Szorty czyli krótko 30.11.2014

Krytyka węgierskiej policji za materiał prewencyjny skierowany do uczniów szkół, pokazujący jak można zapobiegać gwałtom. Film przygotowany przez policję z komitatu Baranya sugeruje, że to ofiara swoim zachowaniem czy wyzywającym strojem ponosi częściowo winę za to co ją spotkało. W niedzielę przez Budapeszt przeszedł SlutWalk (z ang. Marsz Szmat). Uczestnicy, wśród nich organizacje kobiece i obrońcy praw człowieka, protestowali przeciwko takiej interpretacji przypadków gwałtów i przerzucaniu winy ze sprawcy na ofiarę. Film Selfie dostępny jest tutaj.

Po 21 latach budowy otwarto kolczastą halę sportową Tüskecsarnok na terenie kampusu Politechniki. Budowę rozpoczęto na początku lat 90, później na blisko 15 lat prace utknęły w martwym punkcie. Wznowiono je w 2012 roku. Nazwa hali pochodzi od znajdujących się na dachu 84 szklanych kolców w kształcie piramidy, każdy o wysokości 6 metrów, to przez nie do środka wpada naturalne światło. Po tylu latach projekt architektoniczny nieco się zestarzał – taki dach wydaje się nie tylko niemodny ale i niepraktyczny. Hala pomieści 4000 widzów i jest piątym największym krytym obiektem w kraju (po Papp László Budapest Sportaréna oraz Debreczynie, Győr i Veszprém). Od stycznia w budynku uruchomiona zostanie część fitness/wellness, a wkrótce w sąsiedztwie hali wybudowane zostaną dwa baseny 50 i 25m. Oceńcie sami wygląd nowej-starej hali.

Najdroższe biura w Budapeszcie. Jak się okazuje najbardziej prestiżowe lokalizacje to wcale nie te położone nad Dunajem czy w V dzielnicy. Najgłębiej do kieszeni trzeba sięgnąć by wynająć biuro w MOM Park Towers – miesięcznie 15-16.5 eur/ + VAT + 5 eur koszty eksploatacji. Kolejna lokalizacja to Science Park przy moście Petőfi za 14-16 eur/miesiąc + 3.5 eur koszty eksploatacji. Na trzecim miejscu wśród najdroższych biur znalazło się Istenhegyi 18. Irodaház z 13 eur/+ 3 eur koszty. W śródmieściu Pesztu najwięcej płaci się za powierzchnię w budynku przy Eiffel tér obok dworca Nyugati: 20-22 eur + 4 eur koszty oraz za Bank Center: 16-22 eur + 4.5 eur koszty.

Czy Węgrom grozi druga filoksera? Pochodząca z dalekiego wschodu mucha pojawiła się w okolicach Sopronu. Dała się ona już we znaki winiarzom z Austrii. Owad składa w winogronach jaja i niestety czyni to tuż przed zbiorem, kiedy nie można już zastosować środków ochronnych. Larwy uszkadzają skórkę owoców a te zaczynają gnić. Rolnicy liczą na ostrą zimę, która mogłaby zatrzymać pochód niszczycielskiego owada.

Ostatnio coraz częściej wydawane są klasyki węgierskiego kina w wersjach zremasterowanych (i z angielskimi napisami). Np. dramat Emberek a havason, który w formie ballady opowiada o życiu rodziny drwala w górach Siedmiogrodu. W 1942 roku film zdobył nagrodę na festiwalu w Wenecji, a w 2000 roku krytycy filmowi wybrali go jednym z 12 najlepszych węgierskich filmów stulecia (na youtube dostępny tutaj). Oto kolejna propozycja: Ez történt Budapesten (This happened in Budapest) – z 1944 roku, film przedstawia codzienne życie mieszkańców miasta w czasie wojny.

VII dzielnica została razem z takimi dzielnicami jak Kreuzberg, Shoreditch, Malasaña uznana za najbardziej hipsterskie miejsce świata przez Business Insider. Zawdzięcza to głównie romkocsmom czyli knajpom urządzonym na dziedzińcach starych, przeznaczonych do rozbiórki kamienic (rom-ruina, kocsma-knajpa).

Takie rzeczy produkuje się w Kecskemet. Mercedes CLA Shooting Brake. Niby ważna jest ilość ale i styl nie zawadzi, a ten jest dobry.

