Doniesienia z Szigetu

Na pierwszy Sziget wybrałam się w 1999 roku i od tamtego czasu praktycznie co roku udawało mi się spędzić tam przynajmniej 2 dni. Niestety moje dzieci są jeszcze chyba za małe na takie atrakcje więc w tym roku śledzę tylko doniesienia węgierskiej prasy, która już zaczęła podsumowania kończącej się właśnie imprezy. Wiele reportaży pomija stronę muzyczną skupiając się na kwestiach organizacyjnych i zapleczu festiwalu, dużo mówi się też o festiwalowych cenach.

Że drogo to wszyscy wiedzą więc żeby nie płacić za zwykłą kanapkę 1300 Ft uczestnicy często robią zakupy w sklepach czy na stacji benzynowej przed wejściem na teren festiwalu. Podobnie z bufetami, które w okolicy szigetowej na brak klientów nie narzekają. Nie wspominając już o alkoholu przemycanym w najbardziej wymyślne sposoby. Ceny owoców: za sztukę zapłacimy na festiwalu tyle co normalnie za kilogram. Kawałek pizzy 600 Ft, na mieście 200-300 Ft. I pomyśleć, że 20 lat temu organizatorzy reklamowali festiwal jako najtańszy pomysł na wakacje… Dziś wydatek na sam bilet dzienny to 16.000 Ft (ok. 230 zł). To oczywiście tylko jedna strona.

Ciekawa jestem Waszych wrażeń. Jeśli ktoś był może podzieli się spostrzeżeniami?

Reklama

Grecka dynia

Sezon ogórkowy na Węgrzech należałoby nazwać raczej sezonem arbuzowym, którego szczyt przypada tu na lipiec i sierpień. Jednocześnie dojrzewają różne gatunki, zalewając sklepy, stoiska w halach targowych i przydrożne stragany. Arbuz to po węgiersku görögdinnye, czasem skraca się nazwę do samego dinnye, nie mylić z sárgadinnye co po węgiersku znaczy melon. Dla polskiego ucha görögdinnye brzmi jak grecka dynia (z kolei po węgiersku dynia to tök co w brzmieniu przypomina tykwę i samo w sobie jest tematem na osobne rozważania). Autorzy artykułu, który przeczytałam niedawno na origo.hu wybrali się do dwóch miejscowości, które od lat słyną z uprawy arbuzów: Cece (komitat Fejér) oraz Csány (komitat Heves). Cece jest w idealnej sytuacji, bo miejscowość leży przy skrzyżowaniu dróg krajowych nr 63 i 65. Wykorzystują to oczywiście mieszkańcy, miejsc w których można kupić owoce znajduje się tam bez liku. Są tacy, którzy sprzedają arbuzy za 70 Ft/kg, gdzie indziej w kawałkach, to znów w promocji płacisz za jeden – dostajesz dwa.

Cece znane jest z uprawy warzyw i owoców już od stu lat, kiedy to na tych terenach pojawili się pierwsi bułgarscy ogrodnicy. Gminę rozsławiła papryka, a arbuzy uprawia się tutaj od ok. 50 lat. Kiedyś uprawiało się tylko te z węgierskich nasion w kolorze intensywnie ciemno-zielonym, od lat 90 natomiast popularne stały się gatunki zagraniczne, o skórce w paski, które są też twardsze i nie ulegają tak łatwo uszkodzeniu w transporcie. Stanowią one ok. 70-80% produkcji, pozostałe 20-30% to nadal te tradycyjne węgierskie ciemno-zielone. Oprócz najbardziej znanych z czerwono-różowym miąższem uprawia się też w mniejszych ilościach arbuzy, które są w środku żółte.

Owoce nie wymagają jakiejś bardzo dobrej gleby, ale zazwyczaj uprawa nie obywa się bez dodatkowego nawadniania i stosowania nawozów sztucznych. Tegoroczne plony należy zaliczyć do udanych, było dużo słońca, odpowiednio dużo deszczu, ciepłe noce. To, że arbuzy są dobre, miodowo słodkie zależy też często od mikroklimatu. Są znawcy, którzy na wzór sommelierów potrafią określić z jakiego regionu Węgier pochodzi owoc, używając do tego może mniej wyszukanego słownictwa, ale z nie mniejszą precyzją. Arbuzy najlepiej smakują, gdy są spożywane najpóźniej trzy dni po zebraniu z pola, tu zaznacza się wyraźna przewaga tych krajowych nad sprowadzanymi z zagranicy greckimi, hiszpańskimi czy włoskimi, które swoją drogą też są dobre, ale często po tygodniu tracą walory smakowe. Wg. gospodarzy z Cece prawdziwie dobre arbuzy to te ważące ponad 10 kg, ale w związku z tym, że rodziny w dzisiejszych czasach nie są duże konsumenci najczęściej poszukują 4-5 kg.

Druga wieś słynna z uprawy arbuzów to Csány, gdzie tradycja ta liczy kilkaset lat, pierwsze wzmianki pochodzą z 1544 roku. Tak więc mieszkańcy z dumą twierdzą, że to ich przodkowie nauczyli cały kraj uprawy tych owoców. Kiedyś rosły one tylko na obrzeżach wsi, z czasem kiedy zaczęło brakować pól pod uprawę, zaczęto przenosić ją na odleglejsze tereny, osoby pracujące w polu przenosiły się tam praktycznie na okres od wiosny do jesieni i do domów wracały tylko na zimę. Dawne czasy oznaczały dla mieszkańców okres prosperity, gospodarze bogacili się na arbuzach. Wszyscy zgodnie narzekają, że lata 90 to pojawienie się konkurencji z zagranicy i upadek tradycji. Dziś już niewielu w Csány uprawia arbuzy, tradycja zanikła do tego stopnia, że na liczącą 2000 mieszkańców miejscowość uprawą zajmują się tylko 4 rodziny, gdy 30-40 lat temu było to 400-500 rodzin czyli praktycznie wszyscy. Starzy mieszkańcy twierdzą, że arbuzy za ich czasów były słodsze i bardziej soczyste. Czy mają rację? Na początku sierpnia w Csány i Medgyesegyháza odbywają się arbuzowe festiwale, tak więc jest okazja by popróbować najróżniejszych gatunków osobiście. W tym roku jakoś umknęły one mojej uwadze, ale w przyszłym z pewnością się wybiorę.

A jak sprawdzić czy arbuz jest dojrzały? Często robiąc zakupy na targu jestem świadkiem obstukiwania, w przypadku melonów jeszcze obwąchiwania owoców na obu końcach, to coś na kształt rytuału i pewnie wymaga dużego doświadczenia, ale na wzór tubylców też zaczęłam tak robić, z różnym skutkiem. Otóż na początku sezonu owoce jeszcze niedojrzałe przy stukaniu w nie wydają wysoki dźwięk, te dojrzałe i w sam raz do jedzenia wydają dźwięk głęboki i niski. Na koniec sezonu ponoć jest odwrotnie, jeśli bardzo dudni to znaczy, że już jest przejrzały i nie będzie tak smaczny. I bądź tu człowieku mądry… Nieważne czy zakup mniej czy bardziej udany, zazwyczaj moje podniebienie aż tak drastycznej różnicy nie odczuwa. Najprzyjemniej siąść sobie na balkonie w ciepły letni wieczór, na talerzu schłodzony pokrojony w kawałki arbuz, nade mną węgierskie niebo, żyć nie umierać!

Ostatni okręt Monarchii

W piątek przed Parlamentem zacumował wojenny okręt-muzeum Lajta Monitor. Ma przypominać o udziale Węgrów w I wojnie światowej. W tym roku obchodzona jest 100 rocznica wybuchu tego konfliktu. Minister Obrony Narodowej Csaba Hende w swojej przemowie wspominał o ofiarach, o przegranej i o traktacie z Trianon, który dla Węgrów oznaczał utratę 2/3 terytorium kraju.

W czasie kiedy został zbudowany Lajta Monitor był jednym z najnowocześniejszych okrętów wojennych na świecie. Tego typu okręty powstały w USA w czasie wojny secesyjnej (w 1862 roku zwodowano USS Monitor z obrotową wieżą działową), z punktu widzenia techniki wojennej wprowadzały dużo innowacji. Dlatego według tego wzoru zaczęto budować okręty w innych częściach świata: najpierw w Anglii a następnie w Monarchii Austro-Węgierskiej. Monitory to okręty artyleryjskie pozwalające na operowanie na wodach przybrzeżnych lub na rzekach (wtedy nazywane są monitorami rzecznymi), charakteryzowało je małe zanurzenie. Ich zastosowanie na wodach przybrzeżnych i rzekach powodowało, że pokład statku znajdował się stosunkowo nisko nad lustrem wody, co wraz z charakterystyczną okrągłą, rotundowatą wieżą artyleryjską nadawało tym statkom charakterystyczny wygląd. Dzisiaj na świecie pozostało 9 takich okrętów.

Okręt oddano w 1871 roku pod nazwą Leitha, służył on węgierskiej flocie przez ponad 50 lat. Pierwszą bitwę stoczył w 1876 pod Belgradem, walczył do końca I wojny światowej, a w 1919 roku już jako Lajta Monitor brał udział w walkach za czasów Republiki Rad. Na mocy postanowień traktatu z Trianon nieuzbrojony statek mógł od tego czasu służyć tylko celom cywilnym. W 1921 statek zaczął być eksploatowany przez Przedsiębiorstwo Pogłębiania Dunaju i Żeglugi Parowej, w którym od 1928 roku pełnił funkcję pogłębiarki rzecznej. W 1948 roku został przejęty przez następcę firmy – Przedsiębiorstwo Regulacji Rzek i Prac Podwodnych. Głównego napędu nie stanowił już wtedy silnik parowy, lecz silnik diesla typu Lang.

