Prawie 200 stopni

130, 150.  Schody są tak wąskie, że ruch odbywa się tylko w jedną stronę. Cierpiący na klaustrofobię raczej nie czuliby się tu komfortowo. Przystanek na złapanie oddechu, dzwonnica – oglądamy dwa dzwony, pozostałe cztery mieszczą się na niższym poziomie, nieudostępnianym zwiedzającym.  Jeszcze tylko kilka stopni i 197. I wreszcie widok z wieży! Imponujacy. Budapeszt widziany z miejsca do niedawna jeszcze niedostępnego dla turystów. Teraz wreszcie z innej  perspektywy można obejrzeć charakterystyczny kolorowy dach neogotyckiego kościoła Macieja pokryty dachówkami Zsolnaya, Basztę Rybacką i plac św. Trójcy.

Koronkowa, biała wieża kościoła Macieja to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Budapesztu. Jej wysokość licząc od posadzki kościoła wynosi 78.16 m, a od poziomu ulicy 76.57 m. Wieża została odbudowana na wzór tej z czasów króla Macieja – autorem rekonstrukcji z 1894 roku był Frigyes Schulek. Jedynie ozdobne zwieńczenie i galeria zostały zaprojektowane przez samego architekta.

Pierwszy kościół zbudowano w tym miejscu w drugiej połowie XIII w za panowania Beli IV, jednak z tego okresu nie zachował się żaden jego obraz. Już po przebudowie, w 1384 roku, w czasie mszy wieża dzwonnicza zawaliła się i nie odbudowywano jej przez kolejne 90 lat. Kościół w takim stanie pokazuje drzeworyt z kroniki Hartmanna-Schedela z 1470 roku. Król Maciej, mocno związany ze świątynią, odbudował wieżę, umieszczając na wysokości trzeciego piętra swój herb. Figuruje na nim data ukończenia odbudowy – 1470 rok. Kopię herbu umieścił na wieży Schulek w czasie XIX wiecznej rekonstrukcji, a jego oryginał trafił do wnętrza kościoła, na ścianę przylegającą do wieży, gdzie strzeże go dwóch „czarnych żołnierzy” namalowanych przez Bertalana Szekelya, nawiązujących do słynnej Czarnej Armii króla Macieja (Fekete Sereg).

W czasie prawie 150-letniego panowania tureckiego w Budzie (1541-1683) kościół funkcjonował jako meczet, a na wieżę pięć razy dziennie wspinał się muezin, by wzywać wiernych na modlitwę. Brakuje źródeł z czasów średniowiecza i okupacji tureckiej, które mówiłyby coś o dzwonach. Najwcześniejsza wzmianka dotyczy Wielkanocy 1723 roku, kiedy w czasie siedmiodniowego pożaru, który strawił wtedy Budę, dzwony z wieży Macieja stopiły się. Na ich miejsce jeszcze w tym samym roku odlano dzwon Trójcy Świętej, który przetrwał do dziś i jest najstarszym dzwonem wieży. W czasie II wojny światowej wieża została mocno uszkodzona, odbudowa zakończyła się w marcu 1956 roku. Z tego roku pochodziły widoczne jeszcze do 2008 roku uszkodzenia powstałe w czasie węgierskiego powstania.

Przez wiele lat tylko osoby uprzywilejowane i kościelne VIPy mogły tu wejść. A przecież początek tej galerii był prozaicznie użytkowy – w latach 1897–1911 na wieży służbę pełnili strażacy alarmując o zagrożeniach pożarowych aż do czasu, gdy ich zadanie stało się niepotrzebne na skutek popularyzacji telefonów.

Ale przede wszystkim to dom drugich najważniejszych dzwonów kraju, po tych z Bazyliki św. Stefana. Jak już wspomniałam, w wieży znajduje się  6 dzwonów, z których najmniejszy waży 110 kg, a najcięższy 4,4 tony. Dwa z nich można oglądać w czasie wizyty na wieży. Dzwon Chrystusowy (Krisztus-harang) – drugi co do wielkości w Budapeszcie, 6 na Węgrzech. Obecnie waży on 4,4 tony (197 cm średnicy u podstawy na 145 cm wysokości) i zastąpił większy (5,9 tony) dzwon o tej samej nazwie, który niestety podzielił los wielu zabytków sztuki ludwisarskiej i odlewniczej w czasie II wojny światowej – przetopiony na cele wojenne.

Drugi dzwon, który mogą zobaczyć turyści jest znacznie skromniejszy. Ba, są większe od niego w tej samej wieży – waży „zaledwie”  1,6 tony i jest niewątpliwie ważny dla Polaków – gdyż nosi nazwę Jana Pawła II. Ważny jest on również i dla samych Węgrów, bo upamiętnia wielkie wydarzenie, gdy Papież pobłogosławił symbol państwa węgierskiego, koronę świętego Stefana. Dzwon ten bije na wieży najczęściej, wzywając na większość nabożeństw.

Warto wspomnieć, że odlano je głównie dzięki wsparciu z funduszy norweskich, jakże głośnych w swoim czasie – jak widać, UE nie tylko rogami straszy i siarką zieje. Dzwony zostały odlane lub odnowione w niemieckim Passau przez Rudolfa Pernera, który dodatkowo, jako dar, odlał najmniejszy, ale jakże sympatyczny dzwon Św. Malgorzaty, który zastąpił ten zwrócony kościołowi parafialnemu na Csepelu. Co dziwne, węgierscy ludwisarze nawet nie stanęli do przetargu.

Wróćmy jednak do samej wieży. Należy pamiętać, że w Budapeszcie nie ma wielu wysokich budynków i nad miastem górują wieże kościołów. Po stronie Pesztu jest to bazylika św. Stefana (96 m) oraz wieża kościoła św. Władysława na Kobanya (83 m), choć widok z nich trudno porównywać ze względu na położenie w innej części miasta.

