Bez śmieci czyli noPack

Czy kiedykolwiek zdarzyło Wam się złapać za głowę i ze zdumieniem, a może nawet przerażeniem spojrzeć na ilość śmieci nagromadzonych przez domowników w ciągu dnia? Czy Wy też macie wrażenie, że z roku na rok produkujemy ich więcej i więcej, i więcej? Jak ktoś to pięknie wyliczył, rocznie statystyczny Węgier wyrzuca do kosza ok. 100 kg opakowań i generuje ok. 200 kg odpadów spożywczych.

Po tym jak kilka miesięcy temu prasa rozpisywała się o pierwszym niemieckim sklepie sprzedającym żywność bez opakowań, podobne zakupy możliwe są teraz również na Węgrzech. W zeszłym tygodniu przy głównej ulicy podbudapeszteńskiego Budaörs otwarto sklep noPack, gdzie oprócz warzyw i owoców bez opakowań dostaniemy m.in. przyprawy, nasiona, suszone i kandyzowane owoce, makarony, zdrowe pieczywo, kawy i herbaty, miody, domowe dżemy oraz kosmetyki naturalne. W razie potrzeby można tam też nabyć ekologiczne pojemniki wielokrotnego użytku.

Niektórzy pewnie lekceważąco skwitują wydarzenie stwierdzeniem, że przecież na co dzień warzywa i owoce kupuje się bez opakowań na targowisku i jakoś nikt nie robi z tego medialnego hitu, znalazłoby się jeszcze pewnie kilka innych wątpliwości. Ja jednak jestem zdania, że tego typu inicjatywy warto nagłaśniać, choćby dla samego zasygnalizowania pewnego trendu, który jeśli praktykowany przez coraz większą liczbę osób i w przyszłości obejmujący coraz więcej produktów, mógłby skłaniać do świadomych zakupów wpisując się na stałe w codzienne nawyki konsumentów, tym samym przyczyniając się do poprawy kondycji naszej planety.

Pomysłodawca węgierskiego noPack mówi, że myśli o stworzeniu sieci franczyzowej; w ciągu kilku dni zgłosiło się do niego około 50 osób zainteresowanych współpracą, w tym wpłynęło kilka zapytań z krajów sąsiadujących z Węgrami. Oprócz funkcji typowo handlowej, miejsce stało się przestrzenią spotkań lokalnej społeczności, wyposażoną prosto, ale funkcjonalnie. Miejsce jest póki co niewielkie i z pewnością dużo tu na razie marketingowego samozachwytu, ale sam fakt, że udało się właścicielom dogadać z władzami sanitarnymi dobrze wróży na przyszłość i pokazuje, że autorzy pomysłu tworzą go z głową.

Inna sprawa, że tak naprawdę wszystko zależy od nas samych, o czym przekonałam się na własnym przykładzie. Ciężko mi było na początku zaprzyjaźnić się ze szmacianą siatką, której nigdy nie było przy mnie, kiedy jej potrzebowałam. To jednak tylko kwestia treningu. I zakupy, które teraz robię są bardziej zaplanowane. Pomysłodawcy bezopakowaniowej formuły zwracają właśnie na to uwagę – kupno we własnych opakowaniach wymaga wcześniejszego planowania i w efekcie kupujący nabywa bardziej świadomie tylko to czego potrzebuje. Z pewnością nie jest to idealna formuła biznesowa więc pozostaje mieć nadzieję, że uda się tak oszczędzić na opakowaniach, że koszty jej nie zabiją, bo w końcu zawsze przesądza cena.

Reklama

Niebezpieczne trafiki

Burmistrz Kaposvár zgłosił propozycję zmiany przepisu nakazującego zasłanianie witryn trafik, po tym jak w jego mieście doszło w kwietniu do zabójstwa młodej sprzedawczyni sklepu z artykułami tytoniowymi. W czasie napadu dziewczyna została zaatakowana nożem, w wyniku zadanych ran poniosła śmierć na miejscu. Tragedia wywołała ponowną dyskusję o konieczności istnienia samych sklepów, która od początku była wielokrotnie kwestionowana, podobnie jak oczywiste było, że trafiki w takiej formie będą łatwym celem dla złodziei.

Z kolei w Szegedzie sąd rejonowy skazał na osiem lat więzienia mężczyznę, który kilka miesięcy temu z nożem kuchennym zrabował 164 tysiące forintów ze sklepu tytoniowego. Mężczyzna dodatkowo oskarżony był o posiadanie narkotyków. Wyrok sądu pierwszej instancji nie jest prawomocny.

Sklepy tytoniowe (nemzeti dohánybolt) w ostatnim czasie stają się najczęstszymi ofiarami rabusiów. Ich właściciele i pracownicy zgodnie twierdzą, że winę ponoszą regulacje jakie w zakresie handlu podjął rząd. Ponieważ sklepy, w których pracują najemni pracownicy a nie właściciel bądź jego rodzina nie mogą pracować dłużej niż do dziesiątej wieczorem, wiadomym jest dla kryminalistów, że sklep otwarty całodobowo będzie słabo chroniony. Ponadto sklepy tytoniowe zmuszone zostały do zasłaniania okien i drzwi, co najczęściej robi się używając folii półprzepuszczalnych.

Zarzuty właścicieli sklepów, którzy powołując się na przeprowadzone badania mówią, że stosowanie folii okiennych nie wpłynęło w żaden sposób na popularność wyrobów tytoniowych wśród nieletnich, a jedynie doprowadziło do ułatwienia napadów na ich sklepy, ponieważ bandyci pozostają niewidoczni z ulicy, przedstawiciele rządu zbyli stwierdzeniem, że przepisy przecież nic nie mówią o stosowaniu folii a jedynie o zasłanianiu sklepów. Czyli ich zdaniem użycie kotar, żaluzji albo innych zasłon rozwiąże problem bezpieczeństwa? I to jest właśnie próbka jakości błyskawicznie stanowionego prawa. Szkoda, że za takie prawne buble przyszło zapłacić życiem młodej dziewczynie pracującej nocą w ofoliowanej trafice.

