Slalom karetki pogotowia

Na Węgrzech w ciągu ostatnich dni rekordy popularności (ponad 800 tys. odsłon) bije video, na którym widać jak kierowca karetki umiejętnie lawiruje pomiędzy samochodami, by jak najszybciej dotrzeć do celu. Odcinek 7,6 km pokonuje w ruchu ulicznym w niecałe 6 minut, jadąc z Róna utca w XIV dzielnicy do placu Kolosy ter w III dzielnicy.

Tibor Csordas pracuje jako kierowca karetki od 10 lat, od 3 lat wrzuca do sieci tego typu filmiki. Z początku powstawały one jako dokumentacja trasy, na wypadek ewentualnej kolizji (rocznie dochodzi na Węgrzech do 70 wypadków z udziałem karetki, w większości przypadków winni są jednak nieuważni kierowcy innych samochodów). Z czasem Tibor postanowił upubliczniać video, mając nadzieję, że może nauczą one czegoś paru kierowców. Trzeba przyznać, że na poniższym nagraniu prawie wszyscy uczestnicy ruchu grzecznie zjeżdżają na drugi pas, ustępując miejsca jadącej na sygnale karetce.

Jeśli chcecie popatrzeć na Budapeszt z perspektywy kierowcy karetki, na youtube znajdziecie więcej filmików Tibora z mniej lub bardziej problematycznych przejazdów – widać na nich np. stopień zakorkowania miasta, różne zachowania kierowców (Tibor jako jedno z groźniejszych wymienia gwałtowne hamowanie tuż przed karetką), a także pieszych – niestety często nie potrafiących odczekać paru sekund i przebiegających na drugą stronę jakby nie widzieli czy nie słyszeli zbliżającego się na sygnale pojazdu. Tiborowi i jego kolegom życzę, żeby takich sytuacji było jak najmniej i by zawsze udało im się zdążyć na czas.

Reklama

Zbuntowane Budaörs

Budaörs pod Budapesztem, zostało mocno dotknięte mimo protestów jego burmistrza Tamasa Wittinghoffa prawem ustanawiającym nowe odcinki dróg płatnych wewnątrz obwodnicy Budapesztu. To spokojne, zamieszkałe niegdyś przez Szwabów miasteczko (jego druga nazwa to Wudersch, choć po wojennych wypędzeniach osoby o niemieckich korzeniach stanowią tu mniejszość) położone jest obok teraz już płatnej autostrady dla której jedyną alternatywą będzie droga biegnąca przez jego środek. W miejscowości znajduje się również kompleks handlowy (Auchan, Ikea, Decathlon itp.) – jeśli nawet klienci sklepów zdecydują się nie rozjeżdżać miejscowości to spadną obroty sklepów a więc i podatki. W końcu to również wielki problem dla mieszkańców dojeżdżających z miejscowości do samego Budapesztu – czyli wszystkich (z opłaty za autostrady nie są zwolnieni nawet publiczni przewoźnicy).

Burmistrz miejscowości postanowił się jednak zbuntować – przesłał pismo do Centrum Koordynacyjnego Rozwoju Transportu z informacją, że gmina przestaje płacić za utrzymanie autostrad M1 i M7 na swoim terenie a także za ich oświetlenie. Według burmistrza autostrady przechodzące przez Budaörs stanowiły integralną część lokalnej sieci transportowej więc miasto – mimo że nie było to w obowiązku – wyłożyło miliardy na poprawę infrastruktury tych dróg, częściowo z własnych, a częściowo ze środków firm działających w miejscowości. Dodał, że inwestycje te zostały przeniesione na własność państwa bezpłatnie. Dodatkowo miasto ponosiło koszty codziennej eksploatacji drogi, na przykład oświetlenia.