W 1992 roku z inicjatywy historyka-amatora żeglugi Andrása Margitay-Bechta statek uznano za zabytek i został przejęty przez Instytut i Muzeum Historii Wojskowości (mieszczące się na Wzgórzu Zamkowym za placem Kapistrana, przy Tóth Árpád sétány 40.). Obecnie okręt cumuje na Dunaju przy nabrzeżu Antall József rakpart, od strony północnej Parlamentu i stanowi część Centrum Turystycznego Parlamentu. Rekonstrukcja kosztowała 100 mln forintów i była możliwa dzięki środkom otrzymanym z Unii Europejskiej. (źródło: mult-kor.hu)

Skoro mowa o węgierskiej flocie, przypomina mi się anegdota historyczna, być może znana niektórym czytelnikom bloga.

W 1941 roku  Węgry, będące sojusznikami Niemiec, wypowiedziały wojnę Stanom Zjednoczonym. W gabinecie prezydenta Roosevelta odbywa się taka rozmowa.
Ambasador Węgier: Szanowny panie prezydencie, z największą przykrością muszę pana poinformować, że z dniem dzisiejszym Węgry wypowiadają wojnę Stanom Zjednoczonym.
Roosevelt: Węgry? Co to za kraj?
Ambasador: To jest królestwo, panie prezydencie.
Roosevelt: Królestwo? A kto jest tam królem?
Ambasador: Nie mamy króla, panie prezydencie.
Roosevelt: To kto tam rządzi?
Ambasador: Admirał Miklós Horthy.
Roosevelt: Admirał? Ach, więc będziemy mieli przeciwko sobie kolejną flotę!
Ambasador: Niestety, panie prezydencie, Węgry nie mają dostępu do morza i w związku z tym nie mają floty.
Roosevelt: O co więc wam chodzi? Macie z nami jakiś konflikt terytorialny?
Ambasador: Nie, panie prezydencie, Węgry nie mają roszczeń terytorialnych wobec USA. Mamy konflikt terytorialny z Rumunią.
Roosevelt: A więc prowadzicie także wojnę z Rumunią?
Ambasador: Nie, panie prezydencie, Rumunia jest naszym sojusznikiem…

Tu jeszcze kilka zdjęć statku, stał wtedy po drugiej stronie rzeki, zdjęcia zrobiłam 2 tygodnie temu.

Statek można zwiedzać od wtorku do piątku, między 25 sierpnia a 30 września od 10.00 do 18.00, między 1 października a 3 listopada od 10.00 do 16.00. Wstęp wolny.

Update: galeria zdjęć z wnętrza statku dostępna tutaj.

Zapowiedzi 14.08.2014

14-16 sierpnia: Los An Gyenes – impreza w Gyenesdiás nad Balatonem w stylu lat 50, amerykańskie samochody, pin-up girls, rock&roll, rockabilly.

14-20 sierpnia: Balatoni H.E.K.K. és Egészség Fesztiválryby na zdrowie nad Balatonem w Balatonföldvár, potrawy z ryb balatońskich, promocja zdrowego trybu życia i właściwego odżywiania, na miejscu porady lekarskie.

15-21 sierpnia: Debreceni Virágkarnevál – słynny karnawał kwiatów w Debreczynie, sto lat tradycji, artystyczne kompozycje wykonane z ogromnej ilości kwiatów przetaczają się przez miasto na kilkunastu platformach, wystawy kwiatów, muzyka, przedstawienia teatralne, główna parada 20 sierpnia. Tu szczegóły.

15-17 sierpnia: Bor, mámor, Bénye Fesztivál – festiwal wina i gastronomii odbywający się w Erdőbénye w pobliżu Tokaju. Imprezie towarzyszą koncerty jazzowe, muzyki ludowej i muzyki świata, wycieczki po okolicy, wystawy. Bardzo bogaty program, dostępny również w j. ang. tu

15-17 sierpnia: Végvári Napok – turnieje i pokazy rycerskie na zamku w Sümeg. Szczegóły tutaj.

15-20 sierpnia: Boglári Szüreti Fesztivál – winobranie w Balatonboglár. Szczegóły festiwalu tutaj.

15-24 sierpnia: Siófolk Festival – święto wina i chleba w Siófok. Tu program.

16-17 sierpnia: Mátrai Borvigasság – święto wina w Abasár. Zaprezentują się lokalni producenci wina z regionu Mátra. Tu program.

16-19 sierpnia: cykl imprez historycznych w Székesfehérvár – na scenie zobaczymy koronację i legendy związane ze Św. Władysławem; średniowieczny targ z rękodziełem, pokazy grup rekonstrukcyjnych. Szczegóły tutaj.

16-20 sierpnia: wytwórcy sztuki ludowej na pięć dni przeniosą się na Zamek. Ponad 50 warsztatów, można będzie zapoznać się z tradycyjnymi metodami pracy rzemieślników, liczne imprezy towarzyszące. W tym roku gościem honorowym będzie Turcja. Bardzo dokładny opis imprezy (również po angielsku) znajdziecie tutaj.

18-22 sierpnia: festiwal B. My Lake w Balatonvilágos, underground elektro. Szczegółowe informacje tutaj.

19-21 sierpnia: Lights OFF Festival – wielka impreza z muzyką elektroniczną, house (Budapeszt, Kopaszi gát – Rio XXL). Szczegóły.

19-20 sierpnia: Magyar Ízek Utcája – węgierskie smaki, nadbrzeże Dunaju po stronie Budy; koncerty na Clark Ádám tér przy Moście Łańcuchowym. Imprezy związane są ze świętem narodowym.

20 sierpnia: święto narodowe – dzień Św. Stefana. Przez cały dzień bezpłatne zwiedzanie Parlamentu, godz. 8.30 do 10.00 – uroczystości na Pl.Kossutha, przemówienie prezydenta Jánosa Ádera, godz. 10.00-22.00 – programy rodzinne nad Dunajem, godz. 17.00 – msza w Bazylice i uroczysta procesja z prawicą Św. Stefana, godz. 21.00 – pokaz ogni sztucznych.

20-23 sierpnia: festiwal Strand (Plaża) w Zamárdi nad Balatonem. Klasyczny festiwal w stylu starego VOLT. Kilka scen, głównie Węgrzy, ale wśród gości np. Papa Roach, pełna lista występujących tu.

21-24 sierpnia: Savaria – duży karnawał historyczny w Szombathely. Święto miasta o histori liczącej prawie 2 tys. lat, cykl wydarzeń kulturalnych, inscenizacji historycznych przypominających o rzymskiej przeszłości miasta. Strona karnawału tutaj.

Pikkpack – zrób sobie buty

O Pikkpackach miało być już jakiś czas temu, ale temat gdzieś mi się zawieruszył więc nadrabiam teraz. Buty zaprojektowała młoda węgierska projektantka Sára Gulyás, absolwentka Moholy-Nagy Művészeti Egyetem w Budapeszcie. Dwa miesiące temu zachwycały się nią węgierskie media, kiedy jej projekt znalazł się na kickstarterze. Na razie wszystko ucichło więc nie wiem czy Sara zrobi karierę w świecie mody (oprócz butów projektuje jeszcze np. torebki), ale z tego co przeczytałam na stronie projekt uzyskał wystarczające środki na start.

Pikpakk w potocznym węgierskim oznacza szybkie załatwienie czegoś, po angielsku z kolei pack to pakować. Tak więc w obu językach nazwa butów kojarzy się z ich specyfiką. Kupujący nie otrzymuje gotowego produktu, bo pikkpacki można sobie zrobić samemu w tempie ekspresowym, po zamówieniu otrzymuje się paczkę z materiałem – jest to kawałek skórzanego wykroju, podeszwa, taśma-sznurówka do połączenia obu części. Idea przypomina ikeowskie do it yourself. Buty są unisex, na razie dostępne tylko w kolorze czarnym i brązowym, a jedynym kolorowym elementem jest wyraźnie odznaczające się od całości wiązanie (na zdjęciach znalezionych w internecie widziałam już pikkpacki w innych kolorach i o trochę zmienionym kroju). Do kompletu można sobie dobrać skórzane etui na telefon. Wg. mnie fajny projekt, prosty, klasyczny. Ciekawe tylko czy te buty są wygodne? Link do strony.

Wegetacja drogich sklepów na Andrássy

Aleja Andrássy oprócz tego, że jest zabytkową ulicą wpisaną na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO znana jest także z drogich sklepów. Na odcinku między Erzsébet tér a Oktogonem spotkamy takie luksusowe marki jak np. Louis Vuitton, Gucci, il Bacio di Stile, Moncler czy Burberry. W artykule na portfolio.hu czytam, że większość tych drogich sklepów odnotowuje milionowe straty, wyjątkiem jest Louis Vuitton i może jeszcze 3-4 inne marki. Te same sklepy w innych stolicach regionu przynoszą zyski. Co prawda na razie nie ma mowy o wycofaniu się z Węgier, ale utrzymanie sklepów wiąże się z wysokimi kosztami. Połowę z robiących tam zakupy stanowią cudzoziemcy. Węgierskie społeczeństwo do bogatych nie należy, a ci nieliczni, którzy mogą pozwolić sobie na takie zakupy albo nie odczuwają potrzeby posiadania drogich rzeczy albo wybierają w tym celu zagranicę, np. Wiedeń lub Mediolan.

Ceny wynajmu lokali na Andrássy są wysokie, właściciele często nabyli nieruchomości za duże pieniądze jeszcze przed kryzysem z 2008 i nie chcą słyszeć o obniżkach czynszu, który waha się tam od 500-1000 EUR/ rocznie. Mówi się, że problemem Andrássy jest brak wyrazistego charakteru ulicy. Za przykład do naśladowania podana została ulica Váci oraz odchodząca od niej Fashion Street (Deák Ferenc utca), gdzie co prawda obok marek premium i luksusowych działają w wielkiej liczbie sklepiki z pamiątkami nastawione wyłącznie na turystów, ale jakoś nie przeszkadza to w funkcjonowaniu tych pierwszych. Choć tworzenie kolejnej ulicy handlowej pokroju Váci to przykład chyba niezbyt trafiony, jeśli mówimy o ujednoliceniu jej charakteru. Kolejnych trudności w rozważanej ewentualnej zmianie wyglądu ulicy nastręcza niejednolita struktura własności nieruchomości, począwszy od osób prywatnych, przez banki po nieruchomości zagranicznych inwestorów, a nawet jak to określa artykuł pozostałe po okresie komunizmu instytucje „bratnich krajów” w postaci polskiego i bułgarskiego instytutu kultury.