Szorty czyli krótko 22.03.2015

Węgierski Urząd ds. Konkurencji (GVH) uznał, że handlowy gigant Auchan naruszył ustawę o handlu i nałożył na sieć karę w bezprecedensowej wysokości 1 mld Ft za nieuczciwe praktyki stosowane wobec dostawców. Auchan tłumacząc się koniecznością wspierania promocyjnych cen, pobierał dodatkowe opłaty za wprowadzenie i utrzymanie ich produktów w swoich marketach, już po zawarciu umowy z dostawcą, oczywiście narzucając mu je jednostronnie i grożąc zerwaniem współpracy w razie odmowy. W wyniku dochodzenia urząd ujawnił, że w latach 2006-2011 sieć nakładała niedozwolone opłaty niezależnie od obrotów. Należy przyznać, że w toczącej się wojnie o handel nie przysporzy to handlowemu molochowi sympatii, tym bardziej że kiedy rząd rzucił pomysł zamykania sklepów, które nie wykazują zysku przez dwa lata z rzędu to Auchan protestował najbardziej, a teraz okazuje się że wykazując największe spośród sieci handlowych straty jednocześnie prowadził „ciągłą promocję” na koszt dostawców. Niezgodne z prawem działania były prowadzone nadal przez francuską sieć, pomimo tego że w 2012 roku GVH wydał podobną decyzję wobec holenderskiej sieci Spar.

Warto przypomnieć, że od 15 marca na Węgrzech obowiązuje zakaz handlu wielkopowierzchniowego w niedziele. Otwarte są małe sklepy, poniżej 200  (o nowych przepisach wspominałam w postach z 4 i 19 listopada oraz 17 grudnia). W centrach handlowych w niedziele otwarte są tylko kina i restauracje. Zakaz rozciągnięto również na zakupy online (tzn. towary zamówione w niedzielę przez internet dostarczone zostaną dopiero w poniedziałek). Od poniedziałku do soboty handel na zasadach ogólnych może odbywać się w godzinach 6.00-22.00. Péter Harrach z KDNP powiedział ostatnio, że za 2 miesiące należałoby ponownie przyjrzeć się nowym przepisom i zweryfikować je pod kątem wpływu na gospodarkę i społeczeństwo oraz ewentualnych poprawek. A tych od czasu przegłosowania ustawy w grudniu było już kilka (wciąż trwają  potyczki w sprawie funkcjonowania sklepów na stacjach benzynowych i ośrodkach wypoczynkowych). Minister Lázár stwierdził, że rząd przyjmie do wiadomości wyniki referendum jeśli takie się odbędzie – ale czy będą one dla niego wiążące?

Z ciekawostek – ostatnio w sieci pojawiła się przeróbka słynnego szlagieru z lat 40 Smutna niedziela ze słowami nawiązującymi do niedzielnego zakazu handlu.

Od 1 maja Air China będzie latać z Pekinu bezpośrednio do Budapesztu. Lot będzie odbywał się z międzylądowaniem w Mińsku. Połączenie ma być obsługiwane przez samolot Airbus A330-200, cztery razy w tygodniu.

BKK (Budapeszteńskie Centrum Komunikacji Publicznej) w uroczysty sposób powitało nowy hiszpański tramwaj. Program artystyczny na żywo transmitowała państwowa telewizja. Jednak już Napoleon zauważył, że od wzniosłości do śmieszności jest tylko jeden krok i ten krok zrobili artyści tańczący przy tramwaju. Taniec ten, co możecie zobaczyć na filmie, przypomina słynny taniec z rybami grupy Monty Pythona. Pojawiły się tez głosy, że przypomina scenę taneczną z filmu Grek Zorba, co nie wróży dobrze inwestycji.  Taniec z tramwajem.

Telewizja TV2 wyemituje 25 marca o godz. 3.00 (w nocy z wtorku na środę) film o imigrantach Urząd (Hivatal). Film pokazuje jak wygląda codzienność w biurze obsługi urzędu do spraw imigrantów. Twórca filmu, Viktor Oszkár Nagy przez pryzmat rutynowej pracy urzędników przedstawia kilka indywidualnych historii, stara się nie oceniać i decydować. Rzecz dzieje się w fikcyjnym urzędzie dla imigrantów, a materiału do filmu dostarczyły trwające blisko rok obserwacje i rozmowy przeprowadzone przez reżysera w urzędzie na ul. Budafoki. Podobne tematy porusza francuski film Samba znanego z Nietykalnych duetu reżyserów Nakache i Toledano, który od kilku dni możemy oglądać w węgierskich kinach.

Wybrano hymn tegorocznego festiwalu Sziget. Została nim piosenka Irie Maffia Easy As One Two Three. W 2014 roku był to utwór Together wykonywany przez Ivan & the Parazol, a  w 2013 hymn Szigetu Szabadon po węgiersku śpiewali Punnany Massif.

Pojawił się projekt nowego zegara, który stanie na placu Kálmána Szélla. Będzie to betonowy słup z cyfrowym zegarem, nawiązujący wyglądem do starego czasomierza, który stał się dla wielu mieszkańców obiektem kultowym. W związku z remontem placu projektanci uznali, że konieczna była też zmiana zegara i dostosowanie go do nowoczesnego wyglądu okolicy.