Burmistrz uznał wprowadzenie opłat za jednostronną zmianę warunków i wypowiedział umowę na świadczenie usług na oświetlenie drogi z dniem 28 lutego. Trzeba przyznać, że taka lekcja samorządności może się przydać Fideszowi. Ze strony partii już padły deklaracje o gotowości negocjacji w sprawie opłat. Szkoda tylko, że negocjacje nie poprzedziły uchwalenia ustawy, której cała ścieżka legislacyjna zajęła kilka dni. Do zbuntowanego Budaörs dołączyła XV dzielnica (Újpalota), która chce z kolei zakazać poruszania się po wewnętrznych drogach śmieciarkom do tej pory korzystającym z bezpłatnej M0.

Rozbój na drodze

W ludowych bajkach często diabeł starał się wycisnąć wodę z kamienia. Wygląda na to, że gdyby zamiast wody dało się z tego kamienia wycisnąć jakiś ekstra podatek, to węgierski rząd gotów byłby podpisać cyrograf.

Mniej więcej ¾ Budapesztu otacza autostradowa obwodnica, która pozwala wielu mieszkańcom metropolii na codzienne dostanie się do pracy i nie tylko. Oznaczona jest ona jako M0 i do tej pory była bezpłatna dla samochodów osobowych. Bezpłatne były też do tej pory drogi dochodzące do tej obwodnicy, nawet jeżeli były autostradami. Kierowcy (przynajmniej samochodów osobowych) musieli płacić za poruszanie się autostradami dopiero po wyjechaniu poza linię obwodnicy M0.

Ale Ministerstwo Rozwoju Narodowego (nazwa jest w tym wypadku tak samo adekwatna jak nazwa Ministerstwa Prawdy w słynnym 1984 Orwella) ogłosiło, że musi dokonać zmian i na części dróg wylotowych z miasta a także na części obwodnicy M0 zostaną wprowadzone od 1 stycznia 2015 opłaty (update: nowe informacje dotyczące dróg z i do Polski we wpisie z 31 grudnia).

Projekt wywołał ogromne poruszenie i co ciekawe dość szybko wypowiedzieli się przeciwko niemu nie tylko członkowie opozycji ale też członkowie Fideszu. Media cały czas mówią o wypowiedzi burmistrza III dzielnicy Budapesztu, Balazsa Busa, który jest członkiem koalicyjnej do Fidesz KDNP i który stwierdził, że wprowadzenie opłat za przejazd mostem Megyeri jest nie do zaakceptowania (most ten jest co prawda już nie tylko poza jego dzielnicą ale i nawet poza Budapesztem, ale jeżeli ograniczony zostanie ruch na nim to niewątpliwie wielu kierowców będzie próbowało skorzystać z mostu Arpada w III dzielnicy).

Z kolei burmistrz Budaörs Tamas Wittinghoff, który tez sprzeciwia się temu pomysłowi, z pewnością nie tylko obawia się wzmożonego ruchu poprzez tę w zasadzie spokojną mieścinę graniczącą z Budapesztem (choć już teraz w godzinach szczytu przelewa się przez nią rzeka aut). Na terenie gminy, przy samej autostradzie ulokowały się przez lata wielkie centra handlowe i zachodnie firmy. Oczywiste jest, że bezpłatna autostrada przyciągała klientów i ułatwiała dojazd do pracy pracownikom.  Niektórzy wręcz uważają, że pomysł rządu to być może kolejny element walki z zachodnimi przedsiębiorcami a w szczególności sieciami handlowymi.

Rząd zasypywany pytaniami dziennikarzy i protestami obywateli i ich reprezentantów zaczął dość pokrętnie tłumaczyć, że:
– wprowadzi się jakiś system obniżonych opłat dla mieszkańców komitatów (co od razu wzbudziło protesty, że będzie to narażało kierowców na wysokie kary jeśli tylko przez przypadek przekroczą granicę komitatu)
– pomysł podyktowany jest chęcią promowania transportu publicznego (tu warto zauważyć, że np. do Budaörs można rzeczywiście dojechać autobusami BKV ale trzeba wnieść dodatkową opłatę, no i trudno sobie wyobrazić by z całymi zakupami jakie zwykło się wozić samochodem, ludzie tłukli się autobusem czy kolejką podmiejską – po prostu pojadą inną drogą i najprawdopodobniej wraz z autobusami utkną w korku)
– w końcu stwierdzili, że cały pomysł to efekt zobowiązań, jakie mają wobec Unii Europejskiej. Tłumaczenie o tyle ciekawe, że wyjęte spod opłat fragmenty obwodnicy to właśnie te, które były dofinansowane przez Unię Europejską – jak więc widać na pierwszy rzut oka jej wpływ raczej jest odwrotny.

