Tradycja Lanego Poniedziałku, która w Polsce wyewoluowała w dzikie wojny uliczne (którym w końcu trzeba było przeciwstawić siłę argumentów prawnych) zrodziła się z wiejskich zwyczajów, kultywowanych na wsi do dziś. Tam jednak nikt się nie obraża, a wszystko jest uregulowane ramami tradycji. Bo też żadna panna nie może się obrazić jeśli wiele wody zostanie na nią wylane – widać, że się kawalerom podoba. Ta, jak i wiele innych tradycji wielkanocnych łączą Polaków i Węgrów. Czasami wręcz odnoszę wrażenie, że polskie fakultety etnograficzne powinny otworzyć jakąś stałą placówkę na Węgrzech – tak wielkie było przenikanie się kultur chłopskich między oboma narodami. Niewątpliwie jednak elementem zazdrości polskich etnografów jest masowy udział Węgrów w pielęgnacji dawnych zwyczajów (po części wynikający z ruchu táncházów – domów tańca), który jednak tak jak i w Polsce spotyka się z krytyką i zarzutami o „cepeliowość”. Tak czy owak, żywe wielkanocne zwyczaje ludowe ściągają w Wielkanoc tłumy do malutkiej wioseczki na północnym skraju Węgier, niedaleko od słowackiej granicy.
Hollókő – wioska położona jest w komitacie Nógrád, ok. 100 km od Budapesztu, w otoczeniu wzgórz Cserhát. Znana jest z tego, że jej stara część zwana Ófalu w roku 1987 została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wioska zachowała swój oryginalny charakter, który przejawia się w jednolitym budownictwie w stylu Połowców (Palócok) – długie bielone chaty, z uroczymi gankami i rzeźbionymi szczytami dachów, wybudowane na wąskich działkach, gdzie do części mieszkalnej składającej się tradycyjnie z trzech izb przylegają pomieszczenia gospodarskie.
Początki wioski sięgają XVII wieku, jednak przez wieki drewniane domy często były niszczone przez pożary. Po ostatnim pożarze z roku 1909 chaty odbudowano na kamiennych podmurówkach i w tej formie większość przetrwała do dziś, zachowując niezwykłą spójność zabudowy (ponad 50 chat położonych wzdłuż ulic Petőfi i Kossuth). W centrum wsi znajduje się kościół rzymsko-katolicki z 1889 roku, kryty gontem, z drewnianą wieżą.
Nad wsią górują ruiny XIII wiecznego zamku (częściowo odrestaurowany, można go zwiedzać). Dookoła rozpościera się Park Przyrody Hollókő (141 ha) z trasami dla pieszych i rowerzystów. Symbolem osady jest kruk trzymający w szponach kamień, stąd nazwa Hollókő – kruczy kamień. Jedna z legend mówi, że pewnego razu András Kacsics właściciel sąsiadującej z dzisiejszym Hollókő Pusztavárhegy, porwał piękną dziewczynę, której piastunka okazała się być wiedźmą. By uwolnić dziewczynę zawarła ona pakt z diabłem. Na rozkaz czarta diabelscy synowie pod postacią kruków przenieśli w nocy kamienie z wieży, w której więziona była dziewczyna, oswobadzając ją.
Wioska przyciąga turystów przez cały rok, ale szczególnie tłoczno jest tutaj wiosną, w czasie świąt wielkanocnych, kiedy organizowany jest festiwal znany pod nazwą Wielkanoc w Hollókő. Jest to cykl imprez trwających od Wielkiego Piątku do Poniedziałku Wielkanocnego, prezentujących zwyczaje związane z Wielkim Tygodniem. My wybraliśmy się do Hollókő w Lany Poniedziałek, by pokazać chłopcom tradycje związane z tym dniem. Jak już wspomniałam na wstępie, razić może, że oczywiście wszystko zorganizowane jest na pokaz, że pokazowa jest niejako cała wioska, wokół której prężnie rozwija się turystyczny biznes (np. w tym roku wstęp na festiwal kosztował 2500 Ft od osoby, dla dzieci wstęp wolny). Dzięki temu możliwe jest jednak utrzymanie skansenu, a i mieszkańcy wioski znajdują w ten sposób zajęcie. Turyści z całego świata (Japończycy, Chińczycy, Amerykanie, Polacy a nawet Afrykanie, choć co ciekawe nie było Rosjan którzy tak prężnie rozwijają ostatnio kontakty turystyczne na Węgrzech).
