Szorty czyli krótko 20.10.2015

Cygański dżihad? Czy takie niebezpieczeństwo dostrzegł minister sprawiedliwości László  Trócsányi, który w swojej wypowiedzi podczas trwającej w Brukseli konferencji o prawnych możliwościach przeciwdziałania radykalizmowi stwierdził, że istnieje możliwość, że 12 mln społeczność europejskich Romów moze stać się ofiarą radykalizacji? Niektóre media podchwyciły, że Romowie mogą przyłączyć się do dżihadystów w Syrii. Hmm, ciekawe dlaczego w zdecydowanej większości chrześcijańska i jak do tej pory nie prowadząca żadnej wojny narodowość miałaby nagle aż tak się zradykalizować. Sprawę zagmatwały mętne tłumaczenia rzecznika. Nawet jeżeli minister martwi się zagrożeniem dla Romów ze strony radykałów antyislamskich czy antyimigranckich, to należy pamietać że na wczorajszej demonstracji Pegidy w Dreźnie gromko dziękowano Orbanowi.

17 października weszło w życie rozporządzenie o 30 dniowym zamknięciu granicy węgiersko-chorwackiej. Węgry podjęły tę decyzję po czwartkowym szczycie UE, na którym nie doszło do porozumienia w sprawie ochrony zewnętrznej granicy greckiej przez wspólne siły unijne. Węgry dopełniają w ten sposób zobowiązań wynikających z układu z Schengen – powiedział minister spraw zagranicznych P. Szijjartó. W ciągu weekendu zatrzymano 22 osoby, które przekroczyły granicę nielegalnie.

Kto w końcu kupił TV2? Węgry to dziwny kraj. Można tu kupić jedną z największych telewizji i pozostać anonimowym. Od kilku dni nie wiadomo kto tak naprawdę jest właścicielem TV2. Dwóch ewentualnych nabywców rozmyło się w gąszczu skomplikowanych umów i kruczków prawnych. Simicska czy Vajna to dylemat, który próbują rozwiązać teraz węgierscy dziennikarze. Jak na razie bez powodzenia.

Na początku października u podnóża gór Matra uruchomiono elektrownię słoneczną, którą tworzy 72 480 baterii słonecznych zajmujących powierzchnię 30 ha. Jest to największa na Węgrzech elektrownia fotowoltaiczna, o mocy 16 MW, zbudowana kosztem 6,5 mld Ft. Inwestycja jest częścią elektrowni Mátrai Erőmű, która do produkcji energii wykorzystuje głównie węgiel brunatny dostarczany przez kopalnie w Visonta i Bükkábrány. Spółka, która jest na Węgrzech drugim największym producentem energii, zamierza zwiększyć teraz jej produkcję ze źródeł odnawialnych. Mátrai Erőmű Zrt w 74% należy do Niemców (w większości do RWE Power AG), a w 26% do węgierskiego MVM Magyar Villamos Művek Zrt.

Czego nie da się wybudować w budapeszteńskim Central Parku, to da się ubrać w czasie Paryskiego Tygodnia Mody. Recycling idei? Na pokazie mody w Paryżu dostrzeżono ciekawy projekt Sou Fujimoto, który okazał się kopią pomysłu na dach budynku Domu Muzyki Węgierskiej. Japończyka zainspirował projekt interaktywnego muzeum, które ma powstać w ramach planu Liget Budapest skupiającego najważniejsze muzea w jednym miejscu, na terenie Varosliget.

Reklama

Węgierskie marki

Kiedy Węgrzy mówią, że coś jest menő znaczy to: trendy, stylowe, modne. Przeglądam właśnie węgierskiego Forbesa, który w październiku opublikował kolejną listę naj. Tym razem w rankingu znalazły się węgierskie marki uznawane za najbardziej trendy (A legmenőbb magyar márkák).

Jakie były kryteria wyboru? Przede wszystkim brano pod uwagę rozpoznawalność marki, następnie rozpatrywano ją pod kątem trzech czynników: 1) oryginalności, tzn. na ile wniosła coś nowego w swoim sektorze, czy też była zwyczajnie kopią czegoś co już wcześniej istniało, podaną w nowym opakowaniu – o ile możliwe odnoszono się bezpośrednio do samego produktu albo przynajmniej do sposobu komunikowania o produkcie 2) dostępność, tzn. czy produkt ewoluował przekraczając granicę wąskiej grupy odbiorców, np. jeśli przeniknął z subkultury do szerokiego grona klientów albo jeśli pozostając w ramach tej samej warstwy odbiorców udało mu się wyjść poza granice kraju 3) bycie trendy – na ile wpływają na kształtowanie się gustu, zwyczajów konsumentów; w końcu za trendy uznaje się te produkty, które są tak postrzegane przez jak największą liczbę ludzi.

Przygotowując ranking oparto się na szerokich badaniach, prowadzonych m.in. w mediach społecznościowych, sięgnięto po opinię wielu ekspertów od brandu i marketingu. W skład jury wchodzili dyrektor ds. produktu w Vodafonie, szef Design Terminal, jeden z właścicieli 4Bro, szef marketingu w IBS oraz redaktor naczelny magazynu o marketingu kreatywnym i komunikacji. Po ogłoszeniu listy, wielu czytelników kwestionowało „węgierskość” niektórych produktów. Członkowie jury tłumaczyli jednak, że pod uwagę wzięto te pomysły, które narodziły się jako marki węgierskie i w powszechnej świadomości za takie nadal są uważane. To czy zmieniły one później właściciela było mniej istotne.

Poniżej lista 15 najbardziej trendy marek (kilka z nich miałam okazję przybliżyć Wam na blogu już wcześniej).

  1. Festiwal Sziget
  2. Prezi (programy do tworzenia prezentacji, uznawani za pionierów węgierskich startup-ów na arenie międzynarodowej)
  3. BP Clothing/BDPS (marka ubrań oparta na lokalnym patriotyzmie)
  4. Ustream (firma z branży IT, strumień video)
  5. Cserpes Sajtműhely (sery i in. produkty mleczne, sieć modnych barów)
  6. Wizz Air (linia lotnicza, przy okazji: niedawno na indexie ukazał się obszerny wywiad z prezesem Varadim, w którym wyjaśnia m.in. jak to jest z tą węgierskością WizzAir, dla zainteresowanych link)
  7. Művészetek Palotája (Pałac Sztuk)
  8. Budapesti Fesztiválzenekar (Budapeszteńska Orkiestra Festiwalowa)
  9. Nanushka (moda, ich ubrania nosiły m.in. Charlize Theron, Angelina Jolie i Taylor Swift)
  10. Bortársaság (sieć sklepów winiarskich)
  11. Pöttyös (batonik Túró Rudi)
  12. Tipton (oprawki okularów z płyt winylowych)
  13. DiVino (stylowe winiarnie)
  14. Bubi (system rowerów miejskich)
  15. Csepel Royal (rowery)

Marki, które były bardzo blisko, ale ostatecznie nie trafiły na listę, gdyż nie spełniły jednego z trzech branych pod uwagę warunków: Zwack (likiery), Tisza (buty), Use Unused (moda), Biotech USA (witaminy, suplementy, odżywki), ChocoMe (czekolady), Dorko (odzież), Daalarna (suknie ślubne).