Ważna jest jakość

Kiedy w Polsce pada hasło „salami” to zawsze znajdzie się wujek „żartowniś” lub ciotka „erudytka” którzy raczą wszystkich wiadomością, że salami to przecież kiełbasa z osła. Oczywiście potem wszyscy wyjaśniają, że to tylko miejska legenda, a ciotkę lub wujka napomina się aby nie opowiadali takich historii niestworzonych, bo przecież wszyscy wiemy że osłów się nie jada. Spotykając się na Węgrzech z Polakami nie raz musiałam dementować te sensacje, tłumacząc że węgierskie salami robi się z mięsa wieprzowego (choć co ciekawe jego najsłynniejszy wytwórca, pan Pick był religijnym Żydem), a salami z osła jest jego nietypową wariacją znaną jako salame di asino i dostępne jest we Włoszech. W tym momencie niby wszyscy deklarowali, że czują się uspokojeni tymi wyjaśnieniami, ale czuć było, że emocje opadały – gdyby taki turysta mógł pokosztować tak egzotycznej kiełbasy, to jego wycieczka stałaby się nagle egzotyczną wyprawą!

Z dzisiejszego spaceru przyniosłam trochę wędlin z nowo otwartego w mojej okolicy sklepu Őshonos Delikát. Wybór może nie jest ogromny, ale każda z propozycji to prawdziwy skarb.

Salami z mięsa mangalicy z dodatkiem szürkemarha (mięso z szarych węgierskich krów). Nie ocieka tłuszczem co by świadczyło, że jest jeszcze „niedojrzałe”, ale też nie jest go zupełnie pozbawione. Ma wspaniałą, zwartą konsystencję i nie kruszy się tak jak wiele tego typu kiełbas. Salami z dodatkiem kaparów i suszonych pomidorów, również na bazie mieszanki mięsa mangalicy i szarego bydła, sporządzone według receptury stworzonej przez właściciela sklepu. To mój zdecydowany faworyt. Kiełbasa z dziczyzny, konkretnie z sarniny – szarvas kolbász z dodatkiem borówek i jałowca (áfonya, boróka) – jakże odmienny to smak jałowca od tego, który przenika polskie kiełbasy wraz z dymem wędzarniczym. Delikatny, owocowy, kojarzy się bardziej z ginem a dopełniony zostaje słodką nutą borówek. Nawet wątrobianka zachwyca. Szelőmájas z większymi kawałkami mięsa – żona właściciela porównała go do popularnego przed laty bácskai májas, można go kroić w plastry dzięki temu, że jest twardszy od klasycznego, gładkiego májas nadającego się do smarowania pieczywa. No i w końcu gwóźdź programu. Jak widać wujek i ciotka mieli rację – salami z osła (szamár szalámi). Spróbowałam, jest naprawdę smaczne, lekko pikantne. Ceny tych wyrobów średnio w okolicach 3000-5000 Ft za kg, dziczyzna nieco droższa.

Őshonos Delikát istnieje od 3 miesięcy, jest przedsięwzięciem rodzinnym, a oferowane produkty oparte są na domowych recepturach i dobrych jakościowo składnikach, nie znajdziecie w nich wypełniacza w postaci soi czy różnych sztucznych konserwantów. W zasadzie większość sprzedawanych tu wędlin powstała na bazie mięsa z szarych krów, do którego dodaje się tłustszego mięsa z mangalicy, tak by produkt nie był za bardzo suchy. Właściciel, Sándor Kerekes pracował przez wiele lat jako szef kuchni (obecnie nie ma już czasu na gotowanie i jedynie nadzoruje kucharzy) i część wędlin powstała wg. jego własnych receptur, dzięki zdobytemu doświadczeniu. W sklepie można też kupić pięknie wydaną książkę jego autorstwa z przepisami na potrawy z mięsa szarych krów.

Sklep oferuje jednak nie tylko mięso. Właściciele współpracują z kilkoma zaprzyjaźnionymi producentami serów, olejów, miodów, makaronów i innej zdrowej żywności. Zwróciłam uwagę na półkę z octem winnym i balsamicznym z Tokaju, jest z czego wybierać, co mnie bardzo ucieszyło, bo używam dużo i często do sałatek. W sklepie znajdziemy też spory wybór win reprezentujących praktycznie wszystkie rejony winiarskie Węgier oraz niezły wybór destylatów. Choć wszystkie produkty pochodzą od lokalnych węgierskich producentów, właściciele nie chcą obnosić się jakoś bardzo z tą węgierskością. Jak mi powiedziała właścicielka, produkty same obronią się swoją jakością, bez potrzeby pakowania wszystkiego w narodową flagę (choć na wielu etykietach nie sposób nie dostrzec kolorów piros-fehér-zöld :) Spodobał mi się też prosty wystrój sklepu, na jednej ze ścian zawieszono szynki i podsuszane kiełbasy, wszystkie produkty ładnie wyeksponowano, jest bardzo czysto. Na pewno jeszcze nie raz tam wrócę, bo już narobiłam sobie smaku na kolejne specjały, których akurat teraz nie dostałam, gdyż zostały wykupione. W następnym podejściu będzie to na pewno salami o smaku orzechów i tokaju aszú (!).

www.oshonosdelikat.hu (1137 Budapest, Radnóti Miklós u.22, pon-pt 10.00-19.00, sob 9.00-13.00)

Przygody Papierka czyli: Nie karmić posłów!

Oto historia Papierka. Papierek po czekoladzie Tibi (o historii tej legendarnej marki wspominałam we wpisie o firmie Stuhmer) okazał się być papierem prawdziwie wartościowym.