W artykule zostały przedstawione głównie opinie właścicieli sklepów i nieruchomości, którzy zdają się zapominać o tym w jakim celu powstała aleja Andrássy. Miała to być węgierska ChampsÉlysées, spacerowy bulwar z rezydencjami, operą, miejsce dla wyższych sfer, pełniące funkcje reprezentacyjne, gdzie funkcje handlowe nie były istotne. W tym świetle ulokowanie tam różnych instytucji kulturalnych, w tym instytutów kultury było jak najbardziej na miejscu. Pozostaje pytanie czy miasto powinno ulegać naciskowi właścicieli budynków, którzy co oczywiste chcieliby mieć w nich jak najdroższe sklepy, by otrzymywać z nich jak najwyższe czynsze. Być może od kolejnego sklepu Louis Vuitton czy Armani ulica stanie się ładniejsza, ale czy ciekawsza? Czy przypadkiem te sklepy nie są jak eleganckie wampiry w luksusowej pelerynie wysysające z ulicy życie?

Co naprawdę powiedział Orbán? Pełna treść przemówienia.

Po wygłoszonym ponad dwa tygodnie temu wykładzie Viktora Orbána na Wolnym Uniwersytecie Bálványos w Băile Tuşnad (węg. Tusnádfürdő) w rumuńskim Siedmiogrodzie w prasie polskiej i światowej ukazało się mnóstwo artykułów komentujących słowa premiera, co świadczy o kontrowersjach jakie ono wzbudziło. Z kolei komentarze te wywołały lawinę kolejnych komentarzy i często można było odnieść wrażenie, że nie wszyscy komentujący mieli okazję zapoznać się z treścią tego przemówienia. Osobiście nie będę się odnosić do jego treści czy jakości przemyśleń premiera. Postanowiłam przetłumaczyć całość zdanie po zdaniu, tak by czytelnicy bloga mogli wyrobić sobie własną opinię. Jeśli ktoś zna węgierski i znajdzie jakieś nieścisłości w tłumaczeniu, proszę o komentarz. Podaję link do tekstu źródłowego.

Dzień dobry wszystkim! Serdecznie Państwa pozdrawiam!

Kiedy rok temu ostatni raz widzieliśmy się tutaj moją wypowiedź rozpocząłem tym, że znajdujemy się na ostatnim spotkaniu w Tusnádfürdő przed wyborami na Węgrzech. Teraz mogę powiedzieć, że jesteśmy na pierwszym spotkaniu w Tusnádfürdő po zakończonych wyborach na Węgrzech i mogę ogłosić wam wszystkim dobrą wiadomość, że wybory wygraliśmy. Co więcej, wygraliśmy dwa razy! Bo przecież odbyły się nie tylko wybory parlamentarne, ale również wybory do Parlamentu Europejskiego. Zgromadzeni tutaj pewnie dokładnie wiedzą, że 12 października będą miały miejsce trzecie wybory w tym roku; będą to wybory samorządowe, które z punktu widzenia życia państwa węgierskiego są bardzo ważne i znaczące. Pozwólcie mi, że rozpocznę moje obecne wystąpienie od przywołania jednego z wątków ostatnich wyborów parlamentarnych, któremu poświęcono niezasłużenie mało uwagi. W wyniku tych wyborów na Węgrzech rządząca obywatelska i narodowa siła, czyli Fidesz i KDNP zdobyła 2/3 miejsc w parlamencie z przewagą dokładnie jednego mandatu. Pamiętam, lata temu mówiliśmy jak pięknie byłoby, jak szlachetną formę przybrałaby zemsta gdyby tak się stało, że w grudniu 2004 roku siły polityczne głosujące przeciwko przyjęciu z powrotem Węgrów żyjących poza dzisiejszymi granicami państwa otrzymałyby zasłużona karę, polegającą na tym, że w parlamentarnych wyborach uzyskanie większości albo 2/3 mandatów byłoby możliwe dzięki głosom Węgrów żyjących poza granicami. Stwierdzam, że zgodnie z moimi podejrzeniami w polityce istnieje moralna równowaga. Na tym polu mamy zawsze wiele powodów do wątpliwości, ale co jakiś czas otrzymujemy jednak potwierdzenie. Teraz na przykład tak się stało, że głosowanie Węgrów poza granicami i otrzymane z tego mandaty były potrzebne żeby siły narodowe w węgierskim Parlamencie mogły uzyskać przewagę 2/3. Dziękujemy wszystkim, których to dotyczy, opatrzności, głosującym, węgierskim ustawodawcom i w końcu musimy podziękować też tym, którzy zwrócili się przeciwko nam i dali nam możliwość żeby dobro zwyciężyło, bo jeśli nie ma złego to w jaki sposób ma zwyciężyć dobro?

Szanowni Państwo!

Moje dzisiejsze wystąpienie nie jest jednak związane z wyborami. Prowadzący dzisiejsze spotkanie przedstawił nas, jako zmieniających system przywołując temat transformacji ustrojowej. To pokazuje, że dla naszego pokolenia transformacja to doświadczenie pokoleniowe, do którego wszystko odnosimy. Przez ten pryzmat definiujemy wszytko dookoła nas. To wydaje się być naturalne. Ale jednocześnie dzisiaj nam to nie pomaga, jest to bardziej na naszą niekorzyść. Zmiana systemu oczywiście, jako doświadczenie jest nadzwyczaj cenna, ponieważ polityka w przeciwieństwie do tego, co człowiek czasem myśli nie jest dziedziną spekulacyjną, lecz należy ją budować na podstawie faktów empirycznych i doświadczeń. I dzisiaj sytuacja wygląda tak, że oczywiście to doświadczenie jest wartościowe, ale w międzyczasie równie ważne zmiany mają miejsce na świecie, równie ważne jak doświadczenie zmiany systemu.

Dlatego zadanie intelektualne, które stoi przed nami polega na tym, by w dyskusjach o pojmowaniu i kształtowaniu przyszłości, zmiany systemu nie używać już dłużej jako punktu odniesienia, a tylko jako doświadczenia. Za punkt wyjścia uznajmy raczej przetasowania z 2008 roku na pozycjach potęg finansowych, gospodarczych, handlowych, potęg militarnych i wojskowych. To zadanie, które mamy do wykonania. Pomaga nam to, że są ludzie, którzy urodzili się później niż my. I dla nich już od lat trudność stanowi postrzeganie zmiany systemu, jako punktu odniesienia, bo dla kogoś kto, powiedzmy, urodził się w 1985 roku i w czasie transformacji w 1990 miał dokładnie 5 lat, nie jest to to samo przeżycie co dla nas i często dlatego osoby te pozostają poza dyskursem politycznym, bo nie rozumieją odniesień używanych przez starsze pokolenie dla definiowania teraźniejszości i przyszłości. Myślę, że więcej korzyści przyniosłoby nam traktowanie od teraz zmiany systemu, jako zakończonego procesu, zbioru doświadczeń, a nie punktu wyjścia do myślenia o przyszłości.

Punktem wyjścia do myślenia o przyszłości, ponieważ – jeśli dobrze rozumuję – każdego roku naszym zadaniem na tych spotkaniach jest to by spróbować jakoś wspólnie zrozumieć co dzieje się wokół nas, uchwycić najistotniejsze momenty i może dzięki temu zobaczymy,co czeka nas w przyszłości. Słowem, jeśli to ma być nasze zadanie, sugeruję żebyśmy w skrócie przypomnieli sobie, że w XX wieku były 3 wielkie zmiany systemu. Po zakończeniu I wojny światowej, po zakończeniu II wojny światowej i w 1990 roku. Miały one jedną cechę wspólną – o tym już chyba kiedyś tutaj przed Państwem mówiłem – że kiedy następowały te zmiany z dnia na dzień dla wszystkich stało się jasne, że będziemy żyć odtąd w innym świecie od tego w którym żyliśmy do tej pory. Powiedzmy, że po Trianonie tutaj to było oczywiste, ale było to też widoczne w Budapeszcie. Ale po II wojnie światowej też. Jeśli człowiek rozejrzał się dookoła i wszędzie widział okupacyjne wojska sowieckie, to wiedział już, że od teraz zaczyna się inny świat. I w roku 90, kiedy udało nam się złamać i odsunąć komunistów, jasne było po pierwszych wyborach parlamentarnych, że będziemy żyć w nowym świecie: runął mur berliński, są wybory, to już inna przyszłość.

Punktem wyjścia mojego dzisiejszego wykładu jest stwierdzenie, że obecnie na świecie mają miejsce zmiany o podobnym znaczeniu i wadze. Manifestacją, przejawem tego jest światowy kryzys finansowy z 2008 roku, ale możemy identyfikować go raczej jako zachodni kryzys finansowy. Znaczenie tej zmiany dlatego nie jest tak oczywiste, bo ludzie odczuwają jej skutki w sposób zupełnie inny od  trzech poprzednich. W czasie załamania się zachodniego systemu finansowego w 2008, nie było oczywistym, że odtąd będziemy żyli w innym świecie. Zmiana nie jest tak drastyczna jak to miało miejsce w czasie trzech wcześniejszych światowych zmian systemowych, raczej jakoś powoli dociera do naszej wyobraźni. Tak jak mgła opada na okolicę, tak do naszej świadomości dociera ta wiedza. Jeśli dobrze się rozejrzymy, jeśli dokładnie przeanalizujemy wszystko, co się wokół nas dzieje, to dojdziemy do wniosku, że żyjemy w innym świecie niż 6 lat temu i jeśli uzmysłowimy sobie te procesy patrząc przez pryzmat przyszłości, co oczywiście zawsze wiąże się z pewnym ryzykiem, ale jest to uzasadniony wysiłek intelektualny, to zobaczymy, że te zmiany będą jeszcze silniejsze.