Węgierski skok na kasę

Nagle rzucone przez dziennikarza pytanie w stronę premiera Orbana, doprowadziło do gorącej dyskusji, w której ścierają się skrajnie przeciwne poglądy: czy premier Orban to bohater który wyrwał pieniądze publiczne z rąk malwersantów czy też osoba odpowiedzialna za utratę majątku przez wielu Węgrów i osób prawnych, które powierzyły swoje pieniądze funduszowi Quaestor.

Węgrami od mniej więcej miesiąca wstrząsają skandale związane z funduszami brokerskimi, które w końcu okazały się zwyczajnymi piramidami finansowymi. Cała sprawa w dużym stopniu przypomina sprawę polskiego Amber Gold czy SKOKów.

Zaczęło się od upadku funduszu Buda-Cash, który najpierw zadziwił wszystkich skalą zdefraudowanych środków. 100 miliardów forintów, które zniknęło z funduszu, jak to określił wiceprezes MNB (Magyar Nemzeti Bank) Laszló Windisch, zrobiło wrażenie i zaciekawiło media. Od początku śledczy zachowywali się dość tajemniczo: cały zespół policyjny zajął siedzibę firmy w nocy 22 lutego, nie udzielając żadnych konkretnych informacji, które potem bardzo skąpo przeciekały do mediów.

W końcu gruchnęła wiadomość jeszcze bardziej szokująca od powyższej kwoty. W funduszu pieniądze lokowały podmioty zarządzające środkami publicznymi – do mediów wyciekły informacje o miastach i województwach, które straciły pokaźne kwoty.

Rząd przeznaczył kwotę 245 milionów na doraźną pomoc dla 67 lokalnych samorządów poszkodowanych przez brokera, co wobec skali defraudacji jest kroplą w morzu, ale dziesiątki tysięcy klientów indywidualnych (proszę pamiętać, że Węgry mają tylko 10 mln mieszkańców!), tysiące biznesmenów i 80 lokalnych samorządów musiało zadowolić się informacją, że przedstawiciele funduszu obiecali współpracować z rządem w celu rozwiązania problemu. Na to czekała opozycja i przedstawiciele partii PM i LMP ogłosili, że zawnioskują o rozwiązanie parlamentu. Nie przyłączyli się do nich jednak posłowie, którzy byli związani z wcześniejszą władzą (MSZP i DK) bo Buda-Cash istnieje od 1995 roku, choć ostatnio jej szefowie byli w dobrych kontaktach z obecną władzą. Mając ten problem na sumieniu na równi z Fidesz,  MSZP nawoływało do pokrycia przez państwo strat poszkodowanym. Pojawiły się też głosy, że należałoby odwołać szefa MNB, Matolcsyego. Widać, że ten wziął sobie krytykę do serca i zabrał się za kontrolowanie tego typu funduszy.

Warto tu dodać, że Buda-Cash to podmiot dość podobny do polskich SKOK. Choć była to sieć 11 firm brokerskich zatrudniających 200 pracowników, to w jej posiadaniu były również cztery niewielkie banki, które wcześniej funkcjonowały, jako kasy kredytowe w rodzaju SKOK. W przeciwieństwie do innych kas nie zostały jednak one znacjonalizowane przez rząd w 2013-14 roku i przekształciły się w niezależne banki.

Zaostrzone kontrole nadzoru finansowego wywołały efekt domina. Następny w kolejce był Hungaria Értékpapír (Hungaria Securities), a 9 marca pojawiły się doniesienia o upadku Quaestor Group.

Ta sprawa była już znacznie niebezpieczniejsza dla rządu. W sprawie Buda-Cash próbowali oni wmawiać, że dzisiejsze problemy to wyłączna wina przekrętów z czasów rządów postkomunistów – argument mocno naciągany, ale wierny lud nie takie cuda kupi. Quaestor to jednak dziecko czasów Fidesz. Jego prezes-nie prezes, o czym za chwilę, Csaba Tarsoly, był osobą związaną z politykami Fidesz dość blisko i to politykami dość bliskimi premierowi. Uważa się, że odegrał on istotną rolę w tzw. „wschodnim otwarciu” ministra spraw zagranicznych Pétera Szijjártó i ma wiedzę na temat korupcji, która może za tym stać.

Quaestor jeżeli poszukamy polskiej analogii , to twór bliższy Amber Goldowi niż SKOK-om, bo tworzyło go 68 połączonych podmiotów transferujących między sobą pieniądze, będących w istocie piramidą finansową. Pikanterii dodał fakt, że spółka 16 marca wybrała nowego prezesa – niejakiego Belę Orgovana. Ten mieszkaniec małej, prowincjonalnej miejscowości, bez wykształcenia a za to z kartoteką kryminalną, w której znalazło się podejrzenie o morderstwo, chwalił się swoim sąsiadom, że ma w końcu porządną pracę (wcześniej brał udział w pracach społecznych, których organizacją chwali się premier – stało się to przyczyną złośliwych żartów, że w ramach tych prac można zrobić świetną karierę), w której może jeździć służbowym oplem!

Kariera Orgovana nie trwała jednak długo, po kilku dniach prezes Tarsoly powrócił na stanowisko. Jak mówił, skłoniła go do tego presja ze strony prasy, coraz bardziej drążącej sprawę absurdalnej zmiany w kierownictwie firmy, o przeszłości swego następcy rzekomo nic nie wiedział, a do tego ruchu namówił go jakiś tajemniczy doradca ds. reorganizacji. Słup w postaci Orgovana najwidoczniej miał dać szefostwu Quaestora więcej czasu na majstrowanie w dokumentach firmy i uniknięcie odpowiedzialności.

Przedziwny jest ten splot różnych zabiegów, zdarzeń i rozciągnięcie w czasie działań policji, która zazwyczaj w podobnych sprawach reaguje natychmiast, zatrzymując podejrzanych czy przesłuchując świadków w ciągu paru godzin od ujawnienia informacji o podejrzeniu oszustwa. Tu pan prezes grzecznie przeprasza i nadal cieszy się wolnością (aktualizacja: Tarsoly wraz z 2 innymi osobami zostali zatrzymani w końcu w czwartek 26 marca) choć wiadomość o ogłoszeniu upadłości podano 9 marca (do dziś upadłość nie została jednak zarejestrowana przez sąd). Na nadzwyczajnym kryzysowym posiedzeniu kierownictwa Tarsoly miał zapewniać, że pomoc przyjdzie od zaprzyjaźnionego ministra Szijjarto, za pośrednictwem którego do premiera miał dotrzeć adresowany bezpośrednio do niego list z prośbą o pomoc, traktujący o sytuacji firmy.

Jak się okazało w Quaestor i innych zaprzyjaźnionych firmach brokerskich publiczne pieniądze ulokowały ministerstwa i różne instytucje państwowe. Pieniądze te szczęśliwie zostały wycofane  i uratowane po aferze z Buda-Cash. Zastanawiające jest jednak, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych dziwnym trafem wycofało pieniądze tuż przed ogłoszeniem upadłości Quaestor, dokładnie tego samego dnia. Było to 3.8 mld forintów powierzone brokerowi przez podlegającą ministerstwu Magyar Nemzeti Kereskedőház (brokera wybrano bo oferował bezpłatną obsługę konta i odsetki dające zysk 19-38 mln forintów).