Początkowo wydawało się, że jak wszyscy jego bracia skończy jako śmieć i jedyne papiery wartościowe jakie spotka na swojej drodze życia to obligacje rządu greckiego. Nie dane mu jednak było trafić w ręce pracowników FKF dzielnie zbierających zawartość niebieskich kubłów po całym Budapeszcie. Niczym obywatel Piszczyk został wmieszany w politykę. Niesiony na rękach protestującego tłumu pracowników przemysłu tytoniowego trafił do Parlamentu i to do pierwszej ławy, niosąc przesłanie klasy pracującej. Na opakowaniu przyklejono bowiem zdjęcie dzieci proszących aniołka (bo to aniołek albo Jezusek, a nie Mikołaj czy Gwiazdor przynosi na Węgrzech prezenty na Gwiazdkę) o pomoc w ocaleniu miejsc pracy ich rodziców.

Papierek wiedział, że słodka czekolada, którą miał pod opieką będzie wspaniałą nagrodą dla tych polityków, którzy pomogą zatrzymać złe prawo. Był przekonany, że każdy kto na niego spojrzy, każdy kto spróbuje jego zawartości, każdy kto przeczyta przesłanie, zdobędzie się choćby na chwilę refleksji. Papierek leżał sobie tak na czerwonym pulpicie, w pięknej sali Orszaghazu, otulając całym sobą czekoladę. Był pewien, że mu się uda. O jak mało wiedział o twardym świecie polityki. Kiedy jej twórcy rzucili się w wir głosowań poziom cukru w ich krwi spadł do tego stopnia, że ich wódz rzucił się na bezbronną czekoladkę niczym wilk na jagnię, bez namysłu rozdzierając opakowanie zębami. Obok na swoją porcję czekał inny członek rządzącego stada.

Papierek był przerażony!. -A gdyby ktoś mnie zatruł? Z pewnością ktoś by wtedy wyciągnął jakieś brudy dotyczące mojego pochodzenia. Na pewno uznaliby mnie za ukraińskiego szpiega albo posądzili o kontakty z komunistycznymi związkami zawodowymi na usługach amerykańskich imperialistów. Przerażało go również to, że skuszony jego słodką zawartością polityk łamie prawo! Przecież marszałek zakazał spożywania jedzenia i napojów w tej pięknej sali.

Czekoladka została zjedzona, papierek porzucony, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Pokrzepiony czekoladą premier razem ze swym towarzyszem, nie zwrócili żadnej uwagi na wiadomość niesioną przez Papierka. Zrozumiał, że zawiódł. Po chwili nowe prawo zostało przegłosowane.

Jakiś czas później, sala opustoszała a Papierek leżał dalej na pulpicie. Pozbawiony swej słodyczy, rozdarty jak koszula Rejtana z obrazu polskiego malarza Matejki, zrozumiał, że przecenił swoje znaczenie. Razem z białymi kołnierzykami formatu A4 czekał aż zostaną sprzątnięci.  

Wtem do biurka zakradł się ktoś, kto jak się okazało miał się stać ojcem sukcesu Papierka. Poseł z opozycyjnej partii LMP cały czas wierzył w niego! Okazało się, że Papierek nie był sam, a jego prawdziwym powołaniem było zostanie gwiazdą ekranu. Wszystko zostało nagrane i trafiło do głównych wiadomości RTL i do sieci. To jednak nie był koniec historii tego sympatycznego Papierka. Z dnia na dzień dzięki swojemu nowemu managerowi jego medialne znaczenie zaczęło rosnąć, a dzięki udziałowi w a(u)kcji zorganizowanej na węgierskim portalu aukcyjnym jego wartość zaczęła dorównywać legendarnym złotym papierkom z historii o Willim Wonce, którzy przecież byli jego idolami (według biorących udział w aukcji był wart nawet 100 tys. Ft!). I tylko nie opuszczała go jedna myśl – w tamtej historii niegrzeczne dzieci zostały wymoczone w czekoladzie albo solidnie wyprasowane, a tu jakoś trudno o dobry morał całej historii…

Powyższa historia rozegrała się niestety w jak najbardziej realnym świecie  i wiąże się z ostatnimi głosowaniami w węgierskim Parlamencie 15 i 16 grudnia.

Te dwa dni przejdą do historii, bo Parlament nie bacząc na społeczne protesty przegłosował cały pakiet ustaw, które znacznie zmienią (utrudnią?) życie wielu Węgrów. Do ostatniego momentu wielu ludzi uważało, że posłowie Fideszu opamiętają się, że podejmą jakąś dyskusję o wzbudzających kontrowersje pomysłach, ale ostatecznie postanowili zdać się na prostą arytmetykę parlamentarną, która pozwala im nie liczyć się z nikim.

Wśród przegłosowanych w tych dniach pomysłów znalazł się m.in. ten o zakazie handlu w niedzielę dla sklepów o powierzchni powyżej 200 m² (wchodzi w życie od 15 marca 2015). Świat nie lubi próżni i sieci handlowe zapowiadają już ofensywę na rynku zakupów online. To może dodatkowo odbić się negatywnie na małych sklepikach bo jeśli użytkownik już raz zacznie kupować w takim sklepie to raczej sklepikarz go już nie zobaczy. Na zakupy internetowe stawia np. Tesco, a Spar i Auchan na rozwój sieci franczyzowej więc staną do bezpośredniej konkurencji z CBA. Ustawa nie dotyczy małych sklepików rodzinnych, państwowych trafik, stacji benzynowych, targowisk, aptek, sklepów w szpitalach, na lotnisku, dworcach kolejowych i autobusowych, hotelach i obiektach turystycznych. Duże sklepy będą otwarte wyjątkowo w niedziele w okresie przed świętami Bożego Narodzenia.

