętniając premiera pierwszego niezależnego rządu węgierskiego, hrabiego Lajosa Batthyánya. Napis na pomniku głosi: „Tu zginął śmiercią męczeńską pierwszy premier Węgier”. Pomnik stanął w miejscu, gdzie kiedyś znajdowało się wielkie austriackie więzienie i koszary wojskowe i gdzie 6 października 1849 roku stracono hrabiego Batthyánya.

W tym samym dniu, w mieście Arad (na terenie dzisiejszej Rumunii) dokonano egzekucji 13 przywódców węgierskiej Wiosny Ludów, powstania przeciwko Habsburgom, po upadku którego w odwecie rozszalał się antywęgierski terror. 13 bohaterskich oficerów nazywa się męczennikami z Arad (aradi vértanúk). Od tamtego czasu 6 października jest na Węgrzech dniem żałoby narodowej.

Wspomniane koszary (Újépület albo Neugebäude) były olbrzymim kompleksem wojskowym, w zasadzie twierdzą i zajmowały teren dzisiejszego Placu Wolności (Szabadság tér). Budynek został ostatecznie rozebrany w 1898 roku. Poniżej na planie z 1893 roku.

I jeszcze polski akcent związany z tym miejscem: dwie tablice umieszczone na ścianie Ministerstwa Rolnictwa (od strony ul. Báthori), upamiętniające uczestników Wiosny Ludów, którzy zginęli za sprawę węgierską: księcia Mieczysława Woronieckiego oraz kapitana Konrada Kazimierza Rulikowskiego.

 zdjęcia: Wikipedia