Reklama

Szorty czyli krótko 16.09.2014

Kap, kap, kap – można usłyszeć na stacji Kálvin tér nowej, czwartej linii metra. Już kilka razy w czasie obfitych opadów woda zaczęła się przesączać i kapać na głowy oczekujących na peronie pasażerów. W prasie pojawiły się zdjęcia tychże uzbrojonych w rozłożone parasole. W ciągu dwóch pierwszych tygodni września w całym kraju spadło 5 razy tyle deszczu co średnio o tej porze roku. Najcięższa sytuacja panuje na zachodzie Węgier w Kraju Zadunajskim (Dunántúl), gdzie kilka miejscowości zostało całkowicie odciętych od świata, zamknięto ponad 20 dróg krajowych. W komitacie Zala ewakuowano ludzi z kilku zagrożonych miejscowości. Ulewy wyrządziły duże straty w rolnictwie, m.in. w uprawie winorośli co spowoduje podrożenie win z niższej kategorii cenowej. Winiarze mówią o szkodach szacowanych na miliardy forintów. Oprócz rejonu zadunajskiego ucierpiało wiele winnic w rejonie Sopronu i Villány, w lepszej sytuacji są te z Mátry, Egeru i Tokaju. Opóźniają się też prace przygotowujące glebę pod uprawę, w wielu miejscach wciąż stoi woda uniemożliwiając wjazd sprzętu rolniczego.

Tibor Navracsics został zaproponowany jako kandydat na komisarza odpowiedzialnego w Komisji Europejskiej za oświatę, kulturę, kwestie związane z młodzieżą, obywatelstwem oraz za sport. Navracsics, z wykształcenia prawnik i politolog jest wiceprzewodniczącym Fideszu, w latach 2010-14 pełnił w rządzie funkcję wicepremiera, był ministrem administracji i sprawiedliwości, obecnie jest ministrem spraw zagranicznych. Fidesz przyjął propozycję dla Navracsicsa z zadowoleniem podkreślając, że jego zadanie poprzez określenie bytu młodych ludzi w Europie będzie oznaczało określenie przyszłości Europy (czyżby drugi Giertych, tylko na większą skalę? Czy można spodziewać się projektu mundurków dla uczniów w całej Europie? :) Partyjni koledzy podkreślają 20 letnie doświadczenie Navracsicsa jako wykładowcy uniwersyteckiego, co dodatkowo predestynuje go do tej funkcji. Wśród opozycji głosy komentarzy są podzielone. LMP chwali decyzję i podkreśla jej wagę, ale już MSZP odczuwa rodzaj schadenfreude upatrując w tym wyborze policzka wymierzonego Orbánowi przez Junckera. Orbán był zdeklarowanym przeciwnikiem w wyborze Junckera i próbował tworzyć koalicje z Davidem Cameronem. Kiedy Angela Merkel przeprowadziła wybór swego kandydata wskazała od razu konieczność powetowania „straty” Cameronowi, nie wspominając jednak słowem o Orbánie. Tym samym węgierski premier stał się największym przegranym tego sporu, upokorzonym przez wielkich Europy. update 6 paźdz.: W dzisiejszym głosowaniu kandydatura Navracsicsa na tę funkcję została odrzucona i jako komisarz ma on otrzymać inną tekę.

Jak podaje portal Index, w ostatnich latach wielu oszustów rosyjskich i ukraińskich wykorzystało możliwość nabywania obywatelstwa węgierskiego przez mieszkańców Zakarpacia w celu uzyskania swobody przemieszczania się na terenie UE. Pośrednictwo w procederze oparte jest na działaniach mafijnych i kryją się za nim ogromne pieniądze. Wg. portalu mogło mieć miejsce nawet kilkadziesiąt tysięcy przypadków fałszerstw. W ramach przyśpieszonej procedury (obowiązującej dla osób o węgierskich korzeniach) obywatelstwo mogły uzyskać osoby nie znające nawet węgierskiego, które przedstawiały fałszywe dokumenty potwierdzające znajomość języka, a które w czasie składania przysięgi zastępowali podstawieni dublerzy – nikt nie sprawdzał ich wyglądu. Mówi się, że w procederze na Węgrzech brały udział lokalne władze samorządowe, które ułatwiały wszystko biorąc w zamian łapówki. Na te doniesienia rząd zareagował podjęciem kroków prawnych wobec… Indexu i wzywając portal do przedstawienia dowodów na opisane w artykule rewelacje.