Protesty pracowników branży tytoniowej spowodowała z kolei ustawa, która nakłada specjalny podatek na firmy tytoniowe. Nie byłoby w tym nic zdrożnego gdyby nie to, że podatek obejmie tylko dwie z trzech firm. Trzecia jest nie tylko mniejsza, co pozwoli jej na uniknięcie podatku, ale przede wszystkim należy do węgierskich biznesmenów zaprzyjaźnionych z wpływowymi politykami.

Jednocześnie rząd zapowiada, że tego typu głosowania to nie jakiś specjalny prezent świąteczno-noworoczny, ale początek serii głosowań jakie będą trwały przez całą wiosnę. Obecna praktyka legislacyjna na Węgrzech zakłada, że pomysł zgłoszony przez osoby związane z Fideszem może zamienić się w ustawę w ciągu zaledwie kilku dni. Pewność ustawodawców co do takich metod podtrzymuje fakt, że członkowie trybunału konstytucyjnego zostali wymienieni na sympatyków.

Cała historia z papierkiem niestety ma pewne cechy bajki: jej prawdziwy bohater skończył pewnie tak jak wielu jego braci na śmietniku, a jego miejsce zajął inny papierek, który postanowił zrobić szybką karierę i duże pieniądze, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Mamy nadzieję, że uzurpatora spotka słuszna kara, ale w życiu już tak jest że często bohaterowie dobierani są z przypadku. Tak więc prawdziwy bohater nadal zaginiony w akcji! Nie wiadomo czy kiedykolwiek znajdziemy odpowiedzi na pytania: Gdzie jest właściwy Papierek? Czy Papierkowi udało się przeniknąć do kieszeni Orbana?

Stühmer – historia dwóch sukcesów

Stühmer Frigyes – twórca sławnej marki, a w zasadzie Friedrich Stühmer pochodził z północnych Niemiec. Urodził się w 1843 w Meklemburgii. Swe umiejętności zdobywał najpierw w Ludwigslustban, a później w Hamburgu i Pradze. W końcu w 1866 dotarł na Węgry. Do Budapesztu ściągnął go znany lokalny cukiernik Ferenc Nagy, który miał swoją cukiernię na ulicy Jesiennej (Ősz u., obecna Király u.). Friedrich przybył na miejsce w 1868, a po dwóch latach uznał, że jest ono godne jego talentu i w 1870 odkupił zakład pana Nagya. W swym zakładzie wprowadził nowoczesne technologie – sprowadzone z Drezna maszyny parowe.

Franciszek Józef był pod takim wrażeniem tej technologii, że zezwolił na wykorzystanie na produkcie godła węgierskiego! W 1879 jego wyroby otrzymały złoty medal na Wystawie Krajowej w Székesfehérvár, a niedługo później za wysoką jakość produkowanych wyrobów został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi dla Korony. Od 1885 rozpoczyna produkcję czekolady. W 1888 rejestruje nazwę Stühmer jako znak towarowy w Budapeszteńskiej Izbie Handlowo – Przemysłowej.

Tę wspaniałą karierą przerywa przedwczesna śmierć przemysłowca w 1890 roku (miał tylko 47 lat), ale firma rozwija się dalej prowadzona przez wdowę Etelke i szwagra – Gézę Kooba, a od 1906 roku drugiego syna Stühmera – Gézę. W 1928 rodzinna firma staje się spółką akcyjną, a z pozyskanych tą drogą pieniędzy wybudowany zostaje nowy zakład w miejsce dotychczasowego jednopiętrowego domku.

W latach 30 firma staje się rozpoznawalna nie tylko dzięki jakości swych wyrobów ale również dzięki dużej uwadze przykładanej do opakowań – projektują je najznamienitsi węgierscy artyści (Lukáts Kató, Jeges Ernő, Szirmai Ili) oraz do rozwoju eleganckiej sieci handlowej. Salony firmy znajdują się nie tylko na Węgrzech ale również w Paryżu i Wiedniu. W tych latach firmie udało się wypromować kilka znanych marek produktów. Znanych często do dziś. Przykładowo były to: czekolada Tibi, karmelki Frutti, draże Zizi, wafelki Ropp, cukierki Negró, Bronhy i Gripp czy też kakao E (nie mylić ze znanym w Polsce proszkiem do prania :)). Wielką chlubą firmy z tamtych lat stały się figurki z „porcelanowej” czekolady – wyrób unikalny w skali światowej.

Ten rozwój spowodował, że już po kilku latach wzniesiona w 1928 fabryka okazała się za mała – w ciągu 10 lat zamiast 300 pracowników firma zatrudniała wkrótce 800 – i dlatego w 1941 zbudowano największą na Węgrzech i jedną z najnowocześniejszych w Europie fabryk słodyczy. Fabryka powstała w nowej lokalizacji – Vágóhíd u. w IX dzielnicy i znajduje się tam do dziś choć nie należy już do firmy Stühmer.

Spokojna egzystencja rodzinnej firmy kończy się, kiedy w 1948 komuniści nacjonalizują fabrykę włączając ją do Węgierskiego Przedsiębiorstwa Przemysłu Cukierniczego. Nazwisko założyciela zastępuje na szyldzie banalna nazwa Budapeszteńska Fabryka Czekolady. Lata 60 przyniosły znaczny rozwój zakładu poprzez jego znaczącą mechanizację, choć jak łatwo się domyślić te lata nie miały wiele wspólnego z jakością kojarzącą się z nazwiskiem Stühmer.

I choć rodzina Stühmerów nie powróciła już do produkcji słodkości, to ich nazwisko i związana z nim tradycja jakości po 1989 znowu nabrały realnej wartości.

