Rozbój na drodze

W ludowych bajkach często diabeł starał się wycisnąć wodę z kamienia. Wygląda na to, że gdyby zamiast wody dało się z tego kamienia wycisnąć jakiś ekstra podatek, to węgierski rząd gotów byłby podpisać cyrograf.

Mniej więcej ¾ Budapesztu otacza autostradowa obwodnica, która pozwala wielu mieszkańcom metropolii na codzienne dostanie się do pracy i nie tylko. Oznaczona jest ona jako M0 i do tej pory była bezpłatna dla samochodów osobowych. Bezpłatne były też do tej pory drogi dochodzące do tej obwodnicy, nawet jeżeli były autostradami. Kierowcy (przynajmniej samochodów osobowych) musieli płacić za poruszanie się autostradami dopiero po wyjechaniu poza linię obwodnicy M0.

Ale Ministerstwo Rozwoju Narodowego (nazwa jest w tym wypadku tak samo adekwatna jak nazwa Ministerstwa Prawdy w słynnym 1984 Orwella) ogłosiło, że musi dokonać zmian i na części dróg wylotowych z miasta a także na części obwodnicy M0 zostaną wprowadzone od 1 stycznia 2015 opłaty (update: nowe informacje dotyczące dróg z i do Polski we wpisie z 31 grudnia).

Projekt wywołał ogromne poruszenie i co ciekawe dość szybko wypowiedzieli się przeciwko niemu nie tylko członkowie opozycji ale też członkowie Fideszu. Media cały czas mówią o wypowiedzi burmistrza III dzielnicy Budapesztu, Balazsa Busa, który jest członkiem koalicyjnej do Fidesz KDNP i który stwierdził, że wprowadzenie opłat za przejazd mostem Megyeri jest nie do zaakceptowania (most ten jest co prawda już nie tylko poza jego dzielnicą ale i nawet poza Budapesztem, ale jeżeli ograniczony zostanie ruch na nim to niewątpliwie wielu kierowców będzie próbowało skorzystać z mostu Arpada w III dzielnicy).

Z kolei burmistrz Budaörs Tamas Wittinghoff, który tez sprzeciwia się temu pomysłowi, z pewnością nie tylko obawia się wzmożonego ruchu poprzez tę w zasadzie spokojną mieścinę graniczącą z Budapesztem (choć już teraz w godzinach szczytu przelewa się przez nią rzeka aut). Na terenie gminy, przy samej autostradzie ulokowały się przez lata wielkie centra handlowe i zachodnie firmy. Oczywiste jest, że bezpłatna autostrada przyciągała klientów i ułatwiała dojazd do pracy pracownikom.  Niektórzy wręcz uważają, że pomysł rządu to być może kolejny element walki z zachodnimi przedsiębiorcami a w szczególności sieciami handlowymi.

Rząd zasypywany pytaniami dziennikarzy i protestami obywateli i ich reprezentantów zaczął dość pokrętnie tłumaczyć, że:
– wprowadzi się jakiś system obniżonych opłat dla mieszkańców komitatów (co od razu wzbudziło protesty, że będzie to narażało kierowców na wysokie kary jeśli tylko przez przypadek przekroczą granicę komitatu)
– pomysł podyktowany jest chęcią promowania transportu publicznego (tu warto zauważyć, że np. do Budaörs można rzeczywiście dojechać autobusami BKV ale trzeba wnieść dodatkową opłatę, no i trudno sobie wyobrazić by z całymi zakupami jakie zwykło się wozić samochodem, ludzie tłukli się autobusem czy kolejką podmiejską – po prostu pojadą inną drogą i najprawdopodobniej wraz z autobusami utkną w korku)
– w końcu stwierdzili, że cały pomysł to efekt zobowiązań, jakie mają wobec Unii Europejskiej. Tłumaczenie o tyle ciekawe, że wyjęte spod opłat fragmenty obwodnicy to właśnie te, które były dofinansowane przez Unię Europejską – jak więc widać na pierwszy rzut oka jej wpływ raczej jest odwrotny.

No cóż. W piątek już zwyczajowo w porannej audycji radiowej wystąpi premier Orban, który wszystko ładnie wyjaśni. Do tematu jeszcze prawdopodobnie wkrótce wrócimy.

Reklama

Jak ugasić pożar w kuchni

Po powrocie ze Szwajcarii wreszcie pojawił się Viktor Orbán i niemal od razu wystąpił w cyklicznej audycji radiowej w Radiu Kossuth (I program radia państwowego na Węgrzech).