Na pytanie dziennikarza, Orban otwarcie przyznał, że to on sam wydał ministerstwom polecenie wycofania pieniędzy z funduszy. Oburzenie opinii publicznej wywołał fakt, że rząd ratując ulokowane wcześniej przez siebie pieniądze nie podzielił się swoimi obawami z tysiącami obywateli, którzy również zaufali firmom brokerskim, ale niestety nie mieli świadomości problemów funduszu.

Minister Lazar, tłumaczy, że premier nic nie wiedział o sytuacji Quaestora i fakt, że nakazał wycofanie publicznych pieniędzy z firm brokerskich był raczej wynikiem intuicyjnych działań. To intuicja podpowiedziała premierowi, że ostatnie wydarzenia mogą doprowadzić do efektu domina i kolejnych upadków funduszy. Opozycja domaga się natychmiastowego ustąpienia rządu, a DK i Jobbik zgłaszają właśnie doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa o charakterze insider trading.Wszyscy zadają sobie teraz dwa pytania: o czym wiedział rząd oraz gdzie są pieniądze. A chodzi o zniknięcie 150 mld Ft. W tle mamy jeszcze tajemniczą śmierć Andrasa Szilagyiego odpowiedzialnego za inwestycje ministerstwa (w dzień po upadłości Quaestor). Mnie zastanawia zaś, na co wydawane były kwoty, jakie na umieszczaniu w instytucjach o podwyższonym ryzyku zarabiali rząd i inne organy władzy, także tej samorządowej. Czy były one wydawane w ramach wydatków budżetowych? Ciąg dalszy z pewnością nastąpi.

Szorty czyli krótko 22.03.2015

Węgierski Urząd ds. Konkurencji (GVH) uznał, że handlowy gigant Auchan naruszył ustawę o handlu i nałożył na sieć karę w bezprecedensowej wysokości 1 mld Ft za nieuczciwe praktyki stosowane wobec dostawców. Auchan tłumacząc się koniecznością wspierania promocyjnych cen, pobierał dodatkowe opłaty za wprowadzenie i utrzymanie ich produktów w swoich marketach, już po zawarciu umowy z dostawcą, oczywiście narzucając mu je jednostronnie i grożąc zerwaniem współpracy w razie odmowy. W wyniku dochodzenia urząd ujawnił, że w latach 2006-2011 sieć nakładała niedozwolone opłaty niezależnie od obrotów. Należy przyznać, że w toczącej się wojnie o handel nie przysporzy to handlowemu molochowi sympatii, tym bardziej że kiedy rząd rzucił pomysł zamykania sklepów, które nie wykazują zysku przez dwa lata z rzędu to Auchan protestował najbardziej, a teraz okazuje się że wykazując największe spośród sieci handlowych straty jednocześnie prowadził „ciągłą promocję” na koszt dostawców. Niezgodne z prawem działania były prowadzone nadal przez francuską sieć, pomimo tego że w 2012 roku GVH wydał podobną decyzję wobec holenderskiej sieci Spar.

Warto przypomnieć, że od 15 marca na Węgrzech obowiązuje zakaz handlu wielkopowierzchniowego w niedziele. Otwarte są małe sklepy, poniżej 200  (o nowych przepisach wspominałam w postach z 4 i 19 listopada oraz 17 grudnia). W centrach handlowych w niedziele otwarte są tylko kina i restauracje. Zakaz rozciągnięto również na zakupy online (tzn. towary zamówione w niedzielę przez internet dostarczone zostaną dopiero w poniedziałek). Od poniedziałku do soboty handel na zasadach ogólnych może odbywać się w godzinach 6.00-22.00. Péter Harrach z KDNP powiedział ostatnio, że za 2 miesiące należałoby ponownie przyjrzeć się nowym przepisom i zweryfikować je pod kątem wpływu na gospodarkę i społeczeństwo oraz ewentualnych poprawek. A tych od czasu przegłosowania ustawy w grudniu było już kilka (wciąż trwają  potyczki w sprawie funkcjonowania sklepów na stacjach benzynowych i ośrodkach wypoczynkowych). Minister Lázár stwierdził, że rząd przyjmie do wiadomości wyniki referendum jeśli takie się odbędzie – ale czy będą one dla niego wiążące?

Z ciekawostek – ostatnio w sieci pojawiła się przeróbka słynnego szlagieru z lat 40 Smutna niedziela ze słowami nawiązującymi do niedzielnego zakazu handlu.

Od 1 maja Air China będzie latać z Pekinu bezpośrednio do Budapesztu. Lot będzie odbywał się z międzylądowaniem w Mińsku. Połączenie ma być obsługiwane przez samolot Airbus A330-200, cztery razy w tygodniu.

BKK (Budapeszteńskie Centrum Komunikacji Publicznej) w uroczysty sposób powitało nowy hiszpański tramwaj. Program artystyczny na żywo transmitowała państwowa telewizja. Jednak już Napoleon zauważył, że od wzniosłości do śmieszności jest tylko jeden krok i ten krok zrobili artyści tańczący przy tramwaju. Taniec ten, co możecie zobaczyć na filmie, przypomina słynny taniec z rybami grupy Monty Pythona. Pojawiły się tez głosy, że przypomina scenę taneczną z filmu Grek Zorba, co nie wróży dobrze inwestycji.  Taniec z tramwajem.

Telewizja TV2 wyemituje 25 marca o godz. 3.00 (w nocy z wtorku na środę) film o imigrantach Urząd (Hivatal). Film pokazuje jak wygląda codzienność w biurze obsługi urzędu do spraw imigrantów. Twórca filmu, Viktor Oszkár Nagy przez pryzmat rutynowej pracy urzędników przedstawia kilka indywidualnych historii, stara się nie oceniać i decydować. Rzecz dzieje się w fikcyjnym urzędzie dla imigrantów, a materiału do filmu dostarczyły trwające blisko rok obserwacje i rozmowy przeprowadzone przez reżysera w urzędzie na ul. Budafoki. Podobne tematy porusza francuski film Samba znanego z Nietykalnych duetu reżyserów Nakache i Toledano, który od kilku dni możemy oglądać w węgierskich kinach.

Wybrano hymn tegorocznego festiwalu Sziget. Została nim piosenka Irie Maffia Easy As One Two Three. W 2014 roku był to utwór Together wykonywany przez Ivan & the Parazol, a  w 2013 hymn Szigetu Szabadon po węgiersku śpiewali Punnany Massif.

Pojawił się projekt nowego zegara, który stanie na placu Kálmána Szélla. Będzie to betonowy słup z cyfrowym zegarem, nawiązujący wyglądem do starego czasomierza, który stał się dla wielu mieszkańców obiektem kultowym. W związku z remontem placu projektanci uznali, że konieczna była też zmiana zegara i dostosowanie go do nowoczesnego wyglądu okolicy.

Paks – wielka tajemnica

Po burzliwym głosowaniu węgierski parlament utajnił jak to określono „biznesowe i techniczne szczegóły” umowy z rosyjskim Rosatomem na rozbudowę elektrowni atomowej w Paks. Umowa została utajniona na 30 lat. Do podjęcia tej decyzji konieczne było 2/3 głosów węgierskich parlamentarzystów i teoretycznie wydawało się, że po niedawnej przegranej Fideszu w Veszprem uda się powstrzymać rządzących przed jak to określa Fidesz „kontraktem stulecia”, a które to określenie w kontekście utajnienia szczegółów kontraktu jest mocno wyszydzane przez opozycję.