No cóż. W piątek już zwyczajowo w porannej audycji radiowej wystąpi premier Orban, który wszystko ładnie wyjaśni. Do tematu jeszcze prawdopodobnie wkrótce wrócimy.

Szorty czyli krótko 12.11.2014

Uber – system znany z innych krajów jako „koszmar taksówkarzy” już w Budapeszcie. Pozwala on na uczynienie z prawie każdego kierowcy „taksówkarza”. Twórcy systemu oparli go na założeniu, że przeciętny samochód używany jest w ciągu doby tylko przez godzinę, a przez resztę czasu stoi niewykorzystany. Dzięki systemowi posiadacz smartfona wyposażonego w odpowiednią aplikację może skontaktować się z kierowcą zarejestrowanym w systemie i ten przewiezie go niemalże niczym normalna taksówka. Różnica jest taka, że po zakończonym przejeździe klient nie płaci bezpośrednio kierowcy, ale system obciąża jego kartę kredytową, 80% należnej kwoty trafia do kierowcy, a 20% do Uber. System identyfikuje samochody po ich numerze rejestracyjnym i ocenia kierowców (grzeczny czy niegrzeczny). W ramach systemu oceniają się zarówno kierowca jak i klient. W niektórych krajach taksówkarze próbowali doprowadzić do jego zakazu, ale im się to nie udało. Jak będzie na Węgrzech gdzie rząd przeprowadził stosunkowo niedawno reformę rynku taksówkowego? Taksówkarze, którzy ponieśli dość znaczne koszty w związku z tą reformą (ujednolicenie koloru pojazdów, wprowadzenie maksymalnego wieku samochodu itd.) a jednocześnie zostali pozbawieni możliwości konkurowania stawkami za przewóz, bo te zgodnie z reformą zostały wprowadzone dla wszystkich takie same, raczej nie odpuszczą tak łatwo. Należy podejrzewać też, że rząd również nie będzie zachwycony mieszaniem w jego reformie i tak oto po raz kolejny będzie miał okazję stanąć na drodze rozwoju Internetu. Z kolei użytkownicy sieci z pewnością będą zainteresowani nowym systemem, bo wg. wstępnych wyliczeń koszt przejechanego kilometra może być o połowę tańszy niż w zwykłej taksówce.

Czy na Węgrzech ubezpieczenie dla rowerzystów będzie obowiązkowe? Jak na razie formalnie taki postulat się jeszcze nie pojawił, ale nie należy go wykluczać. Okazuje się, że zajmujący się statystką Eurostat wykazał, że wśród 25 badanych europejskich krajów po Holandii (31%) to właśnie Węgry są na drugim miejscu jako kraj gdzie rower stanowi podstawowy środek transportu (19,1%). Węgierski Klub Cyklistów szacuje, że za kilka lat może to być nawet 40%! Takie prognozy od razu zainteresowały rynek ubezpieczeniowy, którego przedstawiciele stwierdzili że konieczne jest poważne zajęcie się wypadkami spowodowanymi przez rowerzystów w aspekcie ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej. Jak na razie ubezpieczyciele proponują dobrowolne, odrębne ubezpieczenia dla rowerzystów lub jak Genertel w formie dodatkowej opcji do obowiązkowego ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej dla posiadaczy pojazdów mechanicznych. Jeśli kierować się tą logiką to należałoby przede wszystkim pomyśleć o obowiązkowym ubezpieczeniu dla pieszych. Biorąc dowolną statystykę z pewnością okaże się, że pieszych w ruchu uczestniczy więcej, a także powodują więcej wypadków. Mam wrażenie, że właśnie pojawił się kolejny obszar lobbingu, który będzie trzeba uważnie śledzić, by ktoś nie zrobił skoku na kasę.