Orbán zajął się pożarem w kuchni, który w jego show wywołali pomocnicy. Stwierdził, że stworzone zostało mylne wrażenie, że rząd planuje wprowadzenie podatku od Internetu, a przecież chodziło o „zmiany podatkowe o technicznym charakterze, w kwestii opodatkowania telekomunikacji na Węgrzech”. To mylne wrażenie ma się odnosić do powstałych w wyniku zmian obciążeń, które mogą być przenoszone na konsumentów, a tym samym wytworzenie atmosfery strachu, utrudniającej dialog.

Co jednak najważniejsze, premier stwierdził że fundamentem racjonalnej przestrzeni do dyskusji w tej sprawie, jest to że  propozycja podatku w takiej postaci nie może być dalej dyskutowana. „Skoro brakuje wspólnej podstawy, nie powinno się nakładać podatku. Nie jesteśmy komunistami, nie rządzimy przeciwko ludziom, ale razem z nimi. Jeśli społeczeństwu nie podoba się propozycja i uważa ją za nieuzasadnioną, to nie można jej realizować. Podatek nie może być wprowadzony w tej formie.”

Dalej premier przeszedł do szczegółów, których interpretacja jak myślę będzie dzielić dziś wielu Węgrów. Powiedział, że od stycznia 2015 rozpoczną się konsultacje krajowe w sprawie Internetu.

Wygląda więc na to, że to co opozycja ogłosiła za swój sukces to tylko odroczenie planów. Rząd prawdopodobnie będzie starał się przedstawić swe dalsze działania nie od strony fiskalnej, tak jak się to teraz stało, ale od strony przebudowy systemu informatycznego Węgier. Zapowiedzą takiego działania są jego dalsze słowa, że podpisane zostały z głównymi dostawcami usług internetowych na Węgrzech umowy, na podstawie których najpóźniej do 2020 roku w każdym domu dostępne stanie się łącze szerokopasmowe, a ważną kwestią modernizacji Węgier jest ich digitalizacja. „Przeznaczymy kilkaset mld forintów na rozwój internetu na Węgrzech, tak by dotarł on do wszystkich.” Oto marchewka. Kij chwilowo został schowany do szafy.

Partie polityczne starające się ukryć do tej pory swe zaangażowanie w protesty złapały wiatr w żagle. Együtt-PM od razu przypomina o kilku kolejnych ważnych kwestiach, które trzeba z Orbánem sobie wyjaśnić. Są to między innymi kwestia opodatkowania tzw. kafeterii (rodzaju bonów w których wypłacana jest część pensji i które do tej pory były opodatkowane korzystniej od reszty wynagrodzenia, ale za to można je było wydać tylko na konkretne cele), pożyczki na Paks 2 od Rosji czy też udziału w rosyjskim projekcie gazociągu South Stream. Co ciekawe portal hvg określił działanie tej partii jako: „Orbán dał palec, Együtt-PM chce całą rękę”.

Przeciwnicy podatku postanowili nie rezygnować z planowanej demonstracji i zamienić ją na obchody radości ze „zwycięstwa Węgrów nad głupim rządem”. Jednak pojawiły się też głosy sceptyczne nawołujące do dalszej walki o całkowite porzucenie prób regulacji kwestii internetu.

Jak gotować w kociołku

Jak donoszą komentatorzy z wszelkich stron świata miarka się przebrała, bo oderwany od nowoczesnej rzeczywistości Orbán i jego podstarzali kumple (co dziwne ulica zarzuca raczej otoczeniu Orbána, że to omnipotentni smarkacze, którzy bardzo chcą się wykazać i którym się w głowach przewróciło od nadmiaru władzy), nie docenili gniewu i potrzeb nowoczesnego internetowego społeczeństwa i postanowili narzucić podatkowy haracz na każdy transferowany gigabajt danych.

W ostatnich dniach w Budapeszcie zorganizowane zostały dwie demonstracje. Na niedzielnej pojawiło się ok. 10 tys. osób, na tej wtorkowej było ich już kilkadziesiąt tysięcy. Jeśli Parlament zaakceptuje podatek, to na 17 listopada zapowiadana jest kolejna. Ich organizatorzy to ponoć niezależni aktywiści niemający do tej pory nic wspólnego z polityką albo inaczej: zależy im na tym, by nie kojarzono ich z żadną opcją polityczną. W sieci szybko pojawiły się jednak informacje, że Balázs Gulyás, człowiek który założył na fb grupę 100 tysięcy przeciwko podatkowi od Internetu i który zgłosił zamiar zorganizowania demonstracji na policji, jest związany z MSZP, był wiceprzewodniczącym tej partii w dzielnicy Józsefváros. Taki mały zgrzyt wizerunkowy.