Fabryka i niektóre marki produktów (czekolada Tibi) trafiły po kilku zmianach właścicieli w ręce firmy Bonbonetti należącej do ukraińskiego koncernu, którego właścicielem był jeszcze niedawno obecny prezydent Ukrainy Petro Poroszenka. W logo firmy Bonbonetti znajdziemy informację, że firma szczyci się tradycja sięgającą 1868. Jak podałam wyżej w tym roku w Budapeszcie pojawił się Friedrich Stühmer. Firma eksponuje również piękny mural w swojej fabryce przypominający o starych właścicielach. Problem w tym, że nawiązanie do rodziny jest dość naciągane, bo słynny znak towarowy Stuhmer przypadł komu innemu, a jak pamiętamy fabryka w IX dzielnicy istnieje od 1941 roku.

I tu rozpoczyna się historia drugiej kariery, związanej z nazwiskiem Stühmer.

Parę lat temu nikt nie odgadłby, że Péter Csóll z Novaj będzie miał cokolwiek wspólnego z szacowną marką z wielkiego Budapesztu. Csóll ukończył studia o profilu turystycznym, przez 5 lat był aktorem w egerskim teatrze, przez jakiś czas zajmował się nawet nieruchomościami. Z aktorskiej pensji mógł pozwolić sobie tylko na to by związać koniec z końcem więc oprócz występowania na scenie zdarzało mu się prowadzić w Egerze kilka knajp. Od jakiegoś czasu miał też na oku sklep ze słodyczami w centrum miasta. Wiedząc, że właściciel chce się go pozbyć, kiedy nadarzyła się odpowiednia okazja kupił go i tak w 2005 roku rozpoczęła się jego kariera w świecie czekolady.

Szybko jednak zauważył, że ludzie słodycze kupują najczęściej w dużych marketach, zaczął się więc zastanawiać jak sprawić by jego sklepik stał się wyjątkowy, a tym samym przyciągnąć klientów. Potrzebował własnej czekolady, rozpoznawalnego produktu. Wkrótce udało mu się nabyć prawa do znaku firmowego Stühmer i zaczął rozglądać się za jakimś specjalistą od czekolady, który zechciałby dla niego pracować. Tak zatrudnił u siebie Bélę Borbélya, czekoladowego guru, który w przemyśle cukierniczym pracował od dziesięcioleci i fabrykę Stühmera znał na wylot jeszcze z czasów kiedy był dzieckiem.

Jeden ze znajomych Csólla wspomniał mu kiedyś, że dobrze byłoby przywrócić produkcję ulubionego z czasów jego dzieciństwa batonika Korfu. Okazało się, że Borbély pamiętał oryginalną recepturę i bez problemu potrafił wymienić wszystkie składniki. W tamtym czasie nie mieli jeszcze własnej fabryki więc produkcja odbywała się w partnerskiej fabryce Szamos Marcipán w Pilisvörösvár. To tam powstały pierwsze produkty wskrzeszonej marki Stühmer. Z Szamosami nigdy nie konkurował, wręcz przeciwnie, dużo mu w tamtych czasach pomagali i do dziś pozostają w przyjacielskich stosunkach.

Batonik Korfu trafił w końcu do dużej sieci handlowej, co znacznie zwiększyło zapotrzebowanie na produkt. Okazało się, że wynajmowana linia produkcyjna nie wystarczy i trzeba pomyśleć o nowej fabryce. Obok własnego kapitału zaciągnął na ten cel 10-letni kredyt we frankach szwajcarskich i pomimo przejściowych trudności w końcu firmie udało się wyjść na prostą i osiągnąć finansową stabilizację. Csóll uważa, że to filozofia małych kroków jest w jego przypadku kluczem do osiągnięcia sukcesu. Kredyt zaciągnął tylko na najpotrzebniejsze wyposażenie i w sumie dzięki temu udało się go spłacić, choć w tamtych czasach banki nie miały problemów z przyznawaniem ogromnych kredytów, co dla niektórych stało się pułapką i doprowadziło do wielu bankructw.

Csóll jak sam przyznaje jeszcze kilka lat temu rozważałby sprzedanie firmy gdyby otrzymał odpowiednią ofertę. Dziś nie przyszłoby mu to raczej z łatwością. To jego dziecko, w firmę włożył serce, a czekoladowy biznes pochłonął go bez reszty. Ceni sobie to, że jest niezależny i sam może podejmować decyzje, co nie byłoby możliwe przy udziale inwestorów z zewnątrz. Nie myśli o giga-biznesie, nie ma zamiaru przekształcać firmy w olbrzymie przedsiębiorstwo. Stawia raczej na jakość, przy zachowaniu dotychczasowego charakteru produkcji, która odbywa się de facto na zasadzie manufaktury. W myśl wyznawanej filozofii zrównoważonego rozwoju po latach obok zakładu z Novaj, również pod Egerem w miejscowości Maklár otwarto drugi zakład produkcyjny Stühmera, zatrudniający 40 osób, do którego kilka miesięcy temu przeniesiono produkcję (a otwarcia dokonał nie kto inny jak premier Orbán).

W chwili obecnej w Egerze działają dwa sklepy firmowe oraz po jednym w Maklár, Gyöngyös i w Budapeszcie. I właśnie ten w Budapeszcie, przy ul. Pozsonyi út 9. (Újlipótváros, XIII dzielnica) odwiedziłam ostatnio w ramach przedświątecznych zakupów.

Na niewielkiej powierzchni zgromadzono dużą ilość najlepszych produktów firmy i innych wyrobów dobrej jakości. Wzrok przyciągają stylowe opakowania czekolad (tabliczka czekolady kosztuje tu 550 Ft), nostalgiczne obrazki z bombonierek, a wreszcie stojak z chyba 20 rodzajami szaloncukor (świąteczne cukierki) – o niebo lepszymi od tych marketowych, choć cena to ponad 5 tys. Ft/kg. Warto zwrócić uwagę, że firma przygotowała też słodkości dla diabetyków, co rzadko spotykane – w dużym wyborze, szczególnie czekolady. Aktualną ofertę i ceny możecie sprawdzić w sklepie internetowym.