Samo jednak Wzgórze Zamkowe pełne jest lepszych i gorszych miejsc, rywalizujących ze sobą o tytuł tego z najcharakterystyczniejszym widokiem Budapesztu, co możecie zobaczyć choćby w nagłówku mojego bloga. Oczywiście trudno będzie rozsądzić ten spór więc to nowe miejsce widokowe na wieży może przebić się siłą argumentu, że jest najwyżej położone na Wzgórzu Zamkowym – wieża ma „raptem” 76.5 metra, punkt widokowy znajduje się „zaledwie” na 47 metrze jej wysokości, ale trzeba doliczyć Wzgórze Zamkowe wznoszące się na wysokość 175 metrów n.p.m. Tak więc jedynym „konkurentem” w okolicy pozostaje Góra Gellerta, którą zresztą widać stąd po prostu wspaniale. Ci, którzy będą w Budapeszcie po raz pierwszy i choćby z uwagi na ograniczenia czasowe muszą wybrać jedno miejsce widokowe, z pewnością nadal powinni pozostać przy Górze Gellerta. Jeżeli macie jednak więcej czasu, to naprawdę warto pokonać te prawie 200 stopni.

Na wieżę można wejść codziennie o pełnej godzinie między 10.00-17.00 (nie ma windy), bilet kosztuje 1400 Ft, maksymalna wielkość grupy to 15 osób. Aktualne informacje o biletach i dostępnych zniżkach tu.

Reklama

Palinka w roli głównej

Od kilku lat moją uwagę zwracają plakaty z festiwali palinki, które odbywają się w Budapeszcie w maju i w październiku. Te majowe tematycznie poświęcone są konkretntym owocom. I tak mieliśmy festiwal palinki morelowej, wiśniowej, gruszkowej i jabłkowej. Te jesienne na Zamku to już format międzynarodowy, gdzie węgierska palinka spotyka się z innymi spirytualiami z całego świata, a alkoholom towarzyszy też prezentacja kiełbasy. Włoska grappa, meksykańska tequila, kojarzona z Rosją wódka, kubański rum, irlandzka i szkocka whisk(e)y i tegoroczny angielski gin – to przewodnie tematy plakatów z kolejnych edycji festiwalu.

Plakaty są kwieciście kolorowe, co sprawia że zawsze kiedy pojawiają się w przestrzeni publicznej robi się jakoś weselej i nawet trzecią linią metra jakoś mniej strach jechać.

Trzeba przyznać, że nikt tu się nie oburza na treść plakatów, nie próbuje odmierzać ich odległości od kościołów i szkół, nie demonizuje się tu alkoholu. I jakoś nie widać na Węgrzech tylu zalanych w trupa obywateli, czego nie można powiedzieć o krajach prowadzących intensywną politykę antyalkoholową. Nie chodzi mi tu tylko o Polskę, ale np. kraje skandynawskie czy Rosję za czasów Gorbaczowa. Pozostaje mieć nadzieję, że to się nie zmieni kiedy ktoś wpadnie na pomysł wprowadzenia nemzeti italboltów. Festiwal na Zamku trwa jeszcze dziś do godz. 22.00.

Red Bull Air Race w Budapeszcie

Po kilkuletniej przerwie w najbliższy weekend 4-5 lipca 2015 w Budapeszcie znów odbędzie się wyścig Red Bull Air Race. Tysiące widzów zgromadzi się nad brzegami Dunaju by śledzić emocjonującą rywalizację, w której o tytuł mistrzowski walczy w tym roku 14 pilotów.

Trasa przebiega pomiędzy rozstawionymi na Dunaju pylonami wypełnionymi powietrzem, na odcinku między Mostem Łańcuchowym a Mostem Małgorzaty. Najbardziej spektakularny jest jednak przelot pod Mostem Łańcuchowym. Być może mieliście już kiedyś okazję oglądać go w wykonaniu węgierskiego mistrza akrobacji samolotowej, Petera Besenyei.

Więcej informacji dotyczących samego wyścigu znajdziecie na polskiej stronie Red Bull Air Race. Szczegółowy program (ang, węg) tu.

Oficjalne video imprezy:

Utrudnienia w ruchu!

Przygotowania i treningi rozpoczynają się już w czwartek, 2 lipca. W związku z pokazami od czwartku do niedzieli wystąpią ograniczenia w ruchu, głównie na odcinku pomiędzy Mostem Łańcuchowym a Mostem Małgorzaty, zamknięte będą nabrzeża Dunaju, najwięcej utrudnień napotkamy w sobotę i niedzielę w I, II i V dzielnicy.

Most Łańcuchowy będzie wyłączony z ruchu kilkukrotnie (również pieszego) – po raz pierwszy w czwartek w godz. 12.30-15.00

Statki komunikacji miejskiej będą kursować skróconą trasą, z wyłączeniem odcinka pomiędzy mostami Łańcuchowym i Małgorzaty: czwartek godz. 12.00-16.00, piątek 8.00-18.00, sobota 9.00-18.30 oraz niedziela 11.00-19.30.

W sobotę i niedzielę utrudnienia wystąpią również na linii tramwaju nr 2 – kursuje tylko na odcinku od Kozvagohid do Boraros ter, stamtąd do dworca Nyugati dojedziemy autobusem zastępczym – oraz 2 linii metra, które nie będzie się zatrzymywało na stacji Kossuth ter; autobusy nr 16, 86, 105 kursować będą zmienioną trasą. Więcej informacji na stronie BKK.

Tarzan Park

Jeżeli Twoje dziecko zaczyna grymasić, wybrzydzając na wszystkie okoliczne place zabaw, że już mu się znudziły, to wyprawa do Parku Tarzana może je jeszcze zaskoczyć. Tarzan Park to plac zabaw, ale taki rozbudowany do potęgi. Dla dzieci w wieku przedszkolnym będzie to idealne miejsce na wyszalenie się, a zadbane trawniki nadają się świetnie na rodzinny piknik. Nazwa związana jest z olbrzymią ilością instalacji do wspinania się, zjeżdżania, które w ograniczonym wyborze możemy spotkać na nowocześniejszych placach zabaw w mieście. Tutaj jednak ich ilość, ale i pomysłowość zaprojektowania (czasami dosyć prostego ale efektywnego) daje świetne możliwości nie tylko samej zabawy, ale może przede wszystkim rozwoju motorycznego, koordynacji ruchowej i zmysłu równowagi u dzieci.