W powtórzonych wyborach lokalnych w Ózd wygrał David Janiczak z nawet lepszym wynikiem niż w pierwszym podejściu, otrzymując 2/3 głosów (wybory powtórzono na wniosek poprzedniego burmistrza z Fideszu, który zgłosił nieprawidłowości w przebiegu wyborów z 12 października). Jednocześnie w związku z powtórzonymi wyborami policja otrzymała skargę tym razem od Jobbiku, że działacze Fidesz organizowali masowy transport wyborców romskich w celu poparcia ich kandydata. Pojawiły się też zarzuty rozdawania ziemniaków, jabłek czy pieniędzy. O Davidzie Janiczaku było już na blogu tutaj.

Po słynnym filmie Spokojny Amerykanin (tytuł oryginalny: „The Quiet American”) z Michaelem Cainem i Brendanem Fraserem z 2002 roku, w Budapeszcie prawdopodobnie powstaje jego kolejna część: „Dobry przyjaciel” (tytuł oryginalny: „Goodfriend”). Inni jednak podejrzewają, że to będzie druga część słynnego hitu Sofii Coppoli „Lost in Translation”. Jeżeli nie wiecie co ten tytuł oznacza, poproście o tłumacza… Dla tych, którzy nie śledzili sprawy: na filmie uwieczniono spotkanie szefowej NAV (węgierskiego urzędu podatkowego), która w asyście swojego adwokata postanowiła udać się do ambasady amerykańskiej by osobiście zapoznać się z dowodami Amerykanów dotyczącymi korupcji i zakazu wjazdu wysokich urzędników NAV do USA. Problem w tym, że amerykański charge d’affaires Andre Goodfriend nie spodziewał się gości. Na pytanie czy była umówiona, Vida nie potrafiła odpowiedzieć i poprosiła o tłumacza. Otrzymała go, ale niczego się nie dowiedziała, bo Amerykanie nie zwykli tłumaczyć się w takich sprawach. Tu można obejrzeć nagranie z tego historycznego spotkania. (Goodfriend podejrzewany jest przez sprzyjające rządowi środowiska i media, że jest agentem CIA piątego stopnia. Zapytany kiedyś przez dziennikarza o te spekulacje, nie potwierdził, nie zaprzeczył, powiedział że jest urzędnikiem ambasady amerykańskiej ale jednocześnie z uśmiechem zapytał „Dlaczego tylko piątego stopnia?”)

KRESZ dla najmłodszych

Ciekawa i pożyteczna rzecz dla dzieci. W Városliget zostało wyremontowane miasteczko ruchu drogowego nazywane tutaj KRESZ-parkiem. KRESZ to węgierski kodeks ruchu drogowego. Miasteczko jest kolejnym dziełem Budapeszteńskiego Centrum Komunikacyjnego BKK wspieranego przez Skodę, znaną również w Polsce z ciekawych inicjatyw służących bezpieczeństwu na drodze.

Zamontowano w nim prawdziwą sygnalizację świetlną i nowe znaki drogowe, tak aby dzieci mogły uczyć się zasad ruchu drogowego i poruszania się na drogach w warunkach jak najbardziej zbliżonych do rzeczywistości. Odnowiono nawierzchnię ścieżek, po których mali rowerzyści mogą jeździć jak po prawdziwych drogach. Świetne miejsce, w którym możecie zacząć z dziećmi naukę jazdy na rowerze, ucząc jednocześnie prawidłowego zachowania na drodze, na co szczególnie w mieście nigdy nie jest za wcześnie.