Niestety sama część kawiarniana nie jest zbyt przytulna; widać że działalność koncentruje się głównie na sklepie. Dużo przyjemniejsze wnętrza pod szyldem Stuhmer znalazłam w Internecie, np. w Kecskemét, gdzie działa Stühmer Kávé- és Csokiház albo jeszcze piękniejsza kawiarnia w Kaposvár  z oryginalnymi zabytkowymi meblami (zdjęcia poniżej). Pozostaje mieć nadzieję, że projekt rozwoju sieci kawiarni, o których myśli właściciel marki będzie dorównywał klasą smakowi czekoladek.

Pisząc o Stühmerze nie sposób pominąć Klubu Degustatorów, do którego może zapisać się każdy kto ceni dobrą czekoladę i miałby ochotę zgłębić tajniki powstawania słodyczy. Członkowie klubu mogą bowiem zajrzeć za kulisy produkcji, swoją opinią wpłynąć na smak nowych produktów, a ich sugestie często są brane pod uwagę przy projektowaniu nowych opakowań.

Stühmer to moja propozycja na atrakcyjny upominek z Węgier, to jakość zamknięta w eleganckim opakowaniu (ostatnio firma wraca do zwyczaju współpracy z młodymi interesującymi grafikami – czego przykładem jest niezwykle stylowy Szilvás Betyár), coś czego szuka niewątpliwie wielu ludzi chcąc obdarować najbliższych czymś wyjątkowym po powrocie znad Dunaju. Mnie szczególnie zainteresowały czekolady w retro-opakowaniach, bombonierki Kalocsa z dodatkiem ostrej papryki, czekoladki z winem czy też z palinką – gruszkową lub brzoskwiniową oraz te z kremem śliwkowym – Budapest lub Magyarország. Śmiało możecie dodać te słodkości do listy węgierskich specjałów.

Supermarketom śmierć

Według jednego z nowych projektów ustawy, która miałby wejść w życie od 2018 roku, duże markety o obrotach przekraczających rocznie 50 mld forintów, a jednocześnie wykazujących straty przez 2 następujące po sobie lata działalności – nie będą mogły mieć w ofercie produktów szybkozbywalnych (np. artykułów spożywczych). Zmiana podyktowana jest tym, że duże zagraniczne sieci handlowe często pozwalają sobie na utrzymywanie sklepów oferujących bardzo niskie ceny i przynoszących całymi latami straty. Takie praktyki wykluczają z konkurencji małe i średnie węgierskie przedsiębiorstwa, prowadząc do ich upadku.

Jednocześnie parlamentarna komisja ds. gospodarki poparła projekt KDNP wg. którego w niedziele i święta otwarte mogą być tylko małe rodzinne sklepy o powierzchni poniżej 400 m2, gdzie właściciel jest jednocześnie sprzedawcą (projekt KDNP zakłada również wyparcie dużych sklepów z okolic zabytkowych centrów miast). Wg. Krajowego Stowarzyszenia Handlu ta zmiana przyniesie z sobą falę zwolnień, które mogą dotknąć nawet kilkadziesiąt tysięcy pracowników. Potwierdził to już np. Spar, który po 25 działalności na Węgrzech co prawda nie zamierza wycofać się z rynku, ale w związku z niekorzystnymi dla dużych sieci zmianami planuje wstrzymanie inwestycji i liczne zwolnienia.

Nowe prawo handlowe ma uderzyć m.in. w bardzo popularne na Węgrzech Tesco, Auchan, Aldi, Lidl czy Metro (spośród zagranicznych sieci tylko Penny Market odnotowuje zyski). W ciągu 3 lat może dojść do całkowitego zniknięcia tych sklepów z rynku węgierskiego. Projekt KDNP odnoszący się do zakazu handlu w niedzielę cieszy się natomiast poparciem trzech węgierskich sieci CBA, COOP i Real. Do bojkotu tych wyraźnie faworyzowanych przez rząd sieci nawołuje nowa grupa na fb Kupujesz u Orbana? (Bojkott CBA & Coop & Reál). Na pytanie co z węgierskimi dostawcami CBA, administrator grupy odpowiada, że producenci nie powinni opierać się tylko na jednym odbiorcy i że konsumenci i tak będą kupować węgierskie towary, tylko w innych sklepach.

O ile można zgodzić się z pomysłami prowadzącymi do ukrócenia praktyk dumpingowych, stosowanych przez duże sklepy, to już ewidentne faworyzowanie wybranych sieci handlowych z powoływaniem się na ich węgierski rodowód przy dzisiejszej specyfice handlu jest nieuzasadnione. Zanim ktoś zacznie chwalić tę politykę Orbana, warto zwrócić uwagę, że oferta CBA i Coop opiera się w dużym stopniu na wyrobach słowackich czy czeskich – trudno więc mówić, że te sieci handlowe mają na celu wyłącznie dbanie o dobro węgierskiego producenta. W Tesco, Auchan czy Lidlu też jest wiele towarów węgierskich, ale co ważne i dla nas – sieci te sprzedają dużo produktów z Polski. Taka polityka będzie więc niekorzystna dla naszych rolników oraz producentów artykułów spożywczych, dotkniętych już i tak embargiem rosyjskim.

CBA i Coop to jakość porównywalna do PSS Społem, częściowo zmodernizowana ale nadal tchnie duchem komuny. Z kolei te małe, rodzinne firmy nie mają nic przeciw temu by oferować uzależnionym alkoholikom malutkie buteleczki z alkoholem, które ci drżącymi rękami wypijają zaraz po wyjściu ze sklepu. Taki klient to rzeczywiście jak rodzina, no i w niedzielę trzeba go obsłużyć.