Za było 130 głosów, 62 przeciw i 1 wstrzymujący się. Spośród posłów Fidesz-KDNP wyłamał się Janos Bencsik wstrzymując się od głosu. Bencsik, który obecnie jest przewodniczącym podkomisji ds. energetyki, a który w poprzednim rządzie Orbana pełnił funkcję sekretarza ds. energetyki, wielokrotnie pozwalał sobie na krytykę polityki energetycznej obecnego rządu. W głosowaniu nie wziął udziału jeden z deputowanych skrajnie prawicowego Jobbiku, bo jak twierdzi został zastraszony, on i jego rodzina, przez – jak to określił przedstawiciel tej partii – “cygańską mafię”.  

Rząd węgierski próbuje wszystkich przekonywać, że tego typu utajnienie informacji jest standardem w krajach zachodnich, argumentując, że w obecnej chwili na świecie budowanych jest 69 bloków reaktorów nuklearnych i w każdym z tych przypadków towarzyszące im umowy pozostają tajne. Oprócz oczywistych szczegółów technicznych i kwestii bezpieczeństwa istnieje przecież szereg danych, które powinny być objęte tajemnicą handlową, a których ujawnienie godziłoby w interes narodowy.

Całkowite koszty rozbudowy elektrowni w Paks są szacowane na 12 mld Eur, na inwestycję Rosja udzieli Węgrom pożyczki w wysokości 10 mld Eur. Dwa nowe bloki elektrowni mają rozpocząć działanie w 2025/26 roku i będą pokrywać połowę zapotrzebowania Węgier na energię elektryczną, a cztery działające obecnie zostaną całkowicie wyłączone w latach 2032-37.

Opozycja próbuje w tej chwili apelować do prezydenta Adera o niepodpisywanie ustawy, ale wierny towarzysz Orbana z Fideszu raczej się nie zawaha. Większe nadzieje pokładane są w Trybunale Konstytucyjnym. Wg. MSZP decyzją w sprawie Paks frakcja Fideszu zasłużyła sobie na tytuł najbardziej skorumpowanej grupy parlamentarnej wszechczasów. PM mówi o zalegalizowaniu przez rząd gigantycznej kradzieży, LMP uważa, że utajnienie umowy narusza konstytucję oraz uzgodnienia wynikające z unijnego prawa o ochronie środowiska, a Jobbik stwierdził że w słusznym celu też można ukraść ogromne pieniądze.

Obawy opozycji do pewnego stopnia próbuje rozwiać unijna komisarz do spraw konkurencji Margrethe Vestager, twierdząc że Komisja Europejska pomimo utajnienia umowy ma potencjał i narzędzia pozwalające na poznanie szczegółów umowy zawartej pomiędzy rządem węgierskim i Rosatomem, choć nie chce podać szczegółów, kiedy np. miałoby się tego typu śledztwo rozpocząć.

Może się jednak okazać, że z tym potencjałem Unii wobec tego projektu nie jest tak jak pani komisarz myśli: w czasie wizyty kanclerz Merkel Węgrzy włączyli do projektu niemieckiego Siemensa, a teraz pojawiły się informacje, że swój kawałek tortu w inwestycji dostanie amerykański Westinghouse.

Węgrzy w kosmosie

Węgry zostały właśnie pełnoprawnym członkiem Europejskiej Agencji Kosmicznej, choć jako pierwsze spośród krajów byłego bloku wschodniego nawiązały kontakt z ESA, bo już w kwietniu 1991 roku. Pomimo to przez 25 lat ograniczali się do współpracy z agencją, gdy tymczasem kraje takie jak Czechy, Polska i Rumunia stały się już jej pełnoprawnymi członkami. Można by odnieść wrażenie, że przeszkodą była roczna składka członkowska, której wysokość to 8 mln Euro.

Po pierwsze, wszyscy którzy znają temat przekonują, że nawet taka minimalna składka zwraca się prawie w całości, a wręcz obowiązuje zasada, że im więcej włożysz tym więcej wyciągniesz – ESA znacznie wcześniej niż NASA czy Rosjanie, oparła swą działalność na założeniach biznesowych, nie bawiąc się w kosztowne wyścigi kosmiczne imperiów. Rakiety Ariane nie miały na celu wozić w kosmos kosmonautów tylko dochodowe satelity lub urządzenia służące nauce. Jest to przy okazji odpowiedź na pytanie zadawane przez węgierskich dziennikarzy, którzy chcieliby wiedzieć czy mogą liczyć na drugiego węgierskiego kosmonautę po Bertalanie Farkasu.

Po drugie, Węgry nigdy nie kryły swych aspiracji do stania się centrum naukowo-technicznym, co najmniej w regionie Europy Środkowej. Głośny był spór między Budapesztem i Wrocławiem o ulokowanie Europejskiego Instytutu Technologicznego w Budapeszcie – który zakończył się tym, że powstało centrum znajdujące się… w kilku miejscach, co przeczy samej idei centrum. Niemniej jednak to Budapesztowi przypadła siedziba rady zarządzającej EIT – przy takich aspiracjach nawet bez wysokiej stopy zwrotu kwota 8 mln EUR wydaje się niewielka. Choć rząd węgierski nie stara się jakoś szkodzić naukom ścisłym i technicznym tak jak to robił z ekonomiczną Corviną, to nie widać też takich nakładów z jego strony jak otrzymuje Ludovika, potencjalna kuźnia kadr politycznych. A przecież dobrze wykształcone kadry techniczne są głównym magnesem dla inwestycji na Węgrzech.

Wracając do kwestii dopięcia procesu przystąpienia do ESA, to ja stawiałabym w tej sytuacji na przyczyny polityczne. Wydaje się, że nawet dla Węgrów współpraca z Rosjanami w branży kosmicznej na dotychczasowych zasadach jest nie do zaakceptowania i skorzystali z możliwości do zademonstrowania swego proeuropejskiego nastawienia. Ot, coś na drugą nóżkę. Rosjanie nie powinni jednak odbierać tego jak jakiś akt wrogości, bo ESA dotychczas nawet kupowała od nich rakiety, a poza tym członkostwo w ESA jest niejako konsekwencją członkostwa w Unii Europejskiej. Z drugiej jednak strony, choć agencja ma w nazwie słowo Europejska to jej członkiem stowarzyszonym jest Kanada, a współpracuje z nią Izrael i Turcja, a takie grono wskazywałoby raczej na NATO niż UE. Nie ma co ukrywać również, że wiele projektów ma charakter militarny bo nikt nie tworzy systemu geolokacyjnego tylko dla radości kierowców, choć ESA i rządy państw europejskich zapewniają, że ich Galileo w przeciwieństwie do GPS i rosyjskiego Glonass kontrolowany będzie przez instytucje cywilne (np. cywilnego ministra obrony :)

Na razie wydaje się jednak, że jak w starym dowcipie Węgrzy zaczynają od złego pytania i na wieść o interesie do zrobienia pytają się zaraz: A ile na tym można stracić?