Szanowni Państwo,

By lepiej zilustrować głębokość tej zmiany, zebrałem bez jakiegoś szczególnego schematu kilka zdań, myśli na temat świata zachodniego – i jedną czy dwie dotyczące również świata wschodniego – i są to myśli wprawiające w konsternację. Jeśli człowiek spojrzy na nie lub wysłucha ich z – zostańmy przy tym –punktu widzenia liberalnego światopoglądu sprzed 2008, to będzie zdumiony. Jeśli natomiast nie będzie patrzył z tego punktu widzenia, lecz z tych wypowiedzi wyczyta jak wielką drogę przebyliśmy przez te sześć lat w dialogu publicznym, tematach, sformułowaniach, to te zdania, które zacytuję pomogą w zrozumieniu, jakiego typu zmiana zachodzi dziś na świecie. Pokrótce. W Ameryce amerykański prezydent wielokrotnie i nawracająco mówi o tym, że Amerykę przesiąknął cynizm i zadaniem jest by całe amerykańskie społeczeństwo – na czele z amerykańskim rządem – rozpoczęło walkę z cynizmem wyrastającym z systemu finansowego. Powiedzenie czegoś takiego przed 2008 rokiem pociągnęłoby za sobą wykluczenie z międzynarodowego dyskursu pomiędzy dżentelmenami. W dodatku z powodu specyfiki systemu finansowego mogłoby mieć jeszcze inny wydźwięk (stich), który uczyniłby wypowiedzenie takich słów szczególnie niebezpiecznymi. Tego typu wypowiedzi ukazują się regularnie w amerykańskiej prasie. Albo: amerykański prezydent mówi, że jeśli ciężko pracujący obywatel nieustannie jest zmuszony do wybierania między rodziną a karierą, to Ameryka będzie opóźniona w stosunku do światowej gospodarki. Albo amerykański prezydent otwarcie mówi o gospodarczym patriotyzmie. Mówi takie rzeczy, za które na naszym węgierskim prowincjonalnym forum publicznym jeszcze dziś okładają batami i kamienują. Na przykład otwarcie mówi o tym, że duże przedsiębiorstwa zatrudniające obcokrajowców powinny zapłacić ze swoich podatków należne wyrównanie. Albo otwarcie mówi o tym, że w pierwszej kolejności należy wspomagać te firmy, które zatrudniają Amerykanów. To wszystko głosy, myśli i wypowiedzi, które sześć, osiem lat temu byłyby niewyobrażalne. Albo idąc dalej: według jednego z cieszących się wielkim uznaniem analityków siła amerykańskiej potęgi słabnie, bo wartości liberalne uosabiają dziś korupcję, seks i przemoc, czym ciągną w dół Amerykę i amerykańską modernizację. Dalej: Fundacja Otwarte Społeczeństwo wydaje publikację – to miało miejsce nie tak dawno – gdzie definiuje Europę Zachodnią pisząc, że Europę Zachodnią tak bardzo zajęła kwestia rozwiązania sytuacji imigrantów, że zapomniała o białej klasie robotniczej. Albo brytyjski premier, który mówi, że w wyniku zmian, jakie nastąpiły w Europie wielu stało się darmozjadami żerującymi na systemach opieki społecznej. Albo jeden z najbogatszych Amerykanów, jeden z pierwszych inwestorów Amazon, twierdzi, że żyjemy w społeczeństwie coraz mniej kapitalistycznym, a coraz bardziej feudalnym i jeśli system gospodarki światowej nie zmieni się, to zniknie klasa średnia i jak mówi, ludzie rzucą się z widłami na bogatych. Dlatego zamiast modelu gospodarki budowanej odgórnie potrzebny byłby model gospodarki rosnącej od środka. Nie chcę tłumaczyć tych myśli, chcę tylko wskazać na ich nowy styl, jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia, że można otwarcie mówić w ten sposób. Albo w podobny sposób z Ameryki: drastycznie wzrósł stopień bezrobocia wśród młodych i dlatego w przypadku zawodów obiecujących dobrą sytuację finansową, dzieci z dobrze sytuowanych rodzin posiadają przewagę nie do pokonania (są na z góry uprzywilejowanej pozycji). I to mówią w ojczyźnie mobilizacji (działania).

Albo mówią jeszcze inaczej: inny z szanowanych analityków uważa, że internet – który od lat jest uznawany przez świat liberalny za symbol wolności – został skolonizowany przez wielkie korporacje, niemniej stwierdza, że obecnie największym pytaniem jest czy siłom kapitalistycznym, czy też wielkim korporacjom uda się zlikwidować neutralność internetu. Kontynuując: dopowiem teraz bliski naszym sercom, miły, nieoczekiwany ciąg dalszy. Angielski premier, który zawsze niezręcznie unika by jego własnego ruchu politycznego nie określać, jako chrześcijańsko-demokratycznego, występuje na forum publicznym i mówi, że najznamienitszą częścią brytyjskiego systemu wartości jest chrześcijaństwo i że pomimo wielokulturowości, w swoim sercu Wielka-Brytania jest krajem chrześcijańskim, z czego należy być dumnym.

Szanowni Państwo!

Rodzi się pytanie, czy mnogość tych zmian, które się wokół nas dokonują można w celu zrozumienia uporządkować jakimś jednym opisem, czy można uchwycić kilka istotnych momentów z tego wszystkiego, co się wokół dzieje. Najwyraźniej jest to możliwe i wielu nad tym dzisiaj się głowi i jeszcze więcej pisze. Ukazało się wiele książek na ten temat. Ja chciałbym polecić Państwa uwadze jedną z takich tłumaczących sytuację światową myśli. Moim zdaniem najbardziej prowokacyjne i najbardziej ekscytujące pytanie, jakie pojawiło się w zachodniej myśli społecznej w minionym roku można podsumować następująco, z konieczności w sposób uproszczony. Konkurencja pomiędzy narodami świata, rywalizacja pomiędzy istniejącymi na świecie grupami nacisku i stowarzyszeniami wzbogaciła się o jeden dodatkowy element. Do tej pory wszyscy mówili o konkurencji w gospodarce światowej, globalizacja, internacjonalizacja gospodarki sprawiła, że konieczne stało się mówienie o tym, pisanie, analizowanie, dlatego znamy niemal każdy szczegół dotyczący globalnej konkurencji gospodarczej. Potrafimy mniej więcej powiedzieć, co czyni konkurencyjnym w światowej gospodarce jakiś naród, grupę interesów gospodarczych czy wspólnotę złożoną z wielu narodów taką jak Unia Europejska lub co jest przyczyną utraty konkurencyjności. Jednakże zdaniem wielu – i ja należę do tej grupy – w dzisiejszych czasach nie jest to główna kwestia. Choć pozostaje ważna. Dopóki człowiek żyje dzięki pieniądzom i gospodarce, co w przewidywalnej przyszłości się nie zmieni, pozostanie to ważną kwestią. Ale toczy się jeszcze ważniejszy wyścig. Ująłbym to w ten sposób, że jest to wyścig o wymyślenie państwa, które najlepiej jest w stanie sprawić by dany naród odniósł sukces.

Jako że państwo nie jest niczym innym niż sposobem zorganizowania społeczności, co w naszym przypadku czasem pokrywa się z granicami kraju, a czasem nie – do tego jeszcze wrócę – być może decydujący trend w dzisiejszym świecie można zdefiniować w ten sposób, że toczy się wyścig o wynalezienie takiego sposobu zorganizowania społeczności, państwa, które byłoby w stanie uczynić dany naród, wspólnotę konkurencyjnymi na arenie międzynarodowej.Tym można wytłumaczyć, Szanowni Państwo, że dziś modnym tematem w rozważaniach jest próba zrozumienia systemów, które nie są zachodnimi, nie są liberalnymi, nie są liberalnymi demokracjami, być może nawet nie są demokracjami, a jednak sprawiają, że ich narody odnoszą sukces. Dziś gwiazdami w międzynarodowych analizach są Singapur, Chiny, Indie, Rosja, Turcja. I myślę, że my (nasza wspólnota polityczna) lata temu dobrze wyczuliśmy, dotknęliśmy, może nawet opracowaliśmy intelektualnie to wyzwanie. I jeśli pomyślimy, czego dokonaliśmy przez ostatnie cztery lata i czego dokonamy przez kolejne cztery, to w zasadzie może to być interpretowane również stąd. Innymi słowy, poszukajmy, spróbujmy odnaleźć, odstępując od dogmatów i ideologii przyjętych w Zachodniej Europie, uniezależniając się od nich, taką formę organizacji społeczności, takie nowe państwo węgierskie, które w perspektywie dziesięcioleci uczyni naszą społeczność konkurencyjną w wielkim światowym wyścigu.

Szanowni Państwo!

Aby być w stanie tego dokonać, w 2010 roku i szczególnie ostatnio odważnie musieliśmy wypowiedzieć takie słowa, które podobnie do przywołanych tu wcześniej wypowiedzi w liberalnym systemie świata należały do kategorii profanacji świętości. Należy powiedzieć, że demokracja niekoniecznie musi być liberalna i wciąż może być demokracją. Trzeba przyznać, że społeczeństwa oparte na zasadzie ustroju liberalnej demokracji w kolejnych dziesięcioleciach nie potrafią wytrzymać światowej konkurencji, o wiele bardziej odczuwają spadek, jeśli nie są w stanie znacząco się zmienić.

Szanowni Państwo!

Sprawa przedstawia się tak, jeśli stąd spojrzymy na wydarzenia, które mają miejsce wokół nas: jako punkt wyjścia zwykliśmy przyjmować, że do tej pory rozróżniało się trzy formy organizacji państwowej: państwo narodowe, państwo liberalne i państwo opiekuńcze. Pytanie brzmi, co będzie dalej? Węgierska odpowiedź jest taka, że może nastąpić okres państwa opartego na pracy, my chcemy zorganizować społeczeństwo oparte na pracy – które jak już wcześniej wspomniałem – przyjmie to odium i podejmie się powiedzieć, że z punktu widzenia charakteru nie ma natury liberalnej. Co to oznacza?