Z początkiem września wystartował długo oczekiwany system rowerów miejskich Bubi. Pierwotnie miał być uruchomiony w kwietniu, ale kolejne miesiące przynosiły nowe problemy, głównie z oprogramowaniem. Do dyspozycji użytkowników jest 1100 rowerów i 76 stacji oddalonych od siebie o ok. 300-500 metrów. Rowerzyści, którzy testowali Bubi w okresie poprzedzającym oficjalny start narzekali na to, że rowery dość ciężko chodzą. Możliwe, że w najbliższym czasie koła zostaną zastąpione lżejszymi, co wg. wykonawcy ma zwiększyć komfort jazdy. Hmm, wygląda to raczej na problem konstrukcji napędu, a nie samych kół. Miałam okazję wypróbować w czasie jednej z akcji promocyjnych – faktycznie ciężko się na tym jeździ.

Zakończył się generalny remont kościoła kalwińskiego w Debreczynie (református nagytemplom). Na remont przeznaczono ok. 1 mld forintów ze środków krajowych i unijnych. Dla zwiedzających udostępniono wieżę wschodnią, w której zamontowano windę. Na górze powstał taras widokowy łączący obie wieże, skąd rozciąga się piękny widok na główny plac miasta.

Powstało największe malowidło festiwalu Kolorowe Miasto. Mural zajmuje powierzchnię 579  i nosi tytuł Buda czy Peszt? Autorami obrazu są Void, Petyka, Transone i Fork. Część przedstawiająca Peszt ma bardziej graficiarski charakter, Buda w kolorystyce i formie jest spokojniejsza. Dzieło powstawało przez 40 dni, do pomalowania ściany użyto 1000 litrów farby. Efekt możecie zobaczyć na ul. Kazinczy 37-41.

Nie próżnuje też Neopaint. W międzyczasie zmienili w bajkowy świat szarą ścianę przy boisku szkoły podstawowej Baross Gábor Általános Iskola w dzielnicy Erzsébetváros.

Po wakacjach

No i po wakacjach. Trochę bez uprzedzenia, ale postanowiłam na dwa tygodnie zawiesić blogowanie i udać się w głuszę. No może nie do końca w głuszę, tylko Jurę Krakowsko-Częstochowską, którą polecam wszystkim turystom.

Dziś na Węgrzech tak jak i w Polsce rozpoczął się rok szkolny, ale również i przedszkolny. W domu ekscytacja i dużo roboty, bo nasz starszy synek został przedszkolakiem. Z długaśnej listy życzeń przedszkola co się dało przywiozłam z Polski, ale znalazły się na niej i takie pozycje, które w ostatniej chwili musiałam kupować na Węgrzech, jak np. pościel w jakimś dziwacznym rozmiarze. Pogoda nie zachęcała do niczego i tylko grzybiarze mogli mieć dziś powody do radości. Niestety radość tę postanowiła im zepsuć dyrekcja lasów państwowych.

Z uwagi na deszczową pogodę Węgierskie Lasy Państwowe oszacowały, że w lasach może zostać zebranych nawet kilkadziesiąt ton grzybów. Ta „szokująca” ilość może Polaków co najwyżej śmieszyć, ale należy pamiętać, że na Węgrzech można zbierać jedynie do 2 kg grzybów na osobę dziennie – złamanie tego przepisu oraz innych wynikających z ustawy o lasach naraża na karę w wysokości nawet do 150 tys. forintów, czyli ok 2 tys. złotych. Jeśli ktoś decyduje się na sprzedaż zebranych grzybów to obowiązkowo musi je sprawdzić u specjalistów i uzyskać zaświadczenie, co akurat jest dobrym pomysłem.

Jednak na Węgrzech to nie grzybobranie, ale winobranie jest istotą jesieni.

I tu jednak czyhają niebezpieczeństwa – Węgierskie Krajowe Centrum Zarządzania Kryzysowego ostrzega przed zagrożeniem jakie niesie wdychanie gazu powstającego podczas fermentacji winnego moszczu. Co prawda nie jest to jakiś trujący gaz, a jedynie dwutlenek węgla, ale powstają go tak duże ilości, że w pomieszczeniu gdzie odbywa się fermentacja może zabraknąć tlenu. Powszechnie stosowaną przez winiarzy metodą rozwiązywania tego problemu jest schodzenie do piwnicy ze świeczką trzymaną na wysokości pasa – gdy ta zgaśnie to znak że cięższy od powietrza dwutlenek węgla na jej wysokości wyparł tlen i należy piwnicę jak najszybciej opuścić albo jak kto woli wiać ile sił w nogach. Niestety często tej siły brak jest osobom, które zbytnio poświęciły się procesowi degustacji. Na Węgrzech rocznie odnotowuje się ok. 50 interwencji służb wzywanych do tego typu wypadków.