Barometr wpływów

Barometr wpływów to lista 100 najbardziej wpływowych osób na Węgrzech opublikowana po raz pierwszy w 2014 roku przez portal napi.hu (wiadomości ze świata biznesu i finansów). Zobaczcie jak wyglądała wtedy pierwsza dwudziestka:

1. Viktor Orbán
2. Sándor Csányi
3. Lajos Simicska
4. Árpád Habony
5. János Lázár
6. Sándor Demján
7. Zsolt Nyerges
8. Antal Rogán
9. Mihály Varga
10.György Matolcsy

11.  Sándor Pintér 12. Zsolt Hernádi 13. László Kövér 14. Lajos Kósa 15. Gábor Széles 16. Zoltán Spéder 17. László Bige 18. Tamás Leisztinger 19. Péter Patonai 20. István Töröcskei (źródło: Wikipedia)

Czyim aniołem stróżem jest Angela?

Wizyta Merkel wyczekiwana była na Węgrzech z ogromnym zainteresowaniem, które przebić może tylko kolejny polityczny celebryta, przybywający tym razem ze Wschodu. Prasa śledziła niemal każdy krok kanclerz, spekulowano na temat wina jakie zostanie wybrane do obiadu i samego menu. Dziennikarzom nie umknął szarmancki gest Orbana „całuję rączki”, a tuziny komentujących ekspertów wypowiadały się na temat jego niezgodności z protokołem dyplomatycznym. Oceniany był nawet strój niemieckiej polityk, która akurat w tej kwestii wybrała wygodę i praktyczność posuniętą do granic dobrego smaku, czym chyba rozczarowała niektórych komentujących. Jeden z moich znajomych określił ją wręcz jako, cytuję: „brzydką babę z bazaru”.

Z istotniejszych punktów programu, oprócz rozmowy z Orbanem – o czym za chwilę – kanclerz Niemiec spotkała się z prezydentem Aderem z którym jak się zdaje w dość miłym nastroju podziwiała panoramę Budapesztu (czyżby wspomnienia z dawnych wakacji?), przedstawicielami gminy żydowskiej, odwiedziła niemieckojęzyczny uniwersytet Andrassyego. Na trasie jej przejazdu co jakiś czas pojawiały się transparenty z hasłami: Chcemy do Europy, wybaw nas od złego (przywódcy), itp. W godzinach porannych pisano o demonstracji mającej się odbyć przed siedzibą radia, a którą w ostatniej chwili odwołano na wniosek antyterrorystów i przeniesiono w inne miejsce. Kilka antyrządowych demonstracji (choć nie były one zbyt liczne) odbyło się też w dniu poprzedzającym wizytę. Można było odnieść wrażenie, że wielu  z demonstrantów modliło się do Angeli jak do anioła stróża, ale jak się okazało, jeśli ona jest czyimś stróżem to w pierwszej kolejności niemieckich interesów i utożsamianych z tymi interesami interesów europejskich.

Podsumowaniem spotkania politycy podzielili się z dziennikarzami na konferencji prasowej, zapewniając jak ważnymi partnerami gospodarczymi i politycznymi są dla siebie oba kraje, jak bardzo im zależy szybkim pokojowym rozwiązaniu konfliktu na Ukrainie. Kwestie, w których mają odmienne stanowiska, a które bardzo interesowały opinię publiczną, jak np. stosunki z Rosją i ograniczanie wolności działania organizacji pozarządowych i prasy jak to ujęła Merkel  wymagają głębszego przeanalizowania.

Małym zgrzytem na zakończenie konferencji prasowej była próba wyłuszczenia przez Orbana kwestii nieliberalnej demokracji. Wyraz twarzy Merkel jednoznacznie wyrażał jej opinię na ten temat, choć żadne słowa nie padły.

Rozczarowani mogą się zatem poczuć ci, którzy liczyli na jakąś ostrzejszą reprymendę z ust pani kanclerz, okazało się bowiem że głównym celem podróży Merkel nie była krytyka poczynań węgierskiego rządu (okazję ku temu pewnie mogłaby znaleźć jeszcze nie raz na innym forum) – odpowiedzi na pytania o sporne tematy i kontrowersyjne posunięcia rządu Merkel formułowała w sposób dość dyplomatyczny.

Wielu komentatorów dostrzegło jednak, że w tej wizycie chodziło naprawdę o kontrakty dla niemieckiego przemysłu, a kontrakty te są ciekawe nie tylko z uwagi na gospodarcze relacje między Węgrami i Niemcami.

Już przed wizytą kanclerz, próbowano wysondować dyrektora niemiecko-węgierskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Gabriela A. Brennauera, jakie ważne dla gospodarki tematy będą poruszane w czasie wizyty. „Cieszymy się z wizyty pani kanclerz, która mamy nadzieję wzmocni istniejące między dwoma krajami dobre stosunki (które są i tak tradycyjnie dobre) i da impuls do skutecznego rozwiązania wspólnych wyzwań stojących przed nami” – po takich wypowiedziach wróżę panu dyrektorowi wielki sukces w dyplomacji, bo posiadł umiejętność mówienia tak aby nic nie powiedzieć.

Tak więc worek z prezentami rozwiązany został dopiero przez Angelę w roli Św. Mikołaja.

Umowa dotycząca zakupu śmigłowców dla wojska i służb przypadnie niemiecko-francuskiemu Airbusowi. To sygnał dla Amerykanów, że złe stosunki z Budapesztem mogą ich zaboleć, a jednocześnie kolejny krok, po którym Węgry związują się militarnie z Europą (należy pamiętać, że podczas gdy Polska wybrała amerykańskie myśliwce F-16, to Węgrzy zdecydowali się na szwedzkie Gripeny).

Wisienką na torcie jest jednak kontrakt dla koncernu Siemensa, który będzie dostawcą elektronicznych systemów kontroli i zabezpieczenia dla budowanej przez rosyjski Rosatom elektrowni w Paks. Co ciekawe finansowany miałby być ten kontrakt z pożyczki jakiej na budowę Paks 2 mają udzielić Rosjanie. Z jednej strony to z punktu widzenia technologii dość rozsądny wybór (Niemcy, którzy w spadku po NRD przejęli elektrownie atomowe budowane w technologii radzieckiej/rosyjskiej siłą rzeczy musieli wypracować rozwiązania poprawiające w nich bezpieczeństwo). Z drugiej jednak strony przypomina to nieco dzielenie skóry na niedźwiedziu, bo wobec niestabilnej sytuacji na Ukrainie udział Rosjan w tej inwestycji już od jakiegoś czasu wydaje się pozostawać pod znakiem zapytania. Czyżby był więc to sygnał, że Niemcy mogą w ostateczności przejąć całą inwestycję?

W oparach skandalu pozostaje jednak trzeci prezent. Kontrakty związane z branżą motoryzacyjną to sygnał, że obecna współpraca na tym polu układa się dobrze i można ją bez przeszkód kontynuować. Do już istniejących fabryk Opla, Audi, Mercedesa miało dołączyć BMW a Mercedes miał rozszerzyć swoją działalność o nowe inwestycje. I taka wiadomość poszła w świat, powtórzyły ją też polskie media. Tymczasem okazało się, że szefowie tych dwóch koncernów nic o swoich nowych inwestycjach na Węgrzech nie wiedzą, a przedstawiciele rządu nabrali wody w usta (BMW nie planuje żadnej fabryki na Węgrzech, a Mercedes co prawda nie wykluczył rozszerzenia istniejącego w Kecskemet zakładu, ale żadnej decyzji do tej pory nie podjęto). Niektóre media spekulują, ze winny jest Janos Lazar odpowiedzialny za komunikację, ale ponieważ jak do teflonu nic do niego nie przywiera, pozwala sobie na zachowanie milczenia w tej sprawie.