Szanowni Państwo!

Oznacza to, że musimy zerwać z zasadami i metodami liberalnego organizowania społeczeństwa i całkowicie zerwać z pojmowaniem społeczeństwa w sposób liberalny. Poruszę tę kwestie teraz tylko w dwóch wymiarach, nie zamierzam zgłębiać jej tu w dłuższej prezentacji, pragnę tylko byśmy poczuli jak ważne ma znaczenie. Punkt wyjścia liberalnej organizacji społeczeństwa z punktu widzenia relacji między dwiema osobami zasadza się na myśli, że dozwolone jest wszystko co nie narusza wolności drugiej osoby. Na tej zasadzie został zbudowany dwudziestoletni świat węgierski sprzed 2010 roku – przyjmując swoją drogą podstawową zasadę Europy Zachodniej. Natomiast 20 lat trzeba było, żebyśmy na Węgrzech potrafili zdefiniować ten problem, że jest to intelektualnie niesamowicie atrakcyjna myśl, ale nie jest jasne, kto ma określić gdzie zaczyna się naruszanie mojej wolności. I skoro nie wynika to jasno z samej zasady, to ktoś musi to określić, zdecydować. Skoro nikogo nie wyznaczyliśmy do tego by to rozstrzygnął, to w codziennym życiu, nieustannie doświadczaliśmy, że decyduje silniejszy. Nieustannie odczuwaliśmy, że kto był słabszy, tego deptano. Konflikty wynikające z wzajemnego respektowania wolności nie są rozstrzygane według jakiejś abstrakcyjnej zasady sprawiedliwości, lecz dzieje się tak, że silniejszy ma zawsze rację. Zawsze silniejszy sąsiad mówi, gdzie ma być podjazd dla samochodu, zawsze silniejszy, bank, mówi ile ma wynosić procent kredytu, jeśli trzeba w międzyczasie może go zmienić i mógłbym jeszcze wymieniać przykłady, gdzie ostatnie 20 lat doświadczało boleśnie wykorzystywanych, słabych, osoby i rodziny o mniejszym od innych potencjale obrony ekonomicznej. Na to my proponujemy i próbujemy zbudować państwo na takim założeniu, by nie taka była główna zasada organizacji społeczeństwa. Nie da się tego objąć ustawą, mówimy tu teraz o podstawie intelektualnej, duchowej. Niech zasadą organizacji węgierskiego społeczeństwa nie będzie „dozwolone jest wszystko, co nie narusza wolności drugiej osoby”, lecz niech obowiązuje zasada „nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”. I spróbujemy w węgierskiej opinii publicznej, w systemie edukacji, we własnym zachowaniu, własnym przykładem zbudować na tej zasadzie taki świat, który będziemy mogli nazwać węgierskim społeczeństwem. Jeśli spojrzymy na tę samą zasadę w relacji jednostka i wspólnota – bo teraz mówiłem o relacji jednostka i jednostka – to zobaczymy, że w ciągu dwudziestu minionych lat zbudowana węgierska liberalna demokracja z wieloma problemami nie mogła sobie poradzić. Sporządziłem krótką listę tych rzeczy.

Liberalna demokracja nie była w stanie, by otwarcie powiedzieć i zobowiązać – nawet siłą konstytucji – obecnych rządów do tego, by swą pracą służyły interesom narodowym. Całkowicie kwestionowała myśl o istnieniu interesu narodowego. Nie zobowiązała władz do uznania przynależności do naszego narodu, narodu węgierskiego Węgrów żyjących na świecie i do tego by swą pracą tę przynależność umacniały. Nie broniła liberalna demokracja, liberalne państwo węgierskie wspólnej własności. Teraz słyszymy coś przeciwnego, jak gdyby w przypadku niektórych sprzedaży – do tego jeszcze wrócę, ponieważ węgierski rząd ostatnio kupił właśnie bank –taki obraz wyłania się z komentarzy, że węgierski rząd chciałby przyciągnąć do siebie i uznać za publiczne wiele takich nieruchomości, czym przekracza zachowania przyjęte w Europie. Ale jeśli popatrzymy – niedawno Financial Times opublikował taką obszerną listę – jak wewnątrz krajów Unii Europejskiej, jaki jest w poszczególnych krajach procent udziału majątku publicznego, to okaże się, że Węgry są na samym końcu tej listy. W każdym kraju – może z wyjątkiem dwóch – procent majątku pozostającego w rękach publicznych jest większy niż na Węgrzech. A zatem spokojnie możemy przyjąć twierdzenie, że liberalna demokracja, również w odniesieniu do innych państw europejskich, porównując z nimi – okazała się niezdolna do ochrony majątku wspólnego, niezbędnego do zachowania samowystarczalności narodu. Dalej, liberalne państwo węgierskie nie uchroniło kraju przed zadłużeniem. I w końcu nie chroniło rodzin, mam tu na myśli system kredytów dewizowych. Nie obroniło rodzin przed niewolą zadłużenia. W konsekwencji interpretacja wyborów z 2010 roku – szczególnie w świetle sukcesu wyborów z 2014 roku – ma taki wydźwięk, że w świecie globalnego wyścigu, którego celem jest stworzenie najbardziej konkurencyjnego państwa, obywatele węgierscy oczekują od swoich przywódców poszukiwania, wypracowania, wykucia takiego nowego sposobu organizacji państwa, które po okresie państwa liberalnego i liberalnej demokracji – oczywiście z poszanowaniem wartości chrześcijańskich, wolności, praw człowieka – ponownie uczyni węgierskie społeczeństwo konkurencyjnym i z należnym szacunkiem ukończy te wymienione przeze mnie niedokończone zadania, niedotrzymane zobowiązania.

Panie i Panowie!

Innymi słowy, to co dzieje się dziś na Węgrzech można interpretować jako podjęcie przez obecne władze rządzące próby by indywidualna praca ludzka i osobiste interesy, które należy respektować, by społeczność, żeby pozostawały one w ścisłym związku z życiem narodu, by ten związek utrzymywać i umacniać. Jeszcze inaczej: naród węgierski nie jest tylko pustym zbiorem jednostek, ale wspólnotą, którą należy organizować, wzmacniać i budować. A zatem w takim ujęciu to nowe państwo, które budujemy na Węgrzech jest państwem nieliberalnym, nie jest państwem liberalnym. Nie neguje podstawowych wartości liberalizmu jak wolność i mógłbym dodać tu jeszcze kilka innych, ale nie czyni tej ideologii centralnym elementem organizacji państwowej, tylko zawiera inne od niej, specyficzne, narodowe podejście.

Szanowni Państwo!

Po tym wszystkim, muszę powiedzieć, jakie przeszkody należy pokonać, by to zrealizować. Łatwo się mówi, na tym etapie wszystko wydaje się oczywiste, natomiast nie jest takie, gdy podniesione zostaje do programu politycznego i pracy. Nie będę wymieniał wszystkich przeszkód, wspomnę tylko o kilku, a dokładniej o dwóch by być precyzyjnym i to nie tych najważniejszych, ale najbardziej interesujących. Relacja: zawodowi politycy versus organizacje cywilne. Innymi słowy, państwu potrzeba upoważnionych do tego i wybranych osób, które będą je organizować i kierować nim. Jednak na skraju życia państwowego zawsze pojawiają się organizacje pozarządowe. Obecnie świat węgierskich organizacji cywilnych przedstawia szczególny obraz. Jest tak, że cywil w odróżnieniu od zawodowego polityka – jest osobą czy też społecznością, która organizuje się oddolnie, samodzielnie się finansuje i jest oczywiście dobrowolna. W odniesieniu do tego, kiedy patrzę na świat węgierskich organizacji pozarządowych, na te, które czynnie udzielają się na forum publicznym – teraz na światło dzienne wyciągnęły to też dyskusje wokół funduszy norweskich – to widzę, że mamy tu do czynienia z opłacanymi aktywistami. I ci opłacani polityczni aktywiści są w dodatku aktywistami opłacanymi przez obcokrajowców. Opłacanymi przez określone zagraniczne kręgi interesów, o których trudno sobie wyobrazić by uznawały to za inwestycję społeczną, o wiele bardziej uzasadnione jest stwierdzenie, że za pośrednictwem tych narzędzi chcą one w danej chwili i w pewnych kwestiach wywierać wpływ na życie państwa węgierskiego. Dlatego ważnym jest, jeśli zamiast państwa liberalnego chcemy na nowo zorganizować nasze państwo narodowe, by wyjaśnić, że nie jesteśmy tu przeciwko organizacjom cywilnym ani one przeciwko nam, ale jesteśmy przeciwko opłacanym politycznym aktywistom, którzy próbują na Węgrzech realizować obce interesy. Dlatego dobrze się stało, że w węgierskim parlamencie powstała komisja, która zajmuje się ciągłym monitorowaniem, dokumentowaniem i ujawnianiem obcych prób zdobywania wpływów, tak by wszyscy, by Państwo też mogli się dowiedzieć, jakie prawdziwe postacie kryją się za maskami.