Na marginesie tematu winiarskiego warto również zauważyć, że Węgrzy stworzyli w Chinach firmę joint-venture, do której wnieśli technologię produkcji beczek dębowych. Chińczycy ostatnio czynią dużo zamieszania w winnym świecie i znani są z tego, że są gotowi płacić każde pieniądze za interesujące ich wina i nie kryją dużych ambicji, jakie mają na stworzenie wysokogatunkowych win u siebie. Należy więc przyjąć, że zainteresowanie węgierskimi beczkami potwierdza jakość tych beczek i ich twórców. Beczki mają być wytwarzane wyłącznie z węgierskiej dębiny. Istnieje więc niebezpieczeństwo, że w związku z wielkością rynku wszystkie węgierskie dęby zostaną wycięte i borowików na Węgrzech już nikt nie znajdzie, łącznie z dyrekcją lasów państwowych :)

Ogólnie panuje optymizm co do tegorocznych zbiorów, zarówno co do jakości jak i ilości winogron.

Warto też dodać, że zbliża się festiwal wina na Zamku Budańskim (10-14 września), gdzie będzie można dowiedzieć się więcej o węgierskim winie.

W tym jesiennym nastroju chcę Was poinformować, że w najbliższym czasie z uwagi na natłok zajęć nowe posty mogą nie ukazywać się codziennie. Nie rezygnuję jednak z określenia codziennik, bo po pierwsze chcę, aby to mnie mobilizowało, tak bym wróciła do codziennych wpisów jak najszybciej. Po drugie, nawet jeśli wpisy będą rzadsze to postaram się aby miały one ten codzienny charakter, który mam nadzieję udało mi się stworzyć na blogu.

Grecka dynia

Sezon ogórkowy na Węgrzech należałoby nazwać raczej sezonem arbuzowym, którego szczyt przypada tu na lipiec i sierpień. Jednocześnie dojrzewają różne gatunki, zalewając sklepy, stoiska w halach targowych i przydrożne stragany. Arbuz to po węgiersku görögdinnye, czasem skraca się nazwę do samego dinnye, nie mylić z sárgadinnye co po węgiersku znaczy melon. Dla polskiego ucha görögdinnye brzmi jak grecka dynia (z kolei po węgiersku dynia to tök co w brzmieniu przypomina tykwę i samo w sobie jest tematem na osobne rozważania). Autorzy artykułu, który przeczytałam niedawno na origo.hu wybrali się do dwóch miejscowości, które od lat słyną z uprawy arbuzów: Cece (komitat Fejér) oraz Csány (komitat Heves). Cece jest w idealnej sytuacji, bo miejscowość leży przy skrzyżowaniu dróg krajowych nr 63 i 65. Wykorzystują to oczywiście mieszkańcy, miejsc w których można kupić owoce znajduje się tam bez liku. Są tacy, którzy sprzedają arbuzy za 70 Ft/kg, gdzie indziej w kawałkach, to znów w promocji płacisz za jeden – dostajesz dwa.

Cece znane jest z uprawy warzyw i owoców już od stu lat, kiedy to na tych terenach pojawili się pierwsi bułgarscy ogrodnicy. Gminę rozsławiła papryka, a arbuzy uprawia się tutaj od ok. 50 lat. Kiedyś uprawiało się tylko te z węgierskich nasion w kolorze intensywnie ciemno-zielonym, od lat 90 natomiast popularne stały się gatunki zagraniczne, o skórce w paski, które są też twardsze i nie ulegają tak łatwo uszkodzeniu w transporcie. Stanowią one ok. 70-80% produkcji, pozostałe 20-30% to nadal te tradycyjne węgierskie ciemno-zielone. Oprócz najbardziej znanych z czerwono-różowym miąższem uprawia się też w mniejszych ilościach arbuzy, które są w środku żółte.