Były też rózgi, ale raczej takie symboliczne. System elektronicznego śledzenia przewozu towarów (EKÁER), który pozwala węgierskim służbom podatkowym na zwalczanie nieprawidłowości dotyczących fikcyjnego obrotu towarem, nie wzbudził entuzjazmu niemieckich przedsiębiorców, do tego stopnia, że udało się im to przedstawić w trakcie oficjalnej wizyty przedstawiciela Niemiec. Dziwi mnie, że Niemcy oprotestowali rozwiązania nie tylko nie godzące w prawo UE, ale wręcz zgodne z nim. Jednocześnie nie słychać było, aby przedstawicielka Niemiec zaprotestowała w sprawie np. rozwiązań dotyczących sieci handlowych. W końcu dotkną one nie tylko Tesco i Auchan, ale również niemieckiego Lidla i Aldi. A może jednak nie… ?Oto urok rozmów w cztery oczy :)

Zdecydowane słowa o nieudzieleniu pomocy wojskowej dla Ukrainy, jakie padły w Budapeszcie z ust kanclerz Merkel, wraz ogłoszonymi wspólnymi projektami gospodarczymi sprawiają wrażenie, że wizyta prezydenta Rosji w Budapeszcie będzie w ewidentnym związku z wizytą kanclerz Niemiec, tak jak to sobie węgierscy politycy zamarzyli. Może się jednak okazać, że to wszystko cena, jaką zapłacą Niemcy za przeciągniecie Węgier z powrotem na stronę Europy. I choć pojawiły się zarzuty, że Merkel nie była zbyt wyrazista to moim zdaniem kij, jakim potraktowała pomysł nieliberalnej demokracji wraz z marchewką reprezentowanego przez nią niemieckiego przemysłu jest wyrazem rzadko spotykanej w Europie konsekwencji. Niemieckie media donosiły po wizycie o poprawnych stosunkach niemiecko-węgierskich, z drugiej strony przyrównując jednak Orbana do kameleona. W Budapeszcie jak widać znowu króluje „hintapolitika” czyli polityka huśtawkowa, jak określano politykę Węgier z czasów II wojny światowej, polegająca na ciągłym balansowaniu miedzy wszystkimi stronami konfliktu. Czy nadal się będzie ona rozwijać, okaże się 17 lutego, podczas wizyty Putina.

Bomba rozbrojona, a cały czas coś tyka

Po wybuchu szwajcarskiej bomby polskie media od lewa do prawa chwaliły przenikliwość Orbana i jego rządu, który wymógł na bankach konieczność rozliczania kredytów mieszkaniowych udzielonych we frankach po stałym kursie z 2014, w obecnej sytuacji będącym niedościgłym marzeniem np. polskich kredytobiorców.

I tu nastąpiła rzecz niesłychanie dziwna. Niewątpliwy sukces Orbana jakby niezauważony na Węgrzech. Oczywiście w mediach opozycyjnych to wcale nie dziwi, ale Magyar Nemzet czy Magyar Hirlap nie wykorzystujące okazji do pochwalenia mężów opatrznościowych, jakimi naród obdarzył Fidesz?

Zamiast ukazywać jak wiele premier zrobił dla „frankowiczów”, ten peroruje o konieczności zmiany polityki imigracyjnej Unii Europejskiej i konieczności ochrony przed imigracją ekonomiczną. Węgrzy nigdy jakoś nie byli entuzjastami wielokulturowości, ale wydaje się, że niepokoje premiera nijak się mają do problemów ich dnia codziennego. Skąd więc ta niechęć do podniesienia flagi sukcesu która sama pcha się w ręce? Dlaczego główna gazeta prorządowa w końcu w swym lakonicznym komentarzu redakcyjnym ogranicza się do cytowania pochlebnych opinii z zagranicznych gazet?

Po pierwsze – Kto teraz wyrówna te koszty bankom? Jeszcze niedawno takie pytanie napotkałoby na prostą i dość cyniczną odpowiedź rządzących, że niech sobie same wyrównają, bo bank przecież nie zbiednieje. Teraz jednak coś się zmieniło. Zakup od GE Capital – Budapest Banku, a potem od  BayernLB – banku MKB, to początek planu Orbana, który stwierdził, że chciałby aby 60% banków na Węgrzech znalazło się w węgierskich rękach. Tak się składa, że teraz te węgierskie ręce to jego własne, jako właściciela Budapest Banku i MKB oraz jego kolegi ze stadionu, właściciela OTP Sandora Csanyiego. No i jak tu, tak miłym ludziom zrobić przykrość? Warto dodać również, że przejęcie MKB, generującego olbrzymie straty i tak już będzie kosztowało rząd niemałe pieniądze. Extra dotacja dla „frankowiczów” wynikająca z różnicy między sztywnym węgierskim kursem a tym po uwolnieniu, to dla nowych właścicieli niezbyt miła informacja.

Po drugie: Plan sztywnego kursu dotyczył tylko kredytów mieszkaniowych, podczas gdy ci którzy mają kredyty konsumpcyjne we frankach nadal muszą spłacać wg. aktualnego kursu. Oczywiście utrata samochodu to nie to samo co utrata domu, ale ci których to dotknie z pewnością będą mieli żal, nie do siebie czy banków które taki kredyt im wcisnęły, ale do rządu, który innym przecież pomógł.

Po trzecie: utrata wartości forinta do euro i dolara. W zeszłym tygodniu forint zaliczył najgorszy z kursów w stosunku do dolara w swej historii. To już nie tylko wynik problemów z frankiem, ale efekt powiązania Węgier z upadającym rynkiem rosyjskim. Na tej samej zasadzie swą wartość traci polska waluta, ale procentowy udział Węgier w pakietach z papierami rosyjskimi jest wyższy niż Polski. Polityczne decyzje rządu też raczej pogłębiały do tej pory tendencje kojarzenia Węgier z rynkiem rosyjskim. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że spadek wartości forinta to świetna informacja dla węgierskich eksporterów i zachodnich inwestorów. Jednak jakoś nie widać przed biurem Mihalya Vargi kolejki chętnych do zainwestowania na Węgrzech. Ten chwalił się ostatnio sukcesem w pozyskaniu 500 miejsc pracy w branży IT i to od Amerykanów, którzy ostatnio są trudnym partnerem dla węgierskiego rządu, ale to gorzki sukces. W tym samym czasie brytyjska sieć Tesco ogłosiła zamknięcie 13 sklepów i likwidację 560 miejsc pracy. Winą obarczyła rząd, który wprowadził niekorzystne dla wielkich sieci przepisy. Minister Varga uznał takie postawienie sprawy za dalece nieuczciwe, bo Tesco tnie koszty na całym świecie po ujawnieniu nieprawidłowości w centrali w UK. Trzeba jednak przyznać ze skala cięć w innych krajach jest mniejsza niż na Węgrzech – rząd węgierski dał koncernowi dobry powód.