Tego typu obiekty powstawały również w Polsce w latach 70 i 80, aby umożliwić dzieciom naukę i zdanie egzaminu na kartę rowerową. Niestety w nowej rzeczywistości los nie zawsze im sprzyjał. Kiedyś, w czasie spaceru po rodzinnym mieście mój mąż chciał mi pokazać miejsce, gdzie sam uczył się jeździć rowerem i poznawał zasady jazdy po rondzie, ale okazało się, że obiekt zamiast zostać wyremontowany (z pewnością na coś takiego znalazłyby się jakieś unijne fundusze) został zamieniony na osiedlowy parking. Jak widać ktoś zareagował na zwiększenie liczby samochodów – pytanie tylko czy właściwie?

zdjęcia: fb BKK

Rowerem po Nagykörút

Wieczorem w poniedziałek zebrał się tłum kilkuset cyklistów aby pojeździć sobie po Nagykörút. Choć przejazd miał charakter typowej Masy Krytycznej to nie został tak nazwany, ponieważ ta była organizowana w Budapeszcie do zeszłego roku, ale można powiedzieć, że „obrosła tłuszczem” i niczego w sprawach rowerzystów już nie wnosiła stając się niemalże imprezą współorganizowaną przez władze miasta i tracąc swój kontestujący charakter. Jednak problemy pozostały i rowerzyści postanowili sięgnąć do sprawdzonych metod, aby wskazać na problem komunikacyjny, jakim jest poruszanie się rowerem po dużej obwodnicy (nazywanej też Wielkim Bulwarem). Nazwa ta nie oddaje współczesnej rzeczywistości, bo tak naprawdę to jest to wewnętrzna i najmniejsza obwodnica miasta, a tak zwany mały körút pomiędzy placem Deaka i Mostem Wolności trudno nazwać obwodnicą. Problemem tej ulicy jest fakt, że z dwóch pasów ruchu faktycznie można używać 1 i ¼. Na tej drodze samochody ledwie przeciskają się miedzy sobą i rowerzyści, którzy zdecydują się z niej korzystać naprawdę wiele ryzykują. Jednocześnie władze miasta nie zdecydowały się na wydzielenie ścieżki rowerowej na szerokim chodniku tak jak np. zrobiono to przy ulicy Bajcsy- Zsilinszky.

Szkoda tylko, że w ramach tej akcji próbują się pokazać politycy (media spostrzegły kandydatów lewicowej MSZP, choć jak deklarowali, byli oni tam całkowicie prywatnie), bo takie działania są przecież dla wszystkich i identyfikowanie ich potem z preferencjami politycznymi przypomina odmrażanie sobie uszu na złość babci. Jednocześnie nie mogę uwierzyć, że ktoś kto nie sympatyzuje z lewicą chce żyć w cieniu elektrowni atomowej, otoczony sąsiadami w trabantach a wieczorem chodzi do parku łamać młode drzewka i wydeptywać trawę.

Pijani kierowcy

Na Węgrzech też, tak jak w Polsce w mediach wybija się temat pijanych kierowców i spowodowanych przez nich tragedii. Ciąg dalszy procesu Słowaczki Rezesovej, która kierując pod wpływem alkoholu spowodowała wypadek, w którym zginęły cztery osoby. Proces przyciąga media, bo jego bohaterka to piękna i bogata kobieta, cudzoziemka, która doprowadziła do śmierci zwykłych ludzi jadących rano autostradą. Wczoraj, w ostatnim słowie, wraziła ponownie skruchę, wskazując, że sama jest matką a jej ojciec zmarł w tragicznych okolicznościach więc wie jak to jest stracić rodzica. Przemawiała bez pomocy tłumacza, mówiąc po węgiersku. Ponadto wskazała, że już od dwóch lat przebywa w areszcie bez kontaktu z dziećmi. W końcu poprosiła sąd o łagodny wymiar kary, jak to wyraziła „łagodną karę pieniężną”, bo choć jak twierdzi „publicznie już zostałam z góry skazana, ale przecież oni mnie nie znają. Zna mnie moja rodzina i oni wiedzą, że moje serce jest nadal na swoim miejscu.”

Jak donosi słowacka prasa, Rezesova pochodzi z Koszyc (to miasto na Słowacji z dużą społecznością węgierską) gdzie jej ojciec był ważną figurą w branży miedziowej. Za czasów rządów Vladimira Meciara był ministrem transportu i kluczowym graczem przy prywatyzacji huty miedzi w Koszycach, drugim najbogatszym człowiekiem w kraju.