Owoce nie wymagają jakiejś bardzo dobrej gleby, ale zazwyczaj uprawa nie obywa się bez dodatkowego nawadniania i stosowania nawozów sztucznych. Tegoroczne plony należy zaliczyć do udanych, było dużo słońca, odpowiednio dużo deszczu, ciepłe noce. To, że arbuzy są dobre, miodowo słodkie zależy też często od mikroklimatu. Są znawcy, którzy na wzór sommelierów potrafią określić z jakiego regionu Węgier pochodzi owoc, używając do tego może mniej wyszukanego słownictwa, ale z nie mniejszą precyzją. Arbuzy najlepiej smakują, gdy są spożywane najpóźniej trzy dni po zebraniu z pola, tu zaznacza się wyraźna przewaga tych krajowych nad sprowadzanymi z zagranicy greckimi, hiszpańskimi czy włoskimi, które swoją drogą też są dobre, ale często po tygodniu tracą walory smakowe. Wg. gospodarzy z Cece prawdziwie dobre arbuzy to te ważące ponad 10 kg, ale w związku z tym, że rodziny w dzisiejszych czasach nie są duże konsumenci najczęściej poszukują 4-5 kg.

Druga wieś słynna z uprawy arbuzów to Csány, gdzie tradycja ta liczy kilkaset lat, pierwsze wzmianki pochodzą z 1544 roku. Tak więc mieszkańcy z dumą twierdzą, że to ich przodkowie nauczyli cały kraj uprawy tych owoców. Kiedyś rosły one tylko na obrzeżach wsi, z czasem kiedy zaczęło brakować pól pod uprawę, zaczęto przenosić ją na odleglejsze tereny, osoby pracujące w polu przenosiły się tam praktycznie na okres od wiosny do jesieni i do domów wracały tylko na zimę. Dawne czasy oznaczały dla mieszkańców okres prosperity, gospodarze bogacili się na arbuzach. Wszyscy zgodnie narzekają, że lata 90 to pojawienie się konkurencji z zagranicy i upadek tradycji. Dziś już niewielu w Csány uprawia arbuzy, tradycja zanikła do tego stopnia, że na liczącą 2000 mieszkańców miejscowość uprawą zajmują się tylko 4 rodziny, gdy 30-40 lat temu było to 400-500 rodzin czyli praktycznie wszyscy. Starzy mieszkańcy twierdzą, że arbuzy za ich czasów były słodsze i bardziej soczyste. Czy mają rację? Na początku sierpnia w Csány i Medgyesegyháza odbywają się arbuzowe festiwale, tak więc jest okazja by popróbować najróżniejszych gatunków osobiście. W tym roku jakoś umknęły one mojej uwadze, ale w przyszłym z pewnością się wybiorę.

A jak sprawdzić czy arbuz jest dojrzały? Często robiąc zakupy na targu jestem świadkiem obstukiwania, w przypadku melonów jeszcze obwąchiwania owoców na obu końcach, to coś na kształt rytuału i pewnie wymaga dużego doświadczenia, ale na wzór tubylców też zaczęłam tak robić, z różnym skutkiem. Otóż na początku sezonu owoce jeszcze niedojrzałe przy stukaniu w nie wydają wysoki dźwięk, te dojrzałe i w sam raz do jedzenia wydają dźwięk głęboki i niski. Na koniec sezonu ponoć jest odwrotnie, jeśli bardzo dudni to znaczy, że już jest przejrzały i nie będzie tak smaczny. I bądź tu człowieku mądry… Nieważne czy zakup mniej czy bardziej udany, zazwyczaj moje podniebienie aż tak drastycznej różnicy nie odczuwa. Najprzyjemniej siąść sobie na balkonie w ciepły letni wieczór, na talerzu schłodzony pokrojony w kawałki arbuz, nade mną węgierskie niebo, żyć nie umierać!

Pasterzem być

Natknęłam się ostatnio na informację o możliwości rozpoczęcia nauki na dość dziwnym kierunku. Wydział rolnictwa Uniwersytetu w Debreczynie zaprasza do nauki zawodu pasterza. Autor artykułu podkpiwał nieco, że jest to świetny pomysł dla znudzonych pracowników korporacji, zmęczonych ciągłym siedzeniem za biurkiem w neonowym świetle – otwarte przestrzenie i świeże powietrze są dla nich. Mnie z kolei zastanawia jak by wyglądał tytuł adepta tej uczelni – mgr pasterz?, absolwent fakultetu pastoralnego?