Oprócz „wspinaczkowych” atrakcji znajdziemy tam piaskownicę stylizowaną na kopalnię z(b)łota rodem z Dzikiego Zachodu, trampolinę do podskoków w stylu gumowego zamku, ogromne zjeżdżalnie przypominające te z basenów i aqua-parków, choć tu nie zjeżdża się się do wody. I to dla niektórych może być jedna z głównych zalet tego miejsca. Oczywiście fajnie jest pójść w lecie na odkryte baseny, które są bezsprzecznie największą atrakcją Budapesztu, ale każdy kto był tam z małymi dziećmi wie, że czasem tłum żądny wodnych przygód jest tak duży, że przyjemność może przerodzić się w męczarnię. Tarzan Park daje pewną alternatywę – na środku placu umieszczono bowiem kilka wodotrysków i armatek wodnych, powierzchnię wokół nich wyłożono nie twardymi kaflami, a miękkim przeciwpoślizgowym tartanem, takim jaki kładzie się na bieżniach. Tak więc warto zabrać dla dzieci stroje kąpielowe i ręcznik, jak na zwykły basen.

Największym minusem tego miejsca jest fakt, że za wstęp trzeba płacić: dzieci 1850 Ft, dorośli 1450 Ft, dla grup bilet od osoby 800 Ft, dzieci poniżej 3 lat bezpłatnie. W lecie przewidziano też duże zniżki dla emerytów. Wszystko sprowadza się do zasady, im Was więcej tym taniej. Bilet ważny jest na 4 godziny, ale przy tylu atrakcjach możecie być pewni, że po 4 godzinach dzieci będą potrzebowały odpoczynku. Na miejscu znajduje się barek, gdzie można kupić przekąski, kawę, lody czy obiad – ceny przystępne. Jest wypożyczalnia zabawek – do wyboru mini-auta, motorki, zestaw do piaskownicy, zestaw do ping-ponga, petanque. Drugim minusem może być dojazd. Park znajduje się w Ujpeszcie, tak więc z centrum miasta niezmotoryzowani będą musieli się przynajmniej 2 razy przesiadać, bo trwa remont linii tramwajowej. Dojazd tramwajem nr 14 z Lehel ter lub niebieskim metrem do stacji Ujpest, stamtąd przesiadka na autobus nr 96 lub 296 (wysiada się przy Szilagyi utca).

1046 Budapest, Tábor u. 26-28, strona tarzanpark.hu

Uważajcie na stare kolejki!

Po ostatnim incydencie z zabytkową  kolejką górską z 1922 roku, znajdującą się na terenie dawnego Wesołego Miasteczka (dziś Holnemvolt Park będący częścią Zoo), dziennikarze postanowili sprawdzić czy ta atrakcja nadal jest bezpieczna. Kilka dni temu głośno było o ponoć jedynym w historii kolejki przypadku kiedy zwolnił się hamulec i skład ruszył bez hamulcowego. Wina, jak podano w oświadczeniu, leży po stronie pasażerów, którzy nie posłuchali instrukcji obsługi i wsiedli do wagoników uruchomiając swoim ciężarem kolejkę zanim osoba odpowiedzialna za hamowanie zdążyła zająć swoje miejsce. Kolejka nabrała zbyt dużej prędkości i prawie wypadła z torów na jednym z zakrętów. Skład pokonał liczącą 1 km trasę nigdzie nie zwalniając. Na szczęście nikomu nic się nie stało. 

Hamowanie konieczne jest przed każdym zakrętem, kolejka porusza się wtedy z max. prędkością 30 km/h, przy zjeździe osiąga szybkość 70-80 km/h. Obsługa zapewnia, że obiekt jest w 100% bezpieczny, a zatem turyści nadal mogą cieszyć się tą atrakcją. Nawet jeśli kiedykolwiek doszłoby do wykolejenia, to specjalny system bezpieczeństwa, tak jak i tym razem nie pozwoli wagonikom spaść z wysokości. 

Choć sama nie przepadam za tego typu rozrywką, materiał hvg obejrzałam z ciekawością. Niesamowicie wygląda ta plątanina drewnianych rusztowań. Gotowi na przejażdżkę? Ja bym się mocno zastanowiła.

Muszę przyznać, że trochę mnie zdziwiło, że kolejka ta nadal funkcjonuje. Stanowiła ona główną atrakcję nieistniejącego już wesołego miasteczka. Polacy znają ją dzięki roli, jaką zagrała w słynnym filmie “CK Dezerterzy”, choć tak po prawdzie scena ta nie mogła się zdarzyć nie tylko z uwagi na fikcyjność bohaterów i zdarzeń, ale i na fakt, że kolejka powstała w latach 20 XX wieku, kiedy to zbudował ją reemigrant z USA. Choć na początku była to nowość rodem z wielkiego świata, to już w katach 80 XX wieku była zdecydowanie przestarzała. Opierała się jednak chętnym do jej rozbiórki, bo była zabytkiem. Kiedy jednak zapadła decyzja o zamknięciu wesołego miasteczka wydawało się, że i ona nie przetrwa. Trudno by było utrzymać niewątpliwie zabytkowy obiekt, gdyby był nieużywany.

Jak jednak widać znowu jej się udało. Nie postarano się jednak po tym zdarzeniu zmienić systemu zabezpieczeń. Kolejka nie jest sterowana z zewnątrz i kiedy pasażerom udało się pozostawić hamulcowego na „peronie” (swoją drogą to ciekawe czy taki hamulcowy jeździ na tej kolejce przez cały dzień?) to nie było już możliwości jej zatrzymania z zewnątrz. Z drugiej jednak strony pracownicy kolejki z dumą podkreślają, że zadziałał system zabezpieczeń, który wagonikom nie pozwolił spaść. Chyba jednak już czas na nieco elektroniki – bezpieczeństwo przede wszystkim.  