Z kolei oskarżyciel posiłkowy reprezentujący ofiary, wśród wielu zgłaszanych wątpliwości negatywnie ocenił fakt, że sąd pierwszej instancji uznał, że słowacka milionerka posiada „praworządną osobowość”.  Adwokat pyta retorycznie: „Jak można ocenić jako praworządną osobę, kogoś kto urządza o świcie przed wypadkiem burdę u swojego kochanka, potem siada pijana do samochodu, prowadzi go z prędkością 180 km/h, pije nadal alkohol mając już w organizmie kodeinę, a w samochodzie wozi zakazaną prawem teleskopową pałkę (tzw. Vipera)?”.

Do wypadku doszło w 2012 roku. Sąd pierwszej instancji jesienią ubiegłego roku skazał Rezesovą na sześć lat pozbawienia wolności, za spowodowanie śmierci wielu osób z powodu jazdy pod wpływem alkoholu, ale jednocześnie nie uznał jej winną spowodowania zagrożenia katastrofą w ruchu lądowym. Co oczywiste od takiego wyroku odwołali się oskarżyciele.

Wyrok w tej sprawie ma być wydany w czwartek rano.

Warto tutaj dodać, że Węgry były jednym z pierwszych krajów, które wprowadziły zerową tolerancję dla alkoholu u kierowców, ale z przestrzeganiem tego przepisu bywa różnie. Jeden z moich węgierskich znajomych, który codziennie dojeżdża do pracy ok 200 km przyznał, że ostatni raz dmuchał w alkomat kilkanaście lat temu, gdy był… w Polsce. Z kolei inny mój znajomy jeździł kilka lat bez żadnej kontroli samochodem firmowym zarejestrowanym na Węgrzech, a kiedy po zmianie stanowiska dostał samochód z polską tablicą rejestracyjną, to już następnego dnia rano policja węgierska sprawdzała jego trzeźwość. Płynie z tego wniosek, że musicie być rozważni i odporni na „dobre rady” węgierskich przyjaciół namawiających na małego drinka. Oczywiście nie tylko dlatego, że może skończyć się to kontrolą policji, ale dlatego abyście i Wy i wszyscy inni dojechali tam gdzie planujecie.

update 11 września: Sąd drugiej instancji skazał dziś Rezesovą na 9 lat więzienia i zakaz prowadzenia pojazdów przez 8 lat.

Parę słów o ruchu drogowym

Węgierski kodeks drogowy KRESZ zabrania używania w czasie jazdy trzymanych w ręku telefonów komórkowych. Uwaga: telefon można trzymać w ręce, ale już wciśnięcie choćby jednego przycisku jest karalne. Orzeczenie w tej sprawie wydał ostatnio Sąd Najwyższy po tym jak na wokandę trafiła sprawa kierowcy, który tłumaczył się, że chcąc uniknąć łamania przepisów wcisnął tylko przycisk odrzucenia rozmowy i nie uznał mandatu, jakim chcieli go ukarać policjanci. W uzasadnieniu podano, że nawet wciskając jeden przycisk, kierowca może stanowić zagrożenie w ruchu, gdyż odwraca to jego uwagę od tego co się dzieje na drodze.

Obserwując ulice Budapesztu, można by wysnuć wniosek, że policja przymyka oko na kierowców używających telefonów podczas prowadzenia samochodu. Jest to widok tak powszechny, że może wreszcie teraz, po nagłośnieniu sprawy zacznie traktować się takich kierowców bardziej surowo. Przy okazji podzielę się innym spostrzeżeniem dotyczącym respektowania przepisów przez kierowców. Będąc pieszym uczestnikiem ruchu nie raz przyszło mi umykać przed niecierpliwym kierowcą, który ruszał spod świateł jeszcze w momencie gdy część pieszych znajdowała się na przejściu. W Polsce sytuacja nie do pomyślenia. Choć z drugiej strony, odnoszę wrażenie, że piesi w naszym kraju za bardzo wierzą w literę prawa, zapominając o zwyczajnym pragmatyzmie. W efekcie tego, mimo że polscy kierowcy wydają się bardziej zwracać uwagę na pieszych na przejściach, to raczej w Polsce słyszy się więcej o wypadkach z udziałem pieszych.