Podam jeszcze jeden przykład, który stanowi drugą przeszkodę w reorganizacji państwa. Kiedy wspomniałem o Unii Europejskiej, nie zrobiłem tego, dlatego że uważam, iż niemożliwym byłoby budowanie wewnątrz Unii nowego państwa nieliberalnego, opartego na podstawach narodowych. Moim zdaniem jest to możliwe. Nie wyklucza tego nasze członkostwo w Unii Europejskiej. Prawdą jest, że pojawia się mnóstwo pytań, dochodzi do wielu konfliktów, mogli je Państwo śledzić w minionych latach, trzeba stoczyć wiele bitew, ale teraz nie o tym myślę, lecz o innym zjawisku, którego prawdopodobnie jeszcze w tej formie nie znacie. Kiedy wygasła umowa między Unią Europejską a Węgrami, która na siedem lat określała stosunki finansowe między Unią a Węgrami, a która wygasła w tym roku i na porządek dzienny trafiły prace nad zawarciem umowy opiewającej na kolejne siedem lat, które właśnie teraz się toczą, wybuchł kolejny spór. I wtedy musiałem wyciągnąć przed siebie szereg faktów, danych, by zrozumieć naturę tego konfliktu. I co zobaczyłem? Zobaczyłem, że ci ludzie – mowa tu o kilkusetosobowej grupie – którzy zajmują się środkami należnymi Węgrom z Unii – nie podarowanymi, należnymi, należnymi na podstawie umowy –zarządzający środkami na rozwój gospodarczy i społeczny, swoje wynagrodzenia otrzymują bezpośrednio z Unii Europejskiej. Innymi słowy na Węgrzech powstała jakaś eksterytorialność. Potem okazało się z liczb, że w porównaniu z dochodami węgierskiego sektora rządzącego, oznaczało to dochody cztero, pięciokrotnie, a w niektórych przypadkach ośmiokrotnie wyższe. Czyli tak, jakby Węgry przez siedem lat żyły w ten sposób, że nad największymi maksymalnie dostępnymi środkami przeznaczonymi na rozwój gospodarczy i społeczny pieczę sprawowały lub podejmowały decyzję osoby, które były opłacane przez kogoś innego i otrzymujące za tę pracę wielokrotność pensji pracowników węgierskiej administracji państwowej. Analogicznie: ze 100 forintów, które szły stąd na węgierskie życie gospodarcze i społeczne, 35% można było rozliczyć na koszty miękkie. Jeśli coś nie pozostawało w ścisłym związku z zadaniem docelowym, tylko było z nim powiązane: przygotowanie, analiza, planowanie, różnego rodzaju rzeczy, doradztwo, itd.

Obecny spór między Unią a Węgrami powstał dlatego, że ten system zmieniliśmy i rząd podjął decyzję, według której osoba sprawująca nadzór nad pieniędzmi unijnymi, wedle tej nowej koncepcji państwa, koncepcji państwa nieliberalnego, musi być zatrudniona przez państwo węgierskie i za wykonywaną pracę nie może otrzymywać więcej niż osoba pracująca w podobnej randze w węgierskiej administracji państwowej. I nie da się już wydać 35%, tzn. tych 35 forintów ze stu na koszty odzieży, bo te nie mogą przekroczyć 15% w kolejnych siedmiu latach. Ze stu najwyżej piętnaście!

To wszystko takie decyzje, które same w sobie stanowią kwestię polityczną, ale teraz nie chodzi tu o pojedyncze decyzje polityczne, ale o to, że odbywa się reorganizacja państwa węgierskiego – w przeciwieństwie do poprzednich 25 lat, odbywa się według logiki państwa nieliberalnego, jest to reorganizacja państwa mająca za punkt wyjścia interesy narodowe. Konflikty jakie się przed nami pojawiają nie są przypadkowe, nie wynikają z głupoty – choć co jakiś czas i takie mogą się zdarzyć – ale są zasadniczo sporami nierozerwalnie związanymi z procesem odbudowy i samookreślenia państwa.

Szanowni Państwo!

Na koniec chciałbym Państwu powiedzieć, że jeśli dotykamy przyszłości to muszę to zdanie powiedzieć, choć może ono wydać się niewystarczające w ustach człowieka pełniącego wysoką funkcję urzędową, że istotą przyszłości jest to, że cokolwiek może się wydarzyć. I to „cokolwiek” dość trudno jest zdefiniować. Możliwym było, że w przestrzeni powietrznej kraju sąsiadującego z Węgrami zestrzelono samolot pasażerski. Możliwe jest, że z niezrozumiałej przyczyny kilkaset osób traci życie, powiedzmy w wyniku aktu terrorystycznego. Możliwe jest, Szanowni Państwo, że w Stanach Zjednoczonych – widziałem we wczorajszych wiadomościach – Senat, możliwe, że Senat i Izba Reprezentantów wspólnie decydują o oskarżeniu prezydenta o ciągłe przekraczanie kompetencji. I kiedy zaczynam drążyć ten temat, to okazuje się, że amerykański prezydent został nie tylko oskarżony, ale i wielokrotnie skazany za nadużycie kompetencji. Wyobraźmy sobie, że na Węgrzech Parlament oskarża premiera o przekraczanie kompetencji, a sąd go za to skazuje. Jak długo, Szanowni Państwo mógłbym pozostać po czymś takim u władzy? Tylko dlatego przytaczam te przykłady, bo w takim świecie żyjemy, w którym wszystko może się zdarzyć. Może nawet zdarzyć się to, że w wyniku zakończonych postępowań sądowych Węgrom zwrócona zostanie przez banki wartość tych kilkuset miliardów forintów, których nie mogły im zabrać. To też może się zdarzyć, Szanowni Państwo! Chciałem tym zasygnalizować, że dokładne przewidzenie zdarzeń lub tylko zbliżenie się do dokładności jest praktycznie niemożliwe. Może się zdarzyć, na zakończenie podam taki orzeźwiający przykład, że wygrywający wybory węgierski rząd ogłasza z wyprzedzeniem, że węgierski system finansowy w przynajmniej 50% musi pozostawać w rękach węgierskich. Nie państwowych, lecz węgierskich. Miną trzy miesiące od wyborów i tak będzie. Bo właśnie teraz niedawno tak się stało. Biorąc pod uwagę fakt, że takiego banku swoją drogą nigdy nie należało sprzedawać cudzoziemcom, rząd węgierski go wykupuje i tym samym udział własności narodowej w sektorze bankowym przekracza 50%.

Teraz tylko pytanie, Panie i Panowie, ale odpowiedź nie należy już do mnie, czy takiej sytuacji gdzie wszystko może się zdarzyć mamy się obawiać czy raczej powinna nas ona napełniać nadzieją i optymizmem? Jako że obecny porządek świata nie pasuje do naszego świata smaków, dlatego sądzę, że powinniśmy myśleć, że czekająca nas epoka, w której wszystko może się zdarzyć, choć wielu napawa to niepewnością, choć mogą być z tego problemy, jest przynajmniej opcją dającą tak wiele możliwości i okazji dla węgierskiego narodu. A zatem węgierskiej społeczności Basenu Karpat i całej narodowej wspólnocie węgierskiej rozsianej po świecie zamiast strachu, zamykania się w sobie i wycofania zalecałbym odwagę, myślenie perspektywiczne, rozsądne, ale odważne działanie. Jako że wszystko może się zdarzyć, możliwe, że nadejdzie nasz czas.

Dziękuję za uwagę!

Kurultáj – Madziarzy i spółka

Mam w domu trzech facetów, którzy co jakiś czas muszą dać upust swojej żądzy przygód i w ten weekend wybór padł na spotkanie plemion koczowniczych Kurultáj w Bugac. Turul high – spotkałam gdzieś taką zabawną przeróbkę nazwy Kurultáj. Wybraliśmy się tam wiedzeni ciekawością i jak się okazało śmieszna przeróbka jak najbardziej oddaje charakter imprezy. Strona poznawcza, np. wykład o rovásírás (węgierskim piśmie runicznym), wystawa dotycząca Hunów czy samo pielęgnowanie tradycji to jedno, a zgromadzenie ludzi wyznających określone poglądy to już inna sprawa.

Dojazd do Bugac z Budapesztu jest prosty (autostrada M5) i w miarę wygodny, choć autostrada bywa zatłoczona, bo podąża nią większość tranzytu na Bałkany i Bliski Wschód. Są to tereny Wielkiej Niziny Węgierskiej, część Parku Narodowego Małej Kumanii (Kiskunsági Nemzeti Park), 40 km od Kecskemét. Na miejsce dotarliśmy ok. południa, upał był niemiłosierny, parking urządzony na środku pola budził nasze obawy czy po burzy uda nam się stamtąd wyciągnąć auto.

Kurultáj to spotkanie plemienne, które ma być lekiem na samotność węgierską w środku Europy (słowo w różnych językach turkijskich oznacza zjazd plemienny). Nie raz słyszałam narzekanie, że Rumuni to mają swoich braci w świecie kultury romańskiej (np. Włochy, Francja) a i do Słowian językowo im niedaleko; Austriacy odnajdą się w towarzystwie ludów germańskich i nordyckich; Polacy czy Słowacy to część słowiańszczyzny – i tylko ci biedni Węgrzy zagubieni w środku Europy. Kombinują wokół swego pochodzenia od setek lat i zgłębianie niuansów ich korzeni oraz nazw ponoć spokrewnionych z nimi ludów stanowi zawsze duże wyzwanie na studiach hungarystycznych. Zresztą, czego byś się nie uczył, to i tak pierwszy spotkany Węgier zaraz zdradzi ci sekret, że to wcale nie tak i cała dotychczasowa „wiedza” na ten temat to spisek habsburgski, komunistyczny, Unii Europejskiej czy kosmitów.