Muzeum Beatlesów w Egerze

W Hotelu Korona w Egerze otwarto muzeum Beatlesów. Moją pierwszą myślą po usłyszeniu tego newsa było: Co mają wspólnego Beatlesi z Egerem? Oczywiście nic, poza tym, że podobnie jak na całym świecie i tu czwórka z Liverpoolu znalazła wiernych fanów. Otóż dwóch zapaleńców pochodzących z Egeru przez lata gromadziło nagrania, zdjęcia i inne relikwie związane z zespołem. Z czasem zebrało się tego tak dużo, że kawiarnia, w której je eksponowano okazała się niewystarczającym miejscem. Właściciele kolekcji postanowili więc rozejrzeć się za nowym lokum.

Nazwa Egri Road Beatles Múzeum wyraźnie nawiązuje do tytułu słynnego albumu grupy Abbey Road. Wystawa prezentuje historię grupy, relacje z koncertów, wywiady, fotografie zespołu, plakaty, płyty z limitowanych edycji, a nawet kopie instrumentów na jakich grali członkowie The Beatles. Właściciele chwalą się, że są czwartym tego typu muzeum Beatlesów na świecie – tak duże kolekcje powstały do tej pory jedynie w Liverpoolu, Halle i Buenos Aires. Eksponaty umieszczono na trzech poziomach, od piwnicy aż po strych. W hotelu znajduje się nawet pokój noszący nazwę Żółta Łódź Podwodna :)

Jestem przekonana, że choć muzeum liczy sobie zaledwie kilka dni, to szybko zyska rozgłos i w najbliższe wakacje odwiedzi je niejeden fan Beatlesów z Polski.

(fot. egriugyek, index)

Sobota na Hungaroring

Hungaroring to nie tylko słynne wyścigi (wcześniejszy artykuł na ten temat tu) – tor żyje swoim życiem również poza sezonem Formuły, o czym mieliśmy okazję przekonać się w ten weekend, uczestnicząc w imprezie zorganizowanej przez Opla.

Warto zapoznać się z całoroczną ofertą toru, w ramach której istnieje np. możliwość zwiedzania obiektu (kontakt dla grup i gości indywidualnych sales@hungaroring.hu), w czasie specjalnie organizowanych imprez czy dni otwartych możliwość pościgania się na słynnym torze jednym z samochodów wyścigowych w asyście pilota (najbliższe terminy to 10 i 24 czerwca) tu cennik. W bezpośrednim sąsiedztwie toru ulokowały się gokarty (czynne pon-pt 12.00-20.00, sob-ndz 10.00-20.00, możliwość rezerwacji). Miłośnicy motocykli mogą zarezerwować sobie 23 maja na Motofest 2015, w programie m.in. występy kaskaderów, 26-28 czerwca na torze będą odbywać się wyścigi Ferrari, a najważniejsza impreza, czyli Grand Prix Formuły 1 odbędzie się 24-26 lipca 2015. Działalność firmy zarządzającej torem wykracza poza jego ramy. I tak 4-5 lipca w centrum Budapesztu odbędzie się Redbull Air Race, tradycyjnie już z przelotem pod Mostem Łańcuchowym i pomiędzy ustawionymi na Dunaju bramkami,  na który tłumy widzów przyciąga m.in. węgierski pilot Péter Bessenyei.

Mnogość imprez jest duża, ale patrząc na cały obiekt, odniosłam wrażenie że silnie tkwi on swoimi korzeniami w poprzednim systemie. Już sama droga dojazdowa (wąska, prowincjonalna dróżka, pełna dziur), parking, czy paskudny betonowy mur otaczający tor, który można by np. oddać w ręce graficiarzy, a w końcu główna trybuna wymagająca poważnego odświeżenia. To wszystko niewątpliwie nie wpływa na jakość samych wyścigów, o których przede wszystkim decyduje stan toru i zaplecze dla zespołów Formuły, ale biorąc pod uwagę ilość pieniędzy która krąży w tym biznesie oraz konkurencję zagraniczną, organizatorzy mogliby bardziej zadbać o strefę kibica.

Poniżej relacja z imprezy Opla.

Mimo, że hasłem przewodnim firmy jest Wir leben Autos, to na imprezie zaprezentowano bardzo ciekawe rowery elektryczne, których nie należy mylić z pojazdami o napędzie elektrycznym, bo jest to rower, w którym napęd elektryczny tylko wspomaga rowerzystę, pozwalając mu jeździć szybciej, więcej i dalej, a mimo wszystko nie pozbawiając go możliwości własnego wysiłku. Rozwiązania tego typu cieszą się coraz większą popularnością. Na jednym z portali internetowych znalazłam informację, że w Niemczech już co trzeci sprzedawany rower jest rowerem tego typu. Warto dodać, że do Hungaroring można dojechać rowerem i co roku w organizowanej tu imprezie Opla biorą udział tłumy rowerzystów, którzy mają na torze swoją paradę. My w tym roku na tę część nie zdążyliśmy, ale niewątpliwie możliwość pojeżdżenia sobie rowerem czy na deskorolce po asfalcie przeznaczonym dla najszybszych bolidów świata jest kusząca. Do wypróbowania w przyszłym roku!

Nasze dzieci z otwartymi buziami śledziły paradę miłośników samochodów marki Opel. Corocznie mają oni tu możliwość spotkania się, a są ich na Węgrzech całe rzesze. Jest to tutaj jedna z najpopularniejszych marek, z dobrze rozwiniętą siecią serwisów. Wynika to prawdopodobnie z tego, że jedna z pierwszych fabryk samochodów osobowych, jakie otwierano na Węgrzech po 89 roku (warto pamiętać, że w RWPG Węgrzy nie mieli własnych zakładów produkujących samochody osobowe i niejako zmuszeni byli przenieść swoje uczucia na Ikarusy) to była fabryka Opla w Szentgotthard, a marka kojarzona jest nie tylko z samochodami służb mundurowych ale jest również bardzo popularna wśród taksówkarzy. Zresztą służby mundurowe zaprezentowały się w czasie imprezy w bardzo spektakularny sposób, w szczególności strażacy z Gödöllő, którzy najpierw strasznie nadymili, ale dzięki sprawnej akcji gaśniczej szybko uporali się z pożarem.