Po czwarte: wydaje się, że dzisiejszy wyborca Fideszu to już nie ten młody człowiek (nazwa partii to w końcu Związek Młodych Demokratów, z czego obecnie został głównie Związek), wykształcony, poszukujący swego miejsca w życiu, na co nie bał się zaciągnąć kredytu we frankach. Obecnie to tak jak wyborca polskiego PIS – człowiek, który od kredytów stara się trzymać z dala albo z dala od nich trzyma go bank. Naturalnie epatowanie hojnością dla tych, którzy podjęli złe decyzje finansowe spotyka się w oczach takiego wyborcy z takim samym zrozumieniem jak pomoc socjalna dla mniejszości narodowych. Ten wyborca to też nie przedsiębiorca, który może zyskać na obniżeniu wartości forinta do euro – on traci i tak już niewielką siłę nabywczą swej pensji czy emerytury. Życia nie ułatwia mu też walka z wielkimi sieciami handlowymi: niby oficjalnie taki wyborca popiera wszystko co węgierskie, ale potem po mleko, piwo i bułki idzie do Tesco, Spara czy innego Lidla. Robienie tych samych zakupów w węgierskich sieciach CBA czy Coop jest dużo droższe.

Do tego właśnie wyborcy zwrócił się Antal Rogan i trzeba przyznać, że doszedł do całkiem ciekawych wniosków. Będąc liderem fideszowskiej frakcji parlamentarnej zaczął zastanawiać się w ramach Komisji Ekonomicznej Zgromadzenia Narodowego, dlaczego w związku z obniżeniem cen paliw nie doszło do obniżenia cen „(…) chleba albo rogalików? Czemu tak się nie stało z innymi usługami?”. Niestety nie wiadomo czy uzyskał jakąś sensowną odpowiedź.

Ciekawe jest jednak to, że następnie wypowiedział się odnośnie kwestii wprowadzenia euro jako waluty na Węgrzech. Tematu tego nie poruszał dawno już nikt na Węgrzech, ale ostatni spadek wartości forinta do tej waluty przywrócił jego sens. Zdaniem Rogana dla węgierskiej gospodarki realnym terminem byłyby lata 2018-2020, jednak jak dodał – przykład Słowenii czy Słowacji pokazuje, że euro niekoniecznie musi być dla Węgier korzystne.

Najciekawsze pytanie padło na końcu. Czy w 2017 po Janosu Aderze na stanowisko prezydenta zamierza kandydować Viktor Orban, przy założeniu, że węgierski system władzy zostanie zamieniony w półprezydencki? Rogan skwitował to jako bzdurę. Z doświadczenia jednak wiadomo, że nie takie bzdury na Węgrzech stawały się ciałem. Ciekawe jak te spekulacje skomentuje sam premier.

Stühmer – historia dwóch sukcesów

Stühmer Frigyes – twórca sławnej marki, a w zasadzie Friedrich Stühmer pochodził z północnych Niemiec. Urodził się w 1843 w Meklemburgii. Swe umiejętności zdobywał najpierw w Ludwigslustban, a później w Hamburgu i Pradze. W końcu w 1866 dotarł na Węgry. Do Budapesztu ściągnął go znany lokalny cukiernik Ferenc Nagy, który miał swoją cukiernię na ulicy Jesiennej (Ősz u., obecna Király u.). Friedrich przybył na miejsce w 1868, a po dwóch latach uznał, że jest ono godne jego talentu i w 1870 odkupił zakład pana Nagya. W swym zakładzie wprowadził nowoczesne technologie – sprowadzone z Drezna maszyny parowe.

Franciszek Józef był pod takim wrażeniem tej technologii, że zezwolił na wykorzystanie na produkcie godła węgierskiego! W 1879 jego wyroby otrzymały złoty medal na Wystawie Krajowej w Székesfehérvár, a niedługo później za wysoką jakość produkowanych wyrobów został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi dla Korony. Od 1885 rozpoczyna produkcję czekolady. W 1888 rejestruje nazwę Stühmer jako znak towarowy w Budapeszteńskiej Izbie Handlowo – Przemysłowej.

Tę wspaniałą karierą przerywa przedwczesna śmierć przemysłowca w 1890 roku (miał tylko 47 lat), ale firma rozwija się dalej prowadzona przez wdowę Etelke i szwagra – Gézę Kooba, a od 1906 roku drugiego syna Stühmera – Gézę. W 1928 rodzinna firma staje się spółką akcyjną, a z pozyskanych tą drogą pieniędzy wybudowany zostaje nowy zakład w miejsce dotychczasowego jednopiętrowego domku.

W latach 30 firma staje się rozpoznawalna nie tylko dzięki jakości swych wyrobów ale również dzięki dużej uwadze przykładanej do opakowań – projektują je najznamienitsi węgierscy artyści (Lukáts Kató, Jeges Ernő, Szirmai Ili) oraz do rozwoju eleganckiej sieci handlowej. Salony firmy znajdują się nie tylko na Węgrzech ale również w Paryżu i Wiedniu. W tych latach firmie udało się wypromować kilka znanych marek produktów. Znanych często do dziś. Przykładowo były to: czekolada Tibi, karmelki Frutti, draże Zizi, wafelki Ropp, cukierki Negró, Bronhy i Gripp czy też kakao E (nie mylić ze znanym w Polsce proszkiem do prania :)). Wielką chlubą firmy z tamtych lat stały się figurki z „porcelanowej” czekolady – wyrób unikalny w skali światowej.

Ten rozwój spowodował, że już po kilku latach wzniesiona w 1928 fabryka okazała się za mała – w ciągu 10 lat zamiast 300 pracowników firma zatrudniała wkrótce 800 – i dlatego w 1941 zbudowano największą na Węgrzech i jedną z najnowocześniejszych w Europie fabryk słodyczy. Fabryka powstała w nowej lokalizacji – Vágóhíd u. w IX dzielnicy i znajduje się tam do dziś choć nie należy już do firmy Stühmer.

Spokojna egzystencja rodzinnej firmy kończy się, kiedy w 1948 komuniści nacjonalizują fabrykę włączając ją do Węgierskiego Przedsiębiorstwa Przemysłu Cukierniczego. Nazwisko założyciela zastępuje na szyldzie banalna nazwa Budapeszteńska Fabryka Czekolady. Lata 60 przyniosły znaczny rozwój zakładu poprzez jego znaczącą mechanizację, choć jak łatwo się domyślić te lata nie miały wiele wspólnego z jakością kojarzącą się z nazwiskiem Stühmer.

I choć rodzina Stühmerów nie powróciła już do produkcji słodkości, to ich nazwisko i związana z nim tradycja jakości po 1989 znowu nabrały realnej wartości.

Fabryka i niektóre marki produktów (czekolada Tibi) trafiły po kilku zmianach właścicieli w ręce firmy Bonbonetti należącej do ukraińskiego koncernu, którego właścicielem był jeszcze niedawno obecny prezydent Ukrainy Petro Poroszenka. W logo firmy Bonbonetti znajdziemy informację, że firma szczyci się tradycja sięgającą 1868. Jak podałam wyżej w tym roku w Budapeszcie pojawił się Friedrich Stühmer. Firma eksponuje również piękny mural w swojej fabryce przypominający o starych właścicielach. Problem w tym, że nawiązanie do rodziny jest dość naciągane, bo słynny znak towarowy Stuhmer przypadł komu innemu, a jak pamiętamy fabryka w IX dzielnicy istnieje od 1941 roku.