Niedzielne zakupy

Koniec z niedzielnymi wycieczkami do hipermarketów i dyskontów? W najbliższym czasie rząd ma się zająć propozycją poprawki do ustawy zakazującej handlu w niedziele (z pewnymi wyjątkami – chodzi o sklepy poniżej 400 i funkcjonujące jako przedsiębiorstwa rodzinne). Projekt wyszedł od koalicjanta Fideszu, KDNP – partii chrześcijańskich demokratów. Ustawa miałaby zacząć obowiązywać od marca 2015 roku. Byłaby to kolejna próba przeforsowania bardzo niepopularnej zmiany. Po pierwsze, Węgrzy nie są zachwyceni faktem, że ktoś próbuje decydować kiedy mają robić zakupy na niedzielny obiad. W opinii publicznej przeważa przekonanie, że ilość czasu przeznaczonego w ciągu tygodnia dla rodziny nie zależy od dnia w którym robi się zakupy. Po drugie, propozycja pozostaje w sprzeczności z rządowym planem zwalczania bezrobocia i pobudzania gospodarki. I po trzecie: od razu pojawiły się domysły i pytania o wspomniane w propozycji wyjątki. Czyżby odnosiły się one do zaprzyjaźnionej sieci CBA?

Chrupiąca bułeczka

Na hvg.hu wielki test rogalików. Tylko czy miarodajny dla Polaków? – pomyślałam od razu. Indagowani Węgrzy twierdzą często, że świeżość pieczywa równoznaczna jest z tym, że jest ono miękkie i nie bardzo rozumieją ideę polskiej „chrupiącej bułeczki”. Często byłam w sytuacji, że o tej samej godzinie w sklepie wyprzedane były bułki z wypieku, który w Polsce uznany był za nieudany, bo zwyczajnie niedopieczony, ale gdy piekarz wypiekł ładne rumiane bułki to starsze panie marudziły, że partacz spalił wypiek. Sprzedawcy patrzyli na mnie wtedy z mieszanką zaskoczenia i wdzięczności, bo ja oczywiście wykorzystywałam sytuację i rzucałam się na nieschodzący produkt.

Ostatnie lata to przynajmniej w mojej dzielnicy (ale chyba nie tylko) prawdziwy wykwit wszelkich małych piekarni, oferujących „prawdziwe” pieczywo. Moim zdaniem niestety nie oferują one niczego, co wybijałoby się ponad marną jakość powszechnej oferty. Teoretycznie smaki pieczywa takiego, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce powinny zapewnić nam wszelkie piekarnie ze słowem bajor czy svab (czyli bawarskie czy szwabskie, bo z tymi dwoma narodami niemieckimi łączą się tradycje piekarnicze, ale nie tylko). I od strony wizualnej nie ma się tu do czego przyczepić: piękny, ciemny chleb w dużym wyborze, z grubo mielonej mąki. Niestety smak zdradza, że te piekarnie nie mają czasu na długie wypieki i podpierają się polepszaczami.  Ich wypiekom brakuje po prostu tej słodyczy, którą daje odpowiednio wypieczonemu pieczywu naturalnie skarmelizowany cukier. Tej słodyczy, która powoduje, że skórka tego chleba to wyrób niemal cukierniczy. Cały czas jednak wierzę, że kiedyś trafię na taki chleb, który mnie zadziwi i chętnie Wam go polecę. A może Wy już go znaleźliście w Budapeszcie?

Polski sklep w Budapeszcie

Wreszcie ruszył polski sklep w Budapeszcie. Sklep ma dogodną lokalizację ze względu na dojazd: mieści się przy József krt. 40, nieopodal Rákóczi tér więc można do niego dojechać czwartym metrem lub tramwajami 4 i 6.

Właściciel postanowił zacząć nie oglądając się na drobne braki jak na przykład brak szyldu, ale znając adres znajdziecie go bez trudu, a ja załączam zdjęcie dla ułatwienia. Właściciel, Tomek, zapowiada jednak, że szyld już czeka na zamocowanie i cały czas na bieżąco pracuje nad wystrojem i oczywiście nad ofertą, choć już ma wszystko co najczęściej znajduje się na liście zakupów z Polski – teraz możecie mieć to od ręki w rozsądnych cenach, plus produkty świeże. Wśród produktów świeżych poleca wędliny i chleb z małych, rodzinnych firm z okolicy Dzierżoniowa, z którego pochodzi.

Właściciel na razie zdobywa doświadczenie odnośnie potrzeb klientów i oprócz tego co już ma w swoim sklepie chciałby realizować zamówienia indywidualne składane przez fb (można zamówić nie tylko produkty spożywcze ale np. prasę). Dostawy mają być realizowane raz w tygodniu, w czwartki. Tomek cały czas otwarty jest też na sugestie dotyczące stałej oferty. Zapowiada, że już niedługo po zakupach będzie można też napić się kawy. Obiecał nawet, że pomyśli o stojaku na rowery.

Informacja o sklepie dotarła już do wielu mieszkających w BP Polaków – jak widać na zdjęciu z wędlin i ptasiego mleczka zostały resztki. Klientów węgierskich na razie nie ma zbyt wielu. W czasie kiedy robiliśmy zakupy, trafił się akurat jeden Anglik, dzięki czemu mógł się pewnie poczuć jak w domu :)

Godziny otwarcia: pon-sob 11.00-19.00, ndz 11.00-15.00 (informacje o wszelkich zmianach znajdziecie na  fb sklepu).

Update 19 grudnia: Wygląda na to, że sklep przestał działać…