Podróż do przeszłości

Nowa atrakcja na Wzgórzu Zamkowym. W kaplicy św. Michała pod Basztą Rybacką zaczęło działać mini-kino 3D, gdzie można obejrzeć świetną animację 3D o historii Węgier. Film trwa 14 minut. W tym czasie zobaczymy m.in. budowę Mostu Łańcuchowego i kościoła Macieja, zamek z czasów króla Macieja, zajrzymy na chwilę do słynnej biblioteki Corviniany, zobaczymy oblężenie Egeru, Horthyego na białym koniu,  obrazy z rewolucji węgierskiej 1848 czy z czasów bardziej współczesnych – powstanie z 1956 r, otwarcie granicy w 1989 roku.

Film wyświetlany jest co pół godziny, codziennie między 9.00 a 18.00. Do wyboru 8 wersji językowych (niestety nie ma polskiego) – węg, ang, niem, ros, fr, hisz, wł, chin. Bilety w cenie 1400 Ft można kupić na miejscu lub przez Internet. Dla grup szkolnych bilety kosztują 600 Ft (min. 10 osób). Zorganizowane grupy turystyczne – cenę można uzgodnić wcześniej telefonicznie. Szczegóły na stronie 3D Past. Uwaga: schodząc na film, pamiętajcie że w podziemiach jest dość chłodno, warto więc włożyć dodatkową warstwę ubrania.

Poniższy zwiastun robi całkiem dobre wrażenie. To naprawdę świetny sposób na ujrzenie kształtu zamku w formie, jaką miał gdy królował na nim Maciej Korwin i tego co z niego zostało do dziś (choć oczywiście nie w oryginale :)

Zapowiedzi 15.01.2015

Wysyp sportów zimowych na lodowisku Városliget. Można będzie wypróbować takie dyscypliny jak: hokej, bandy, curling, saneczkarstwo, bobsleje, bojery (żeglarstwo lodowe). Za lodowiskiem przygotowano z kolei tory pod narty i snowboard, biegi narciarskie, biatlon a nawet psie zaprzęgi. Będą profesjonalne pokazy, nie zabraknie znanych sportowców, którzy wspólnie z trenerami przedstawią szczegóły danej dyscypliny. W okresie zimowym nie musimy rezygnować z  biegania czy jazdy na rowerze – eksperci doradzą jak się do tego przygotować, by nie zaszkodzić organizmowi. Wszystkie wymienione atrakcje dostępne bezpłatnie w niedzielę, 18 stycznia w godz. 10.00-20.00. Rejestracja i pozostałe szczegóły na stronie organizatorów. (Lodowisko dostępne będzie dla łyżwiarzy zwyczajowo, niezależnie od tej imprezy).

fot. fb telisportagvalaszto

od 18 stycznia: przeprowadzka Antik Placc. Od teraz pchli targ w każdą niedzielę (10.00-17.00) już nie w Balna lecz w AnKert (VI dzielnica, Paulay Ede u 33) – antyki, starocie, dizajn a także współcześni artyści. Pomyślano też o programach dla dzieci.

To moje najnowsze węgierskie odkrycie muzyczne, choć zespół istnieje już od 4 lat. Nie przypomina Wam trochę wczesnego No Doubt? Posłuchajcie tego albo tego albo tego. Blahalouisiana – koncert w piątek, 17 stycznia o 19.30 na A38. Dodatkowo indie rock z Budapesztu – Rustic Shades i melancholijne granie Anton Vezuv.

wystawy

Zagłada Książek – II wojna światowa, zakazane tytuły, niszczone książki. Wystawa w bibliotece Fővárosi Szabó Ervin Könyvtár dotyczy niesławnego wydarzenia z 16 czerwca 1944, kiedy w fabryce kartonu w Budafok 500 tys. książek zostało zniszczonych nie ze względu na szkodliwą treść, ale tylko dlatego, że ich autorzy zostali uznani za żydowskich. Do 24 stycznia.

„Wasza egzystencja jest gwarantowana umową” – prace rumuńskiego artysty Cipriana Mureşana w Ludwig Muzeum. Przejście od czasów totalitaryzmu i komunistycznego „komfortu” do kapitalistycznej rzeczywistości w postkomunistycznej Rumunii przedstawione zostało w sposób pełen surrealistycznego humoru. Fotografie, video, performance z wykorzystaniem multimediów, instalacje przedstawiają przemiany historyczne, społeczne i kulturalne, z których wiele można odnieść nie tylko do Rumunii ale i innych krajów byłego bloku wschodniego. 16 stycznia – 22 marca.

Budapest Safari – wystawa prac Marcusa Goldsona w Brody Art Yard do 14 lutego. Marcus Goldson urodził się w Kenii, studiował historię sztuki i rzeźbę w UK, w Budapeszcie mieszka od 20 lat. W jego twórczości odnajdziemy groteskowe i pełne ironii oblicza Budapesztu, a także przepełnione egzotyką obrazy Afryki, Azji, Bliskiego Wschodu.

http://www.marcusgoldson.co.uk

Eger po sezonie – dzień trzeci

Drugi nocleg w Egerze to położony w samym centrum Hotel Eger & Park. Właściwie to powinnam powiedzieć, że nocleg mieliśmy w hotelu Eger, który powstał w roku 1961 obok hotelu Park. Piękny, modernistyczny projekt i tylko ktoś zapomniał o małym drobiazgu… hotel nie miał restauracji! Przez lata goście wychodzili więc przed budynek i chodniczkiem maszerowali do restauracji w położonym obok hotelu Park, co w deszczu nie musiało być już tak przyjemne, ale z drugiej strony wymuszało konieczność ubrania się do kolacji. My jednak tego problemu nie mieliśmy. Nie, żeby ktoś wybudował restaurację w hotelu Eger (może to i lepiej bo ta w hotelu Park jest po prostu śliczna a i sam hotel jest uroczy) – po prostu w 1980 roku przy okazji rozbudowy budynku wybudowano na wysokości pierwszego piętra łącznik.