I tu rozpoczyna się historia drugiej kariery, związanej z nazwiskiem Stühmer.

Parę lat temu nikt nie odgadłby, że Péter Csóll z Novaj będzie miał cokolwiek wspólnego z szacowną marką z wielkiego Budapesztu. Csóll ukończył studia o profilu turystycznym, przez 5 lat był aktorem w egerskim teatrze, przez jakiś czas zajmował się nawet nieruchomościami. Z aktorskiej pensji mógł pozwolić sobie tylko na to by związać koniec z końcem więc oprócz występowania na scenie zdarzało mu się prowadzić w Egerze kilka knajp. Od jakiegoś czasu miał też na oku sklep ze słodyczami w centrum miasta. Wiedząc, że właściciel chce się go pozbyć, kiedy nadarzyła się odpowiednia okazja kupił go i tak w 2005 roku rozpoczęła się jego kariera w świecie czekolady.

Szybko jednak zauważył, że ludzie słodycze kupują najczęściej w dużych marketach, zaczął się więc zastanawiać jak sprawić by jego sklepik stał się wyjątkowy, a tym samym przyciągnąć klientów. Potrzebował własnej czekolady, rozpoznawalnego produktu. Wkrótce udało mu się nabyć prawa do znaku firmowego Stühmer i zaczął rozglądać się za jakimś specjalistą od czekolady, który zechciałby dla niego pracować. Tak zatrudnił u siebie Bélę Borbélya, czekoladowego guru, który w przemyśle cukierniczym pracował od dziesięcioleci i fabrykę Stühmera znał na wylot jeszcze z czasów kiedy był dzieckiem.

Jeden ze znajomych Csólla wspomniał mu kiedyś, że dobrze byłoby przywrócić produkcję ulubionego z czasów jego dzieciństwa batonika Korfu. Okazało się, że Borbély pamiętał oryginalną recepturę i bez problemu potrafił wymienić wszystkie składniki. W tamtym czasie nie mieli jeszcze własnej fabryki więc produkcja odbywała się w partnerskiej fabryce Szamos Marcipán w Pilisvörösvár. To tam powstały pierwsze produkty wskrzeszonej marki Stühmer. Z Szamosami nigdy nie konkurował, wręcz przeciwnie, dużo mu w tamtych czasach pomagali i do dziś pozostają w przyjacielskich stosunkach.

Batonik Korfu trafił w końcu do dużej sieci handlowej, co znacznie zwiększyło zapotrzebowanie na produkt. Okazało się, że wynajmowana linia produkcyjna nie wystarczy i trzeba pomyśleć o nowej fabryce. Obok własnego kapitału zaciągnął na ten cel 10-letni kredyt we frankach szwajcarskich i pomimo przejściowych trudności w końcu firmie udało się wyjść na prostą i osiągnąć finansową stabilizację. Csóll uważa, że to filozofia małych kroków jest w jego przypadku kluczem do osiągnięcia sukcesu. Kredyt zaciągnął tylko na najpotrzebniejsze wyposażenie i w sumie dzięki temu udało się go spłacić, choć w tamtych czasach banki nie miały problemów z przyznawaniem ogromnych kredytów, co dla niektórych stało się pułapką i doprowadziło do wielu bankructw.

Csóll jak sam przyznaje jeszcze kilka lat temu rozważałby sprzedanie firmy gdyby otrzymał odpowiednią ofertę. Dziś nie przyszłoby mu to raczej z łatwością. To jego dziecko, w firmę włożył serce, a czekoladowy biznes pochłonął go bez reszty. Ceni sobie to, że jest niezależny i sam może podejmować decyzje, co nie byłoby możliwe przy udziale inwestorów z zewnątrz. Nie myśli o giga-biznesie, nie ma zamiaru przekształcać firmy w olbrzymie przedsiębiorstwo. Stawia raczej na jakość, przy zachowaniu dotychczasowego charakteru produkcji, która odbywa się de facto na zasadzie manufaktury. W myśl wyznawanej filozofii zrównoważonego rozwoju po latach obok zakładu z Novaj, również pod Egerem w miejscowości Maklár otwarto drugi zakład produkcyjny Stühmera, zatrudniający 40 osób, do którego kilka miesięcy temu przeniesiono produkcję (a otwarcia dokonał nie kto inny jak premier Orbán).

W chwili obecnej w Egerze działają dwa sklepy firmowe oraz po jednym w Maklár, Gyöngyös i w Budapeszcie. I właśnie ten w Budapeszcie, przy ul. Pozsonyi út 9. (Újlipótváros, XIII dzielnica) odwiedziłam ostatnio w ramach przedświątecznych zakupów.

Na niewielkiej powierzchni zgromadzono dużą ilość najlepszych produktów firmy i innych wyrobów dobrej jakości. Wzrok przyciągają stylowe opakowania czekolad (tabliczka czekolady kosztuje tu 550 Ft), nostalgiczne obrazki z bombonierek, a wreszcie stojak z chyba 20 rodzajami szaloncukor (świąteczne cukierki) – o niebo lepszymi od tych marketowych, choć cena to ponad 5 tys. Ft/kg. Warto zwrócić uwagę, że firma przygotowała też słodkości dla diabetyków, co rzadko spotykane – w dużym wyborze, szczególnie czekolady. Aktualną ofertę i ceny możecie sprawdzić w sklepie internetowym.

Niestety sama część kawiarniana nie jest zbyt przytulna; widać że działalność koncentruje się głównie na sklepie. Dużo przyjemniejsze wnętrza pod szyldem Stuhmer znalazłam w Internecie, np. w Kecskemét, gdzie działa Stühmer Kávé- és Csokiház albo jeszcze piękniejsza kawiarnia w Kaposvár  z oryginalnymi zabytkowymi meblami (zdjęcia poniżej). Pozostaje mieć nadzieję, że projekt rozwoju sieci kawiarni, o których myśli właściciel marki będzie dorównywał klasą smakowi czekoladek.

Pisząc o Stühmerze nie sposób pominąć Klubu Degustatorów, do którego może zapisać się każdy kto ceni dobrą czekoladę i miałby ochotę zgłębić tajniki powstawania słodyczy. Członkowie klubu mogą bowiem zajrzeć za kulisy produkcji, swoją opinią wpłynąć na smak nowych produktów, a ich sugestie często są brane pod uwagę przy projektowaniu nowych opakowań.

Stühmer to moja propozycja na atrakcyjny upominek z Węgier, to jakość zamknięta w eleganckim opakowaniu (ostatnio firma wraca do zwyczaju współpracy z młodymi interesującymi grafikami – czego przykładem jest niezwykle stylowy Szilvás Betyár), coś czego szuka niewątpliwie wielu ludzi chcąc obdarować najbliższych czymś wyjątkowym po powrocie znad Dunaju. Mnie szczególnie zainteresowały czekolady w retro-opakowaniach, bombonierki Kalocsa z dodatkiem ostrej papryki, czekoladki z winem czy też z palinką – gruszkową lub brzoskwiniową oraz te z kremem śliwkowym – Budapest lub Magyarország. Śmiało możecie dodać te słodkości do listy węgierskich specjałów.