Może i nie wiadomo skąd dokładnie i z jakiego sąsiedztwa, ale wiadomo, że nomadzi i gdzieś z Azji – tak więc witajcie na naszym spotkaniu wszyscy koczownicy Azji. Nad olbrzymim placem wypełnionym jurtami (w ramach analizowania swej historii Węgrzy doszli do tego, że jest to ich tradycyjny namiot – składa się to do rozmiarów przyczepki do auta osobowego; spotkana przez nas miła właścicielka swoją jurtę nabyła w Kazachstanie, ale jest to już tylko płótno a nie tradycyjny wojłok) powiewały flagi mongolskie, turkmeńskie (kraj ten nawet wysłał niesamowitą reporterkę w pięknym, ale całkowicie nieadekwatnym do okazji stroju), kazachskie, tatarskie, tureckie, bułgarskie, uzbeckie, ujgurskie (ciekawe, co na to zaprzyjaźniony chiński rząd :), czeczeńskie (ciekawe, co na to zaprzyjaźniony rosyjski rząd :) i inne trudne nawet do zapamiętania państwa. Ze strony węgierskiej stawiła się… Magyar Gárda. Ta paramilitarna organizacja, w zasadzie zdelegalizowana działa pod innymi nazwami a jej członkowie umundurowani są prawie identycznie, znana jest ze swej ksenofobii i raczej trudno po jej członkach oczekiwać takiej otwartości na inne kultury. Część z nich wygląda dość groźnie, żeby nie powiedzieć złowieszczo: mężczyźni, ubrani na czarno, wytatuowani, w czarnych czapkach niemieckiego kroju i koszulkach z Wielkimi Węgrami, ale często mundur był tak sprany, że wyglądał jakby właściciel orał w nim pole. Albo inny gwardzista, który poprawiał na nosie okulary z taką ogniskową, że aż dziwi, że nie było z nim psa przewodnika. W czasie tej imprezy wraz z policją byli porządkowymi, co wychodziło im dość średnio i mojemu mężowi ledwo udało się uciec przed spłoszonym koniem, kiedy ten przebił się przez kordon tych wspaniałych służb. Obecni tam zaklinacze koni musieli chyba użyć niewłaściwego zaklęcia. Z drugiej jednak strony oprócz mniej lub bardziej umundurowanych członków skrajnej prawicy na spotkaniu stawili się miłośnicy szamanizmu, którzy swym wyglądem i zachowaniem zdecydowanie kojarzyli się z festiwalem Ozora, na którym Jobbikowców raczej trudno sobie wyobrazić.

Pośrodku pola namiotowego krąg utworzyła grupa taltósy – starowęgierskich szamanów niestrudzenie walących w bębny. Grupa ludzi najwyraźniej odprawiająca jakiś pradawny rytuał, wewnątrz kręgu kobiety, za nimi mężczyźni uderzający rytmicznie w bębny przypominające te indiańskie. Sprawująca ceremonię główna szamanka podsuwała każdemu miseczkę z piórami ptaków czy jakimiś innymi tajemniczymi przedmiotami niezbędnymi do ceremonii. W tle było słychać charakterystyczny gardłowy śpiew szamański, znany np. ze stepów Mongolii, który dobiegał z wielkich głośników i rozlewał się po całym terenie, u co wrażliwszych uczestników wywołując ciarki na plecach. Na twarzach zgromadzonych skupienie, wyglądali naprawdę jak w jakimś transie. Turul high. Wokół totemy z motywami zwierzęcymi, np. z wyrzeźbionym cudownym jeleniem (csodaszarvas) ze starowęgierskich podań. Jeleń w czasie polowania przywiódł braci Huna i Magora na tereny, które uznali za odpowiednie do osiedlenia się (od nich wg. legendy pochodzą Hunowie i Madziarowie). Były też naturalnie totemy ze wspomnianym już turulem, mitycznym ptakiem-bóstwem, który wg. innej legendy dał początek plemieniu Arpada.

Niestety ekipa szamanów na tyle skutecznie waliła w swe bębny, że zaraz po naszym przyjściu na teren imprezy ściągnęli nam na głowę potężną ulewę. Razem ze sporą grupą uczestników schroniliśmy się w dużym namiocie, gdzie jakiś oderwany od świata naukowiec miał prelekcję o rowaszu, czyli runicznym piśmie seklerskim. Przed deszczem namiot świecił pustkami, ale jak widać węgierscy bogowie byli mu łaskawi i miał teraz nadkomplet widzów, którzy nie mogli nawet uciec. Stojący obok Węgier z zapałem próbował wyjaśnić nam tajniki rowasza, mówił tak przekonująco, że moje dziecko zażyczyło sobie napis w rowaszu na swoim wyszehradzkim mieczu. Po dość długiej ulewie nadeszło jednak takie słońce, że w pełni zrozumiałam skojarzenia puszty z pustynią (bo teren, na którym impreza się odbywała to właśnie puszta).

W końcu mogliśmy zapuścić się pomiędzy stragany z węgierskim rękodziełem (choć jego ceny były momentami stanowczo zbyt wygórowane, zwłaszcza te podawane w euro). Jeśli chodzi o oferowane produkty, to znalazła się tam ceramika siedmiogrodzka, stroje ludowe, hafty, wyroby ze skóry, noże, pasterskie baty w chyba największym na świecie wyborze. Co chwilę ktoś z tych batów strzelał, czy to sprzedający, czy jacyś betyarzy, czy wreszcie trenujący potencjalni nabywcy. Nie zabrakło koszulek z mapą Wielkich Węgier, niektóre z bardzo nacjonalistycznymi napisami, znalazło się wśród nich nawet niemowlęce body. Wszystko było węgierskie, niekoniecznie pramadziarskie, trochę wymieszanie z poplątaniem, pasterze i zbójnicy obok jeźdźców Attyli i Arpada, do tego Seklerzy, chłopki roztropki w siedmiogrodzkich kapeluszach i białych chłopskich koszulach. Czysta prowincja. Ale prowincjonalna była i cała zebrana publika. To nie impreza dla paniczyków z Budapesztu. Prezentowany klimat trochę przypominał ten, który w Polsce kojarzy się z piknikiem country w Mrągowie. Kiedy w jednej z jurt wypatrzyliśmy piękne skórzane buty, jakie zwykli nosić madziarscy jeźdźcy, bardzo miła właścicielka była mocno zdziwiona, gdy spytaliśmy się czy da się takie kupić w Budapeszcie. Swoją drogą te bucki miały w sobie coś z kowbojek.

Chłopcy jednak dość szybko znudzili się i ożywiali się tylko na widok co ciekawszych uczestników w ich niesamowitych strojach, co powodowało, że trudno było zatrzymać się gdzieś na dłuższą chwilę, bo zaraz ciągnęli za upatrzonym obiektem. Szczególnie zwracali uwagę przybyli z dalekich stron goście w pięknych ludowych strojach. Nam bardzo spodobała się para z Baszkirii – kobieta była zdobna w napierśnik wykonany z wielkiej ilości połączonych ze sobą monet. Z bliska okazało się, że są to sowieckie kopiejki. Jak widać pieniądz sowiecki okazał się mocniejszy niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Ciekawie prezentował się starodawny mnich, choć trudno powiedzieć czy miał to być Gellert czy brat Julianus, który wyruszył na wschód w poszukiwaniu praojczyzny Węgrów i pozostałych plemion węgierskich nad Wołgą. Po jakimś czasie doszliśmy do dużej areny, na której rozgrzewali konie jeźdźcy. Mieli oni potem popisywać się swoimi umiejętnościami jeździeckimi, ale daleko im było do csikoszów z Hortobágy (trudno mi ocenić umiejętności lokalnych csikoszów, bo oni, choć prezentowali się wśród tłumu w swych strojach, to raczej byli tu gośćmi tak jak my, niż gwiazdami dnia i tylko gdzieś w oddali dwóch z nich ścigało się wokoło stada długorogich krów). Kto z kolei przywiózł ze sobą łuk lub nabył go na jednym z wielu stoisk mógł sobie postrzelać do celów przytwierdzonych do balotów słomy na wydzielonym do tego celu polu.

W końcu spomiędzy obozowiska jurt wymaszerowały oddziały wojowników lepiej lub gorzej nawiązujących swymi strojami do wojowników Attyli. Jedna z grup wręcz wyglądała na Wikingów, ale na spotkaniu w końcu były również narody zaprzyjaźnione. Gdy kręciłam się po terenie imprezy spotkałam dwie pary, które dość odbiegały swymi niewątpliwie historycznymi strojami od innych – jak mi wyjaśnili przybyli z Norwegii i jeden z mężczyzn ubrany był właśnie w strój Wikinga, a drugi w strój Sami, czyli lapoński. Obaj stwierdzili, że spotkali się na straganach z ornamentyką węgierskich ozdób, która bardzo przypominała ich własne, ale nie dziwiło to ich, bo przecież jak twierdzili istniał wtedy dość prężny handel między północą i południem (mnie Wikingowie kojarzą się raczej z prężnym rozbojem). Z początku chłopcy byli bardzo zainteresowani, ale po kilkunastu minutach, gdy grupy wojów w pełnym rynsztunku cały czas stały czekając na jazdę, zaczęli się kręcić niespokojnie. Słońce piekło niemiłosiernie. Miedzy wojami chodził chłopak w czeladnym stroju, który spryskiwał ich wodą z glinianego garnka, czym wzbudzał powszechny śmiech (że niby tym sposobem, podstępnie Madziarów próbuje ochrzcić). Niestety jego wysiłki na niewiele się zdawały i spod żelaznych i skórzanych zbroi lał się pot. Gdyby się uczyli polskiej historii to wiedzieliby, że trzeba się z kumplami zbierać w krzakach, a puste pole oddać wrogowi. Mnie wybawił sympatyczny plac zabaw zorganizowany dla najmłodszych, z drewnianymi konikami na biegunach, szczudłami, belami słomy i ręcznie napędzaną karuzelą, na której dzieci kręciły się w wiklinowych koszach uczepionych na powrozach. W końcu przy odgłosie gardłowego śpiewu mongolskiego uczestnicy widowiska historycznego wjechali/wkroczyli na arenę i rozpoczął się finał imprezy. Kolorowe widowisko pełne jeźdźców z całej historii Węgier (jakoś trochę mi nie pasowali do siebie ci wojownicy Attyli, csikósze i biało-czarni jeźdźcy przywodzący na myśl dziedziców objeżdżających swe włości).