Sprawa jest jednak dość poważna, bo jak tłumaczy prorektor Uniwersytetu w Debreczynie, pan András Jávor kierunek jest odpowiedzią na zapotrzebowanie wynikające z braku wiedzy (przenoszonej drogą tradycji) w szczególności w zakresie wypasu owiec. Uczelnie rolnicze na Węgrzech wraz z debreczyńską Farmer Expó (wystawą rolniczą, ogrodniczą i przemysłu spożywczego) postanowiły podpisać umowę na kształcenie pasterzy. Tego typu szkolenia nie są jednak czymś nowym – pierwsze były organizowane już na początku XIX wieku, wydawano kalendarze z poradami, (choć niektórzy prawdopodobnie używali ich do zawijania sera). Powstawały pierwsze korporacje.

Życie pasterskie jest integralnym elementem tradycji węgierskiej, narodu o tradycjach koczowniczych. O ile zasób słów dotyczących zwykłego rolnictwa był tak ubogi, że jak w żadnej innej dziedzinie widać tu masę językowych zapożyczeń z języków słowiańskich, to już w kwestiach pasterskich panuje nadzwyczajne bogactwo. Słowo pasterz (węg. pásztor) było na tyle nieprecyzyjne, że wypasający różne gatunki zwierząt zostali określeni dokładnie w zależności od rodzaju zwierząt, jakimi się opiekowali. Potrzeba ta wynikała wprost z hierarchicznej gradacji jaka istniała pomiędzy różnymi grupami pasterzy.

Zawsze myślałam, że na szczycie tej pasterskiej piramidy znajdują się słynni węgierscy csikós, czyli pasterze koni, ale  wg. źródeł z mek.hu jeszcze wyżej stali pasterze bydła gulyások, jako ci którym powierzono stada o największej wartości. Za nimi byli pasterze owiec o swojsko brzmiącej nazwie juhász (nasz juhas to ichni bojtár – pomocnik pasterski, a gazda znaczy tyle, co gospodarz, rolnik – nie są to jedyne wpływy węgierskie, jakie znajdziecie na wycieczce w Tatry), a na końcu pasterze świń, czyli kondás. Należy wymienić jeszcze pasterzy gęsi (libapásztor, ludas), było to najczęściej zadanie dzieci (no i krasnoludków). Najsłynniejszym z nich był bohater ludowych opowieści Maciek Gęsiarek (Ludas Matyi). Na youtube znalazłam fragment bajki Ludas Matyi po polsku, tu link.

Pasterzy nie należy mylić z właścicielami zwierząt – ich rolą była opieka nad zwierzętami, wypas zwierząt często należących do różnych właścicieli. Oczywiście jak wszystko w państwie węgierskim i tu znalazło się miejsce dla rozrośniętej biurokracji i tak mieli pasterze określoną liczbę zwierząt, którą mógł się zajmować adept sztuki pasterskiej. Wbrew obiegowej opinii zawód ten był dość intratny i pasterze z utrzymaniem rodzin wielkiego problemu nie mieli.

Csikóse spotkani gdzieś w okolicach Zsámbék.

Po okresie kolektywizacji i w związku ze zmianami terytorialnymi (pasterstwo było szczególnie rozwinięte na terenach, które Węgrzy utracili po I i II wojnie) zawody pasterskie zaczęły zanikać. O ile tradycje csikósów podtrzymywane były z uwagi na rozwój turystyki, to już inne mniej i dlatego od kilkudziesięciu lat konieczna stała się pomoc uniwersytetów przyrodniczych. Niemniej jednak, nawet jeśli nikt już nie zajmowałby się pasterskim fachem, to pamięć tego zawodu pozostanie w nazwiskach węgierskich i nie raz spotkacie się na Węgrzech z ludźmi o nazwiskach Pásztor, Juhász, Csikós czy Gyulás (nie myślcie więc, że przodkowie tego ostatniego wsławili się przygotowywaniem jakiegoś świetnego gulaszu).

Tradycji pasterskich warto też szukać odwiedzając Siedmiogród. Tereny te były od zawsze ważne dla rozwoju węgierskiego pasterstwa i do języka węgierskiego przeniknęły stąd dwa słowa pochodzenia rumuńskiego na oznaczenie pasterza: bács i csobán. Zwróćcie uwagę na charakterystyczne stroje, zdjęcie poniżej zrobiłam kiedyś w okolicach rumuńskiej Oradei (węg. Nagyvárad). Pasterz z daleka wyglądał jak chodzący snopek albo kopa siana. Jak widać na załączonym zdjęciu tradycyjne pastwiska ograniczane są coraz bardziej. W tym wypadku były to rury ciepłownicze, ale w następnym roku nie spotkałam już tam żadnego pasterza, a jego miejsce zajęły dwa nowiutkie salony samochodowych dealerów.