Na Węgrzech nie zanikł zupełnie zwyczaj polewania (locsolkodás) czy to wodą kolońską, czy perfumami czy też zwykłą wodą, ale istnieje w zdecydowanie symbolicznym wymiarze. Dziewczęta, które liczą na coś więcej odnajdą to na niektórych wsiach, a szczególnie w Hollókő (ale i innych wioskach na ziemi Połowców). Tu wciąż jeszcze wylewa się tej wody całkiem spore ilości. Po centrum wsi paradują wtedy zastępy dziewcząt i kawalerów uzbrojonych w wiaderka, dzbanki, cebrzyki, śpiewając i deklamując żartobliwie między sobą. Dziewczyny piszcząc uciekają, widowni też się trochę dostaje (ale tak symbolicznie – uwaga na osobnika z wąsami a la Dali – odwdzięcza się za pochwalenie wyhodowanych wąsów polewając wodą). U naszych chłopców ten punkt programu zdecydowanie zajął pierwsze miejsce na liście atrakcji tego dnia, udokumentowany został nawet ich czynny udział w tej zabawie.
Uwagę zwracają przede wszystkim stroje – spódnice dziewczyn z tylu warstw, że tworzą szerokie klosze, co pewnie wraz z chustami chroni jej przed chłodem (pomimo tego że świeciło słońce, było dość zimno). Stroje te, noszone są tylko na specjalne okazje, święta czy imprezy prezentujące folklor regionu. Różnorodność jest duża, o czym można się przekonać odwiedzając np. ulokowane w jednej z chat muzeum lalek, prezentujące stroje ludowe z różnych części Węgier. Różny kolor, długość i zdobienia wskazują na region z którego pochodzi dany strój. Możemy wyróżnić kilka grup strojów Połowców: z Hollókő, Buják, Kazár, Őrhalom, Rimóc.
Wielkanoc na Węgrzech, podobnie jak w Polsce kojarzy się nieodłącznie z jajkami malowanymi w tradycyjne, ale i w różne bardziej fantazyjne wzory. Tu również w zależności od regionu istnieją różnice w technice wykonania, kolorach czy motywach. Mieliśmy okazję podziwiać te piękne pisanki (himestojás) malowane ręcznie, niektóre z użyciem wosku albo powstałe przez zdrapywanie farby z wydmuszek, pomalowanych wcześniej farbami takimi jak do farbowania materiałów. Maluchy zapragnęły wykonać własne egzemplarze i jak na pierwszy raz „drapanki” wyszły im całkiem nieźle. Udało nam się nawet dowieźć je w całości do domu.
Dzieciom, zarówno miejscowym jak i przyjezdnym najwyraźniej się podobało.
Zatrzymaliśmy się na koniec na jednym z podwórek należącym do Kerekes Band by posłuchać jak grają chłopaki z Góbé – to węgierski zespół, który gra folk wyrastający z tradycji Siedmiogrodu i Wojwodiny. Lawirowanie na granicach gatunków, klasyczne wykształcenie muzyczne plus elementy współczesnego jazzu, country i rocka dają całkiem ciekawą mieszankę.
Kiedy opuszczaliśmy teren festiwalu, naszą uwagę zwróciła dyplomatyczna limuzyna – okazało się, że to nowa ambasador USA w ramach zgłębiania swojej wiedzy o Węgrzech postanowiła odwiedzić wioskę Palóców. Potrafiła jednak tak wmieszać się w tłum turystów, że minęła nas niezauważenie. Będąc już na parkingu na obrzeżach Hollókő wciąż słyszeliśmy dudnienie dochodzące od strony sceny – były to odgłosy podskoków, przytupów i innych hołubców, które szczególnie urzekły Młodszego. Nie wiem tylko czy nasi sąsiedzi z dołu będą w stanie zrozumieć tę fascynację…
Więcej o Wielkanocy na Węgrzech tu.