Na szczęście dla organizatorów cały stan przypominający demonstracje typu ACTA czy occupy wall street piknik, zyskał nieco żywiołowej oprawy w postaci niedzielnej uczciwej zadymy z niszczeniem mienia należącego do Fidesz, choć bez jakichś starć z policją, która ograniczyła się do aresztowania wybranych uczestników następnego dnia. Dzięki temu kolejna demonstracja mogła do postulatów dołączyć żądanie uwolnienia politycznych więźniów, na co przystała prokuratura uznając, że mogą odpowiadać z wolnej stopy. No i oczywiście zdjęcia zdemolowanej siedziby Fideszu trafiły w poniedziałek na pierwsze strony gazet. Trudno jednak powiedzieć czy to wystarczy, aby stworzyć grupę prawdziwie zdeterminowanych aktywistów, którym będzie się chciało ryzykować problemy z prawem w imię niższych opłat za internet.

Ja myślę, że tam gdzie spór dotyczy jedynie kwestii zawartości kociołka z gulaszem, którym na wzór Kádára, Orbán karmi społeczeństwo, szanse na przekroczenie masy krytycznej społecznego protestu są niewielkie. Tylko płomień podlany benzyną dużej idei ma na Węgrzech wystarczającą siłę, aby palić się wystarczająco mocno – nawet internetowi aktywiści lubią, kiedy ich działania mają patriotyczny wymiar, są walką o wolność i po każdej demonstracji i puszczaniu światełka telefonem do nieba odśpiewują uroczyście hymn węgierski. Czy można mówić o powszechnej mobilizacji? Przypomina mi to nieco scenę z Człowieka z żelaza, kiedy studenci porwani w 1968 roku ideami mają gdzieś robotników, którzy w 1970 przecież nie walczą o jakieś wielkie idee tylko o kasę. Dopiero dziesięć lat później skonsolidowani stają się naprawdę groźni dla systemu. Dziś część społeczeństwa węgierskiego zdaje się stać obok władzy, nie rozumiejąc protestujących lub wręcz kpiąc, że są marionetkami w rękach byłej postkomunistycznej władzy. Władzy tak skompromitowanej, że wszyscy obecni na protestach przywódcy albo udawali, że nie mają nic wspólnego z polityką albo gdy byli jednak zbyt znani – udawali, że przyszli tylko jako osoby prywatne, chowając się w tłumie prawie tak jakby się czegoś wstydzili.

A czy kiedy Orbán nawoływał do obalenia rządu Gyurcsánya, czy wtedy wstydził się, że jest z Fideszu? Ale on mówił o Węgrzech i innych górnolotnych sprawach, tak bardzo górnolotnych, że aż przekraczał granice banału, gdy patrzył na to ktoś niebędący Węgrem. Tym samym zawłaszczył sobie te hasła i jest pewien, że dzisiaj tylko on ma do nich prawo. Dla wielu więc odśpiewywanie hymnu po tych demonstracjach to profanacja, tak jak pomnik który kiedyś bohaterom 1956 wystawił były premier Gyurcsány i który do dziś znany jest jako szczotka Gyurcsánya – nie stał się on miejscem lubianym przez Wegrów, którzy w rocznicę składają wieńce tam gdzie były barykady a nie gdzie stały wątpliwe historycznie pomniki.