Więcej o tradycji pasterskiej można poczytać po węgiersku na Magyar Elektronikus Könyvtár w dziale etnografia.
źródło: Szeretlekmagyarorszag, Wikipedia

Polowanie na trufle

Czy wiedzieliście, że na Węgrzech zbiera się trufle? Truflę (węg. szarvasgomba, dawniej trifla) o wartości 1 mln Ft znaleziono 2 dni temu w regionie Węgier zwanym Jászság (Jazygia, Kraj Jasów). Grzyby znalazł pracownik firmy Truffleminers Kft. dzierżawiącej fragment lasu, a dokładniej specjalnie wytrenowany do tego celu pies. Przeciętna waga trufli to 40-50 g, te największe ważą 500-700 g, a znaleziony ostatnio okaz – 1.28 kg i należy do podgatunku Tuber aestivum (trufla letnia). Trufle mogły się rozwijać dzięki idealnym warunkom pogodowym, ostatnio spadło w tych rejonach dużo deszczu. Firma zdecydowała, że nie sprzeda okazu, choć chętnych do zakupu nie brakuje i po uprzednim ususzeniu metodą liofilizacji przekaże truflę Ministerstwu Rolnictwa, które prawdopodobnie umieści ją w muzeum.

Na Węgrzech tradycja zbierania trufli liczy sobie już kilkaset lat. Pierwsze wzmianki pochodzą z XVI wieku, trufle rozpowszechniły się w czasach Monarchii pod nazwą trifla. W książce z 1911 roku László Hollós wzywał do uruchomienia krajowej hodowli na masową skalę. Jednak w czasie II wojny i latach po niej następujących tradycja zaczęła zanikać. Dziś nie jest to jakaś bardzo znacząca gałąź rolnictwa, ale fakt, że w 2012 roku wprowadzono ustawę regulującą kwestię zbiorów, świadczy o tym, że do sprawy trufli podchodzi się tu poważnie. Od lat 90 trufle stają się znowu trendy w kuchni węgierskiej, w restauracjach organizuje się wieczory kuchni węgierskiej poświęcone wyłącznie truflom, często przy współpracy producentów lokalnych win.

Trufle mają tak charakterystyczny zapach, że do ich poszukiwania wykorzystuje się zwierzęta, potrafiące wyczuć je pod ziemią. Ostatnio coraz częściej zamiast świń (które lubią zjadać trufle) wykorzystuje się specjalnie tresowane w tym celu psy. Od 2012 roku na Węgrzech prawo dopuszcza poszukiwania wyłącznie przy użyciu psów. Cena takiego psa waha się od 300 do 600 tys. Ft i jak uważają niektórzy zaangażowanie do poszukiwań zwierząt dodatkowo podnosi cenę grzybów. Na Węgrzech ze zbierania trufli utrzymuje się kilkaset osób. Ustawa dot. trufli jest tu chyba najbardziej biurokratyczna na świecie. Należy zdać dwa egzaminy (obowiązuje oczywiście opłata egzaminacyjna), zbieracze muszą dysponować dziennikiem zbiorów i dodatkowymi pozwoleniami, istnieje obowiązek codziennego zgłaszania zbiorów do lokalnego koła łowieckiego (co jak widać czyni zbieracza łowcą i uzasadnia tytuł tego postu :), egzamin musi zdać również pies. Ale Węgrzy pocieszają się, że mogło być gorzej, jak np. w Słowenii, gdzie wprowadzono całkowity zakaz zbierania trufli. Największy problem stanowią jednak zbierający bez licencji, na dziko, niszcząc przy tym swoimi metodami przyrodę. Ani leśnicy ani policja nie są w stanie tego kontrolować, dysponując niewystarczającymi siłami by zapanować nawet nad powszechnymi kradzieżami drewna z lasów.