Dzięki temu dziwacznemu zabiegowi architektonicznemu mieliśmy okazję do podwójnej podróży sentymentalnej. Hotel Eger to klimaty jak z Wielkiego Szu, blichtr komunizmu i jego sław i jestem prawie pewna, że Jan Nowicki, który był wtedy prywatnie mężem znanej węgierskiej reżyserki Marty Meszaros bywał tu nie raz. Trzeba jednak przyznać, że to komunistyczne dziedzictwo nie odbiło się jakoś bardzo źle na komforcie pokojów, które zostały odremontowane i wyposażone w miarę nowocześnie.

Hotel Park i jego restauracja to już bardziej klimaty z Magnata z tym samym Janem Nowickim w roli głównej. Do kolacji przygrywa pianista szlagiery w stylu Smutnej niedzieli (chyba miał już dość turystów i postanowił się ich pozbyć przy użyciu hymnu samobójców :), ale na żądanie również balatońskie przeboje, choć w stonowanej aranżacji. Niestety nasz Młodszy pobudzony całodziennymi atrakcjami i nieumieszczony w odpowiednim krzesełku dla dzieci postanowił wnieść swój wkład w świat reklam proszku. I co pan powie panie Chajzer na takie plamy na obrusie i całej odzieży wierzchniej (czy też jak go nazywają Węgrzy, Pan Tide – tak, tak, Chajzer to sława międzynarodowa i jak ładnie po węgiersku mówi :)?

Niestety to kolejny hotel, który choć dysponuje obiektem spa, to kończy jego pracę o śmiesznej porze tzn. o 20.00, a przecież to był sobotni wieczór. Trzeba jednak przyznać, że jest w tym nieco dziwacznym hotelu wyjątek, ale jak przystało równie dziwaczny – jeśli chcecie popluskać się wieczorem do 22.00 to przyjedźcie tu w… poniedziałek. Znowu więc rozpoczęłam dzień wcześnie choć to niedziela, bo chłopcy koniecznie chcą na basen. Trzeba przyznać że choć obiekt nie jest najnowszy to baseny prezentują się całkiem przyzwoicie, a brodzik dla dzieci w sumie niezły, choć krawędzie twarde. W baseniku kolorowe postaci z bajek dziecięcych, które prawdopodobnie w nieco późniejszych godzinach nabierają więcej życia tryskając wodą. Dla dorosłych basen 25 m, standardowo sauny, masaże lecznicze itp., czyli typowa węgierska oferta.

Jeszcze przed południem zameldowaliśmy się w znajdującej się na obrzeżach Egeru stadninie koni przy dworku Mátyus Udvarház, gdzie czekała na nas bryczka zaprzężona w dwa piękne lipicany, z których hodowli ta stadnina słynie. W towarzystwie przemiłego stangreta i jego młodej pomocniczki udaliśmy się na wycieczkę po pobliskich winnicach. Chłopcy byli zachwyceni, a Młodszy przez chwilę nawet przestał zwracać uwagę na przejeżdżające samochody, co zdarza mu się niezwykle rzadko. Piotruś i Śpiewak wesoło ciągnęły bryczkę a mnie zachwyciły cudowne kolory, jakie przybiera winnica o tej porze roku. Nie udało się nam niestety pokazać chłopcom samych zbiorów, bo w winnicach w pobliżu stadniny były one już zakończone, ale wciąż na krzakach znajdowały się pojedyncze grona. Nasz woźnica wyjaśnił nam, że pozostawia się je celowo nie tylko dlatego że są w jakimś trudniej dostępnym miejscu krzaka, ale dlatego, żeby ptaki mogły się nimi najeść i nie niszczyły samych roślin. Okazało się, że pomiędzy winnicami ukrywają się kolejne niespodzianki. Pierwszą z nich było małe lotnisko, z którego nagle poderwał się niewielki samolot – to ponoć pozostałość po fabryce samolotów ultralekkich, która znajdowała się w Egerze. Tutaj je testowano. Teraz służy zapaleńcom do lotów rekreacyjnych.

Druga to niezwykły bar połączony z kempingiem znajdujący się na terenie winnicy, której właścicielem jest Imre Csernus, znany z telewizji psycholog i autor kilku popularnych książek a także psycholog egerskiej drużyny piłki wodnej, a prywatnie wielki fan wina i człowiek znany w tej branży. Na szczycie wzgórza przy prostych, ale dizajnersko wysmakowanych stołach i ławach siedzi się podziwiając wspaniały widok na dolinę, popija doskonałe wino albo równie doskonałą kawę. Atrakcją miejsca jest możliwość noclegów w bardzo prostych, ale w tej prostocie pięknych bungalowach rozrzuconych po winnicy. Domki te nawiązują do typowych domków, jakie budowano w winnicach, aby ich doglądać i które zazwyczaj pozbawione były wszelkich wygód (pięknie opisywał to Kalman Mikszath). Mnie jednak skojarzyły się one jakoś ze skandynawską prostotą. Fajne miejsce.

W winnicy znajduje się też niewysoka, ale posiadająca wspaniały widok wieża widokowa, z której bardzo dobrze widać zdobiący przeciwległe wzgórze pomnik winiarzy. Obecnie jest on zrobiony z kamienia, bo  wcześniejsza wersja wykonana z metalu została po prostu ukradziona – jak widać życie na węgierskiej prowincji ma też swoje cienie. Zastanawialiśmy się czy winiarze mają swoją patronkę, tak jak sadownicy z Kecskemet, których chroni Matka Boska Brzoskwiniowa z tamtejszego kościoła. Jak się dowiedzieliśmy z lokalnego źródła (od woźnicy), tą patronka jest św. Barbara. Po powrocie postanowiłam sprawdzić tę informację i okazało się, że z patronów winiarzy na Węgrzech wymieniani są św. Wincenty (Vince), św. Urban (Orban) i św.Donat. W dobrej intencji świętych nigdy dość.

Koniki dowiozły nas w końcu z powrotem do stadniny, która okazała się mieć jeszcze wiele atrakcji. Chłopcy mogli zobaczyć duże stajnie oraz mieszkające w nich piękne konie. W stadninie są również kucyki i osiołki. Na padokach właśnie uczyły się jeździć inne dzieci. Całość w otoczeniu bujnej zieleni. Stadnina posiada bogatą kolekcję powozów użytkowych (w tym sanie i… rydwany), ale również małe muzeum wypełnione zabytkowymi pojazdami. Na miejscu jest również restauracja z barem gdzie rolę stołków barowych pełnią siodła. Jak dowiedzieliśmy się od barmana nad jedną ze stajni powstała część hotelowa gdzie nawet większa grupa znajomych może zatrzymać się w wygodnych warunkach, w ogrzewanych pokojach.