Kiedy rozmawiałam z kilkoma osobami jak oni widzą tę kwestię to oczywiście nikt nie wykazywał przesadnego entuzjazmu, żeby płacić więcej za Internet, ale o dziwo wydaje się, że osoby te przyjęły ze zrozumieniem tłumaczenia rządu, że obciążenia będą dotyczyć dostawców usług a nie samych użytkowników. Jeden mój znajomy powiedział wprost, że będzie tak jak z bankami: usługodawcy pomarudzą a i tak zostaną, bo nie ma cwaniaka nad Orbána, i teraz np. w Polsce banki odbijają sobie to co im słusznie odebrał premier (cytat z sierpniowej Polityki, o tym jak Orbán wojuje z bankierami: „Węgierski premier postanowił wycisnąć z zagranicznych banków, ile tylko się da. Ale uwaga: nikłe zyski osiągane na Węgrzech banki rekompensują sobie w pozostałych krajach środkowoeuropejskich. Także u nas”.) Kiedy próbowałam argumentować, że po akcji z bankami najlepiej ma się przyjaźń miedzy premierem i właścicielem OTP, mój znajomy ze spokojem odparł, że to jest właśnie to o co chodziło Węgrom: zagraniczne banki dostały po nosie kosztem węgierskiego OTP. I że podatkiem internetowym nie ma się co przejmować, bo przecież rząd przewidział górny jego limit. Gdy dalej argumentowałam, że górny limit to dopiero efekt protestów i dowodem na to jest projekt ustawy leżący w parlamencie gdzie nie ma o nim ani słowa, a limit wejdzie dopiero, jako poprawka Fideszu, mój rozmówca z wręcz radziecką szczerością stwierdził, że projekt zawierał oczywistą pomyłkę, którą Fidesz teraz sprostuje, a nie myli się tylko ten, kto nic nie robi.

Operatorzy internetowi postanowili przeciwdziałać pomysłowi rządu by to oni, tak jak wcześniej banki, mieli ponieść ciężar nowego podatku i już zagrozili, że wrócą do limitów transferu, co było powszechną praktyką na Węgrzech jeszcze stosunkowo niedawno. Trudno powiedzieć czy tym ruchem nie potwierdzą tylko tego o czym mówią niektórzy zwolennicy premiera, tzn. że dobry Orbán słusznie walczy ze złymi zagranicznymi korporacjami tuczącymi się na miłości Węgrów do filmów na YouTube.

Warto również zastanowić się chwilę nad tym, dlaczego ktoś w rządzie zaryzykował ten cały bałagan. Pieniądze, które w ten sposób chciał zdobyć miały być przeznaczone na bardzo konkretny cel – podniesienie pensji dla wojska i policji. Czyżby ktoś myślał o konieczności kupienia jej lojalności?

Węgierski kociołek zaczyna wrzeć, a ci co w nim mieszają muszą bardzo uważać by im to nie wykipiało. Z drugiej jednak strony, jeżeli nie kipi to się nie ugotuje. Wydaje się, że master szefowi towarzyszą kuchciki, które nie mają pojęcia jak jajko ugotować, ale inni twierdzą, że to tylko pozory wyreżyserowanego show. Rozchodzące się nad tym kociołkiem zapachy nie zachwycają. Ale to pewnie głównie zasługa innego podatku, który rząd zamierza podnieść – od mydła. Co ciekawe rewolucjoniści w tym podatku jakoś nie dostrzegli potencjału do walki z rządem i o ile jest szansa, że Węgrzy pozostaną społeczeństwem zinformatyzowanym to istnieje niebezpieczeństwo, że jednocześnie niedomytym.

Podatek internetowy na Węgrzech

Podatek od wdychanego powietrza, jeszcze tylko tego trzeba – zachęcają rząd oburzeni planami wprowadzenia od przyszłego roku podatku internetowego w wysokości 150 Ft za każdy GB ruchu w sieci. To ostatnia kropla, która przeleje puchar – wieszczą dziennikarze. Na niedzielę zapowiadana jest manifestacja (uczestnicy mają spotkać się o 18.00 na József nádor tér), ale świadkami protestów możemy być już 23 października, w święto narodowe. To taka węgierska tradycja. Z trudem przypominam sobie październikowe czy marcowe święta, które byłyby obchodzone spokojnie.

1 GB to np. 3-4 video na YouTube czyli 2 zł podatku. Wszyscy zaczynają przeliczać, z przerażeniem patrząc na wyniki. Jak się jednak za parę godzin dowiadujemy, ma istnieć górna granica określająca podatek na max. kwotę „tylko” 700-1000 Ft miesięcznie dla osób prywatnych oraz ok. 5000 Ft/miesiąc dla firm, którą rząd w dodatku obciąży nie internautów a  providerów. Przy abonamencie wynoszącym np. 4000 Ft podatek oznaczałby wzrost kosztów o 17%. W wieczornym programie telewizyjnym minister gospodarki narodowej Mihaly Varga raczy chyba żartować, że dostawcy z powodu konkurencji nie będą chcieli przerzucać kosztów na odbiorców.