Występuje kilka rodzajów trufli. Te najbardziej cenione to tzw. trufla biała (nazywana też piemoncką,Tuber magnatum) oraz czarna (Tuber melanosporum, inne jej nazwy to francuska lub perygordzka) występujące na południu Europy. Na Węgrzech występuje głównie odmiana letnia (Tuber aestivum) oraz zimowa (Tuber brumale) i w niewielkich ilościach biała (Tuber magnatum) nazywana na Węgrzech truflą czerwoną lub istryjską. Rośnie tu też trufla piaskowa (Mattirolomyces terfezidoides), która ma słodki smak i masowo w Europie występuje jedynie na Węgrzech.

Trufle stosuje się w gastronomii jako przyprawę, już niewielkie ilości potrafią nadać potrawom charakterystycznego, niepowtarzalnego smaku. Ze względu na cenę nie wyrzuca się nawet obranej skórki , wykorzystuje się ją do zup lub sosów. Najczęściej dodaje się trufle do potraw o neutralnym smaku, by jak najlepiej oddać ich aromat. W kuchni włoskiej będzie to trufla biała, dodawana do typowych włoskich dań z makaronu, z jaj, czy prostych tostów z masłem. Jest ona raczej spożywana na surowo, zachowując w ten sposób swój aromat. Grzyby ściera się lub kroi w cieniutkie plastry dodając do makaronu bezpośrednio przed podaniem na stół. Dla kuchni francuskiej charakterystyczna jest trufla czarna. Można ją również spożywać na surowo, ale najczęściej się ją gotuje. Czarne trufle kroi się na 2 mm plasterki. Na surowo dodaje się do sałaty przy zastosowaniu neutralnego w smaku oleju. Pasują do potraw z makaronów, pasztetów, kremów, sosów. Gotuje się je bardzo ostrożnie by nie straciły za dużo aromatu. Wyjątkowy smak nadają np. delikatesowemu pasztetowi z wątróbek.

fot.trifla.hu

Jeśli nie zużyjemy od razu świeżych trufli, surowe można przechowywać w oleju lub jako pesto czy ocet balsamiczny. Bez dostępu powietrza będą nadawały się do spożycia do 4 miesięcy, a aromatyczny olej można wykorzystać do sałatek. Można też pokroić je na kawałki, zalać winem i gotować ok. 30-60 min., następnie przestudzony napój przelać do butelki. Tak sporządzoną miksturę należy zużyć w ciągu 2 miesięcy. Można też przygotować aromatyczne masło z dodatkiem trufli i soli. Do spożycia w ciągu miesiąca. Trufle również się zamraża: wcześniej należy je owinąć w ściereczkę, następnie w folię aluminiową i dopiero wtedy włożyć do woreczka, przechowywać do pół roku. W internecie znalazłam sporo węgierskich przepisów na potrawy z truflami, szczególnie zachęcająco wyglądają desery :) Np. somlói galuska (rodzaj deseru z czekoladą i bitą śmietaną), ryż owocowy z leśnymi malinami przyprawiony węgierską odmianą słodkich trufli, galaretka tokaji aszú z truflami. Zobaczcie sami, wpisując w wyszukiwarkę szarvasgombás receptek.
(źródło: origo, trifla.hu)

Sezon na truskawki

Sezon truskawkowy w pełni a zatem wybrałam się do pobliskiej hali targowej na placu Lehel, żeby kupić trochę owoców a przy okazji sprawdzić ceny (2014). Rozpiętość cen nawet w obrębie jednego targowiska jest duża. Truskawki (földieper, eper) oferowane były od 498 Ft/kg do 800 Ft/kg czyli od ok. 6.80 zł do 10 zł. Te najtańsze nadają się raczej na dżemy (400 Ft/kg). Tutaj dla porównania ceny z innych targowisk. Podaję też link do strony Budapesti Nagybani Piac giełda owocowo-warzywna, na której zaopatrują się detaliści. Jest to największy na Węgrzech rynek owoców i warzyw, położony w XXIII dzielnicy Budapesztu, ul. Nagykőrösi 353. Tam kilogram truskawek kosztował w zeszłym tygodniu 600-700 Ft (hazai, I oszt. – krajowe, I kl) i 750-830 Ft (hazai extra – krajowe extra), czyli teraz na pewno jest taniej. Sezon powinien potrwać jeszcze ok. 2 tygodni. W galerii widoczne są ceny innych owoców i warzyw z Lehel piac. Kupiłam jeszcze melona (sárgadinye) za 398 Ft/kg (ok. 5.4 zł), to dopiero początek sezonu melonowego więc za 2-3 tygodnie ceny powinny być niższe.