Na koniec pozostawiliśmy chłopcom główną atrakcję architektoniczną miasta – egerski zamek, w którego bramie powitał nas Gergely, jego kasztelan. Gergely z wykształcenia jest historykiem, ale od dziecka kochał to miejsce i cały czas gdzieś tu się kręcił, aż w końcu przywdział żupan, czapkę z sokolim piórem, przypasał szablę i został gospodarzem zamku. Dziś nawet jego przyjaciele śmieją się, że gdy z rzadka ubiera się w ubrania z naszej epoki to nie mogą go rozpoznać.

Historia zamku jak prawie wszystko na Węgrzech sięga czasów Św. Stefana.  Organizując swe państwo stworzył on w Egerze biskupstwo, a wzgórze na którym znajdują się obecnie ruiny twierdzy zajmował początkowo kościół. Pierwotnie w stylu romańskim, potem gotycki; na tych niespokojnych terenach musiał być odpowiednio broniony i tak powstała twierdza, która po zdobyciu Belgradu a następnie po klęsce rycerstwa węgierskiego pod Mohaczem stanęła na drodze Turkom podążającym na północny zachód.

W 1552 roku pod murami twierdzy stanęło 150 tysięcy tureckich żołnierzy, z czego 80 tysięcy stanowiło regularne wojsko i artyleria (reszta to tzw. tabory). Przeciw nim stanęło 2100 – 2300 obrońców, co daje niewyobrażalną dysproporcję sił, co najmniej 40:1. Siły węgierskie nie składały się tylko z żołnierzy, ale również z mieszczan i chłopów, o czym świadczą proste nazwiska albo przydomki na pamiątkowych tablicach umieszczonych w Sali Bohaterów (Hősök Terme) – mauzoleum ku czci obrońców zamku. Pomieszczenie podpierają monumentalne figury wyciosane z piaskowca. Jak było widać, regularnie składane są tu kwiaty ku pamięci bohaterów.

W sali tej znajduje się również nagrobek dowódcy obrony twierdzy, kapitana Istvána Dobó, a dokładnie Barona Istvána Dobó de Ruszka, urodzonego w 1502 w Seredniach na Ukrainie. Oryginalna jest tylko płyta nagrobna, która zostala przeniesiona tu z położonej dziś na Słowacji Ruská (węg. Dobóruszka). Istvanowi Dobó, będącemu konsekwentnym stronnikiem Habsburgów w dynastycznym konflikcie z Janem Zápolyą, arcyksiążę Ferdynand powierzył w 1549 roku twierdzę w Egerze (Zápolya, jako wasal sułtana tureckiego został władcą Siedmiogrodu, ale rościł sobie prawa do korony węgierskiej; sułtan turecki zajął południowe Węgry aż do Budy, a Habsburgowie północno zachodnie – arcyksiążę Ferdynand Habsburg też używał tytułu króla Węgier). Co ciekawe, za swe zasługi najpierw Dobó został wynagrodzony z gestem wartym Pana Zagłoby rozdającego Inflanty – arcyksiążę Ferdynand nadał mu dobra i tytuł w Siedmiogrodzie, którym nie władał. Po trzech latach, co prawda wynagrodził mu to nadając w zamian zamek w Lewicach w dzisiejszej Słowacji, aby w końcu oskarżyć go o zdradę i uwięzić w zamku w Pozsony (Bratysława), co zrujnowało zdrowie Dobó i doprowadziło do jego rychłej śmierci.

A skoro już wspomniałam o Panu Zagłobie, bohaterze Trylogii, to podobieństwo egerskiej historii do oblężenia Częstochowy czy Kamieńca Podolskiego jest uderzające. Nie dziwi więc że tak jak Henryk Sienkiewicz posłużył się tamtymi historiami do krzepienia serc zniewolonego narodu polskiego, tak i węgierski pisarz Geza Gardonyi sięgnął po historię oblężenia Egeru w tym samym celu, czym zasłużył sobie nie tylko na pochówek na terenie zamku, ale i na pomnik na egerskiej starówce, a jego książka stała się ulubioną lekturą Węgrów, co upamiętniono kolejnym pomnikiem. Książka Gwiazdy Egeru podobnie jak dzieło Sienkiewicza została sfilmowana i tak jak jego polski odpowiednik film stał się przebojem na wiele lat, szczególnie wśród chłopców w różnym wieku. W tej sytuacji dziwić może tylko, że książka ta od lat nie była wznawiana w Polsce i dziś jej ceny na internetowych aukcjach dochodzą do 80 złotych.

Z historycznych nazwisk warto wspomnieć jeszcze o Gergelyu Bornemissza. Był on dowódcą 250 osobowego oddziału austriackich strzelców nadesłanych przez króla jako wsparcie, ale wsławił się głównie, jako autor różnych forteli i sprytnych machin wojennych jak np. ogniste koło, czyli rodzaj wielkiej szpuli, najeżonej ostrzami i wyładowanej materiałem wybuchowym, którą to machinę można było strącić na wroga szturmującego bramy czy uliczki. Stosował też inne ogniste wynalazki przypominające słynny ogień grecki.  Syn Gergelya, Janos wraz z królem Stefanem Batorym brał udział w walkach Polaków z Rosjanami, jako dowódca polskich oddziałów. Oczywiście w masowej pamięci obraz Gergelya Bornemisszy wypełnia kreacja Istvána Kovácsa, która bardzo mi się kojarzy z rolami Daniela Olbrychskiego czy wręcz ze spaghetti westernem – piękny jest jak z obrazka :)

Dzięki naszemu niezawodnemu nosidłu dla Młodszego (niestety zrobił się tak ciężki, że po tej wyprawie nie zdołam go już chyba naprawić) mogliśmy za naszym przewodnikiem zagłębić się w podziemiach egerskiego zamku. Najpierw obejrzeliśmy panoptikum zawierające kolekcję woskowych figur inspirowaną powieścią Gardonyiego, a właściwie ww. filmem, która oczywiście bardzo podobała się maluchom, szczególnie jeśli na przykład było to dwóch obrońców polewających atakujących smołą albo coś w tym rodzaju.