Podsumowując – w miarę jak zagłębialiśmy się w to wszystko, odnosiliśmy wrażenie, że mamy do czynienia z jakąś zamkniętą imprezą. Wszyscy pytali nas jak dowiedzieliśmy się o tym miejscu i niektórzy patrzyli trochę podejrzliwie, gdy wskazywaliśmy na media. Większość zgodnie narzekała, że ta impreza jest zbyt komercyjna (gdy wspomniałam, że byłam kiedyś w Ópusztaszer to popatrzono na mnie jak na kogoś, kto opowiedział jakiś bardzo niestosowny żart, po czym wyjaśniono mi, że to tak jakby powiedzieć „…a ja to byłam w Disneylandzie”). Gdy tak narzekali miałam wrażenie, że chodzi im o obecność wszystkich nie-Węgrów w tym miejscu. Ale spotkaliśmy też bardzo miłych ludzi zainteresowanych po prostu madziarską przeszłością i tradycją. A z tą węgierskością, którą tak próbowali się upajać, jest tak jak to zrelacjonował nam spotkany tam Gustaw – po tym jak się wyściskał z moim mężem (mój mąż zarzekał się, że alkoholu od niego nie było czuć, a facet był jak w transie, plus uzbrojony w łuk i kołczan pełen strzał – czyżby wracał od szamanki?). Gustaw stwierdził, że jego dziadek, po którym odziedziczył imię był Niemcem i słowa po węgiersku nie rozumiał, a matka jego żony jest Turczynką więc ich dziecko jak to prosto ujął jest brązowe. Ale on jest 100% potomkiem Attyli.

 

Szorty czyli krótko 09.08.2014

Zakarpacie. W zamieszkałej przez mniejszość węgierską części Ukrainy mają miejsce protesty Węgrów w związku z powołaniami do ukraińskiego wojska. Węgrzy uważają, że nie jest to ich wojna i obawiają się przymusowego wcielania do armii. Domagają się by podstawą mobilizacji była przynależność etniczna.

Paks. Paliwo nuklearne, które zapewni działanie elektrowni atomowej Paks ma być transportowane z Rosji na Węgry drogą powietrzną. Jak wykazuje opozycja, taka forma transportu jeszcze podroży koszty utrzymania elektrowni, nawet o kilkadziesiąt miliardów forintów rocznie. Rząd rozważa to rozwiązanie w związku z ryzykiem transportu naziemnego przez terytorium ogarniętej konfliktem zbrojnym Ukrainy.

„Nie jesteśmy tacy jak Orbán” – tak komentuje słowacka prasa informację o przejęciu stacji Lukoil na Słowacji przez mającą siedzibę na Węgrzech Norm Benzinkút Kft. oraz ostatnie ocieplenie stosunków węgiersko-rosyjskich na szczeblu rządowym w związku z rosyjskim kredytem na rozbudowę elektrowni atomowej w Paks. Słowacki dziennik Hospodarske Noviny pisze, że w węgierskich rękach znajdzie się 1/3 stacji benzynowych na Słowacji. Oprócz 19 stacji Lukoil znajduje się tam 212 stacji Slovnaftu, firmy-córki węgierskiego MOL’a. Za ostatnim niezbyt przejrzystym węgiersko-rosyjskim interesem może kryć się jednak próba „wyprania” tych stacji przez Węgrów. MOL zaprzerza jakoby miał coś wspólnego ze spółką Norm Benzinkút Kft. , choć pojawiły się głosy że to właśnie MOL stoi za Norm Benzinkút, chcąc w ten sposób uniknąć oskarżenia o praktyki monopolistyczne.

Oxford usunął Orbána z listy słynnych studentów. Choć studiował on tam przez rok to do tej pory Oxford z dumą na tej liście go umieszczał. W światowej prasie nie cichną echa przemówienia, w którym premier m.in. wytyka słabość liberalnej demokracji.

Imre Bajor. Kilka dni temu zmarł znany węgierski aktor i satyryk, Imre Bajor. Brał m.in. udział w popularnym programie Heti Hetes, gdzie regularnie krytykował rząd. Program jest nadawany przez RTL, stację nieprzychylną Orbánowi, ostatnio mają bardzo na pieńku w związku z podatkiem reklamowym. Wiadomość o śmierci aktora natychmiast obiegła wszystkie media tradycyjne i internetowe. Wzburzenie opinii publicznej wzbudził fakt, że telewizja państwowa nie podała informacji o śmierci aktora w głównych wiadomościach, tłumacząc się później, że nie otrzymał on nagrody Kossutha (najbardziej prestiżowe wyróżnienie za zasługi dla kultury węgierskiej) więc nie było potrzeby informowania o tym.

W czasie prac restauracyjnych w auli ratusza w Kecskemét pod warstwą tynku odkryto mural z 1944 roku przedstawiający Horthy’ego odwiedzającego miasto. Działacze MSZP żądają usunięcia lub zamalowania fresku. Nawet radny LMP powiedział, że ponowne niszczenie malowidła to głupota i że choć może być ono kontrowersyjne, to jest to element historii. Można je przecież zawsze opatrzyć odpowiednią tabliczką.

Városliget. Zakończył się pierwszy etap międzynarodowego konkursu na zagospodarowanie terenów VárosligetLasku Miejskiego. Konkurs architektoniczny ma wyłonić najlepsze projekty budynków do nowo powstającej dzielnicy muzeów. W planach jest budowa 5 obiektów, które pomieszczą zbiory Galerii Narodowej, Ludwig Muzeum (sztuka współczesna), Muzeum Etnograficznego, Domu Muzyki Węgierskiej, Muzeum Fotografii oraz Muzeum Architektury Węgierskiej. Jury zapoznało się z 470 projektami, z wyłonionych do tej pory prac do końca grudnia wybrane zostaną te najlepsze. Budowa ma się rozpocząć w 2016 roku i potrwać dwa lata. Koszt inwestycji to 75 mld forintów.

Dlaczego nie po polsku? Automaty biletowe komunikacji miejskiej oprócz języka węgierskiego, angielskiego, niemieckiego, francuskiego i rosyjskiego mają również rumuńską wersję językową. BKK podaje, że wkrótce interfejsy zostaną poszerzone o język hiszpański, chiński i słowacki. Biorąc pod uwagę dużą liczbę naszych rodaków odwiedzających Budapeszt, mogliby pomyśleć też o języku polskim.

Transport na Sziget. Na festiwal najlepiej dojechać kolejką podmiejska HÉV nr 5 ze stacji Batthyány tér do Filatorigát albo dopłynąć statkiem. Szczegółowe informacje o kursowaniu statków, autobusów nocnych, itd. znajdziecie w j. ang. tu. Obok wejścia na teren festiwalu stanie kolorowy Ikarus, w którym będzie można kupić bilety komunikacji miejskiej BKV i uzyskać dodatkowe informacje (czynne codziennie w czasie trwania festiwalu od 10.00-20.00, bilety można kupować tylko do 18.00). Dla tych, którzy zakupią CityPASS w czasie trwania festiwalu zapewniony będzie przejazd wszystkimi środkami transportu BKK (w administracyjnych granicach miasta), dodatkowo bezpośredni transfer z/na lotnisko, jednorazowe bezpłatne wejście na kąpieliska, zniżki do muzeów.

Na zakończenie szortów trochę muzyki: znalazłam ciekawe zestawienie piosenek o Balatonie, których raczej nie usłyszy się w radiu. Zapomniane utwory, niektóre sprzed kilku lat traktujące temat węgierskiego morza w sposób prześmiewczy. Usłyszycie m.in. o korkach, tłumach turystów, obowiązkowym zestawie z langosem czy rybką i drożyźnie, która każe wybierać kierunek bardziej południowy czyli Chorwację. Do posłuchania tu.

Restauracja Kárpátia

Dziś zabieram Was na ciąg dalszy wycieczki po Ferenciek tere. Kolejna odsłona – Kárpátia.

Kárpátia to jedna z najstarszych restauracji Budapesztu, została otwarta w 1877 roku w nowo wybudowanym Ferenciek bazár i bardzo szybko zyskała taką popularność wśród peszteńczyków, że często kolejka oczekujących na stolik ciągnęła się aż do kościoła Franciszkanów. W 1925 roku została przejęta przez słynną dynastię restauratorów, rodzinę Spolarich, która przy udziale znanych artystów stworzyła tam nastrojowe, piękne wnętrza. W 1934 roku restauracja przeszła w ręce László Károlyi’ego, który nadał jej używaną do dziś nazwę. W 1949 roku została upaństwowiona, od 1957 roku stała się częścią sieci HungarHotels, a po 1997 roku została sprywatyzowana i przejęta przez znanego hotelarza Ákosa Niklai.

Dziś Kárpátia to 6 sal i słynna kuchnia serwująca głównie dania węgierskie, ale menu wzbogacono też o najmodniejsze smaki kuchni świata. Na tradycyjną kuchnię węgierską składają się tu potrawy z wszystkich regionów historycznych Węgier. Wystrój jest niepowtarzalny, np. główna sala przywołuje czasy węgierskiego gotyku i wojen z Turkami. Pozłacane ściany, na których wiszą historyczne obrazy powstałe w latach 20 XX wieku gościły nawet prezydentów i koronowane głowy. Jak powiedział nam przewodnik, miejsce często odwiedzali znani ludzie, pisarze, politycy, tu np. spotykał się z politykami premier Károlyi.

Lokal posiada wyraźnie wydzieloną część restauracyjną, stylową piwiarnię, która stanowi wejście do całości i zewnętrzny ogródek w stylu oranżerii, nadający się na wczesne posiłki. Ten sposób organizacji był bardzo charakterystyczny dla obiektów gastronomiczno-hotelowych z końca XIX i początku XX wieku i przywodzi na myśl wiele restauracji istniejących kiedyś w polskich miastach znajdujących się pod zaborem niemieckim. Goście opuszczali działającą we wcześniejszych godzinach piwiarnię, by późnym popołudniem przejść już do części restauracyjnej, w której podawano wino.

Ceny nie należą może do najniższych, ale też nie są jakoś bardzo wygórowane więc mieszkańcy miasta zwykli odwiedzać to miejsce na rodzinne obiady, biznesowe lunche czy jakieś inne specjalne okazje. Wieczorami można posłuchać tu cygańskich muzyków grających tradycyjne węgierskie utwory i muzykę cygańską, standardy jazzowe, znane klasyki operowe, fragmenty musicali, ale i bardziej współczesne tematy. Na stronie restauracji można zapoznać się z aktualnym menu.