Dla przypomnienia: jeszcze 6 lat temu Fidesz protestował przeciwko podatkowi internetowemu, dowodząc że „opodatkowanie internetu jest jednoznacznie zbędne, nieprzemyślane i złe”. W proteście przeciwko nowemu pomysłowi rządu na fb zawiązała się społeczność százezren az internetadó ellen. Z minuty na minutę, a w zasadzie z sekundy na sekundę rośnie liczba popierających protest.

Jednocześnie internauci prześcigają się w tworzeniu memów. Ten jest chyba najpopularniejszy: Dzień dobry, odczyty routerów. Więcej memów tu.

Podatek reklamowy, Origo i fundusze norweskie

Nowy pomysł rządu – podatek reklamowy, zjednoczył wszystkie media węgierskie, również te przychylne Fideszowi. Nawet Magyar Nemzet czy Hír TV są przeciwne wprowadzeniu tego podatku i wskazują, że dochody będą raczej niewielkie dla budżetu. Dziwi to tym bardziej, że przedwczoraj ogłoszono, że Węgrzy mają największy wzrost PKB w Unii Europejskiej – 3,5% więc wprowadzenie nadzwyczajnych podatków wydaje się niezrozumiałe. W zależności od dochodu podatek miałby wynosić 1-40%. Najwięcej 40% podatku miałaby płacić telewizja RTL Klub, mówi się więc o próbie zamachu na tę stację nie zawsze przychylną rządowi. Podatek miałyby płacić wszystkie media, w tym internetowe, np. Facebook, chociaż nikt nie wie jak miałoby wyglądać ściąganie podatku w tym kontekście. Na znak protestu dziś na 15 minut część węgierskich mediów przerwała nadawanie, zamiast stron portali internetowych widoczny był zaciemniony ekran. Jutro niektóre gazety mają ukazać się z białą lub czarną pustą stroną tytułową.

Zwolnienie szefa portalu origo.hu. Jest szansa, że Węgrzy również dorobią się swoich dziennikarzy niepokornych, tyle że z lewej strony. Zarząd Origo zaprzecza, jakoby za zwolnieniem Gergő Sálinga stał János Lázár, szef gabinetu Orbána (któremu Origo podpadło za nieprzychylne artykuły na temat jego astronomicznych wydatków hotelowych). Redaktorzy są jednak innego zdania. W związku ze zwolnieniem Sálinga przed siedzibą Origo zorganizowano we wtorek protest, w którym wzięło udział kilkaset osób, wielu spośród protestujących było ubranych na czarno, protestujący przeszli na Plac Kossutha przed parlamentem. Protestowano również przeciwko atakom na organizacje cywilne (patrz fundusze norweskie poniżej). Z najnowszych informacji: dzisiaj z Origo odeszło kilku redaktorów działu wiadomości.

Fundusze norweskie (Norvég Alap) – kolejna afera na Węgrzech. Fidesz uważa, że z funduszy norweskich wspierana jest partia LMP. Chcąc zbadać podejrzane powiązania, zarządzone zostało śledztwo które ma wykazać jakie dokładnie organizacje otrzymywały środki z funduszy. Czym są fundusze? Jest to bezzwrotna pomoc dla nowych krajów Unii udzielana przez Norwegię, Islandię i Lichtenstein dla organizacji rządowych i pozarządowych. Na Węgrzech pomoc taka została przydzielona 12 projektom. W 9 z nich nadzór nad rozdzielaniem pieniędzy sprawuje rząd, w pozostałych 3 niezależne organizacje cywilne. W odpowiedzi na zarzuty rządu, ze fundusze posłużyły wspieraniu partii politycznych, opozycja i związane z nią media zarzuciły, że rząd nie przedstawił na to żadnych dowodów i są to zarzuty bez pokrycia. Ta odpowiedź spotkała się z ripostą związanego z rządem dziennika Magyar Nemzet, który przedstawił w swych artykułach analizę przepływu środków pieniężnych z przedmiotowych funduszy. Tu link do jednego z artykułów, warto zwrócić uwagę na załączony schemat z wyszczególnieniem podmiotów, które skorzystały z funduszy. Co ciekawe wśród organizacji zasilanych z niejasnych źródeł znajduje się o ironio Transparency International. Środowiska związane ze skrajnym Jobbikiem, ironizują z kolei, że rosyjskie fundusze, którymi zasilał Jobbik Kovács (patrz post) nie są gorsze od tych z funduszy norweskich i przekazywane były Jobbikowi z większą jawnością.