Następnie udaliśmy się w miejsce gdzie niegdyś stała katedra. Obecnie pozostała jedynie podstawa jej głównej nawy i przylegającej do niej kaplicy, w której archeolodzy odnaleźli pozostałość sarkofagu pierwszego biskupa Egeru. Te pozostałości dość marnie oddają pojęcie o dawnym wyglądzie kościoła i dopiero kiedy szliśmy za Gergelyem do zamkowych podziemi to mieliśmy okazję zobaczyć wystawę szkiców jej przypuszczalnego wyglądu oraz lapidarium zawierające m.in. wspaniałe płyty nagrobne i resztki pięknie rzeźbionych detali architektonicznych.

Nasz przewodnik zabrał nas na wycieczkę po niesamowitych lochach zamkowych i nawet gdy Starszy już zaczynał narzekać, że go nóżki nie niosą, to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (czy może czarodziejskiego pilota) repliki dział zaczynały strzelać i odjeżdżać ze stanowiska jak po prawdziwym strzale albo spotykały nas inne niespodzianki, do których niewątpliwie należało przejście jednego z tuneli w świetle pochodni. Tunele powstały jako efekt prac saperów – w tamtych czasach sztuka zdobywania zamków zakładała, że obie strony starają się podkopać pod murami: zdobywcy – żeby podłożyć ładunek wybuchowy pod murem czy basztą, a obrońcy aby dotrzeć do podkopujących się zdobywców zanim ci odpalą ładunek i wyciąć ich w pień. Jak twierdził nasz przewodnik, obrońcy nie budowali jednak tych tuneli do jakichś wypraw poza linię wroga i mury – co zwykle opisywane jest w powieściach historycznych. Bardzo ciekawy był system ostrzegania informujący o tym, że wróg próbuje się podkopać. Obrońcy na membranie bębna umieszczali kilka ziaren grochu, które zaczynały drżeć gdy tylko rozpoczynały się prace saperskie. Na podobnej zasadzie obserwowano powierzchnię wody w porozstawianych w tunelu naczyniach.

Z tunelu wyszliśmy właśnie przy grobie autora powieści, bardzo skromnym, ale poprzez swoje usytuowanie stanowiącym niesamowity pomnik. Dowiedzieliśmy się też, że Gardonyi mieszkał w jednym z domów w sąsiedztwie zamku.

Na koniec Gergely zabrał nas do nowopowstałej atrakcji położonej pod murami zamkowymi. Po przejściu od bramy zamku, uliczkami starego miasta do Dobó Istvan utca, naszym oczom ukazał się wielki turecki namiot (nie mylić z jurtą), a w nim herbaciarnia i kawiarnia Egri Pasa Sátra. W tym nastrojowym wnętrzu można napić się prawdziwej tureckiej kawy czy herbaty albo skosztować tureckich słodkości. Do środka wchodzi się po zdjęciu obuwia i siada się na pokrywających podłogę kobiercach albo o ile pogoda na to pozwala siada się na dywanach obok namiotu, pod murami twierdzy. Prowadzący lokal Timur (przy okazji pozdrawiam obu znanych mi Timurów i ich rodziców :)) to kolejny przykład człowieka, którego życie stało się rezultatem pasji. Jego ojciec był ponoć jednym z najwybitniejszych węgierskich turkologów i znawców narodów Azji.

W tym miejscu warto wspomnieć, że po drugim oblężeniu zamku w 1596 roku Turcy zdobyli miasto i osiedli w Egerze na 90 lat, aż do czasu odsieczy wiedeńskiej. Po odbiciu Egeru przez chrześcijan większość budowli otomańskich została zniszczona, zwłaszcza meczety. Jednak jedną z głównych atrakcji miasta jest samotnie stojący minaret – najdalej na północ wysunięty zabytek turecki, na którego szczyt można wejść po licznych wąskich schodach, aby podziwiać panoramę Egeru, choć ta z murów zamku jest co najmniej równie godna polecenia. Jednak w przeciwieństwie do Budy w mieście tym nadal żyli potomkowie Turków, wzbogacając wieloetniczną mieszankę tutejszych mieszkańców.

Usiedliśmy więc przy kawie, aby jeszcze trochę odpocząć i porozmawiać z przewodnikiem, który poinformował nas, że na zamku, ale także w namiocie tureckim można organizować różne imprezy w stylu epoki. Z Gergelyem warto kontaktować się wcześniej mailowo, jeśli ktoś chciałby zwiedzić np. zamkowe podziemia, a naprawdę warto. Myślę, że powinni też kontaktować się z nim wszyscy zainteresowani uczestnictwem w rekonstrukcji odbywającej się sierpniu (Végvári Vigasságok). Jak wiadomo w obronie zamku (choć nie do końca było to zgodne z ówczesną polska polityką) brali również udział polscy rycerze i byłoby fajnie gdyby grupy rekonstruujące czasy zbliżone do potopu wzięły udział w tej imprezie (Wikingowie proszeni są u udział po stronie widzów w strojach z naszej epoki :).  Dowiedzieliśmy się również, że prace archeologiczne na zamku cały czas trwają i w zasadzie można mówić dopiero o ich początku. Wstrzymują je jedynie kwestie finansowe, które z pomocą funduszy unijnych choć w pewnym stopniu zdołano rozwiązać.

Na koniec nabyliśmy jeszcze tylko zwyczajowy miecz dla naszego Starszego (Miecz musi być. Ten był ze stempelkiem Istvana Dobó. Chyba w końcu będzie mógł sobie urządzić własną salę rycerską w swoim pokoju :) i pokręciliśmy się po zalanych jesiennym słońcem uliczkach Egeru. Kiedy ruszaliśmy w stronę domu, z tylnego siedzenia dobiegło nas chlipanie – komuś się tu naprawdę spodobało.