Keleti – herzlich willkommen!

Keleti – dworzec bardzo wschodni

Piątek na dworcu Keleti – w przejściach podziemnych tłum koczujących uchodźców. Przybyli tu całymi rodzinami. W porównaniu z Nyugati uderza duża liczba dzieci – biegają, bawią się, płaczą, a nawet przychodzą tu na świat, jak ta kilkudniowa dziewczynka, której rodzice całe jej dotychczasowe życie spędzili na dworcu Keleti.

Dworzec kolejowy to zawsze dwie prędkości, ludzie którzy gdzieś spieszą, wskakują, przesiadają się i ci, którzy czekają, utknęli, którzy mają aż za dużo czasu. Ci pierwsi to reprezentanci świata Zachodu. Im wystarczy goły peron, bo skoro według rozkładu przyjechali pociągiem o dowolnej godzinie minut powiedzmy 41, to mogą być pewni, że pociąg na który się przesiadają odjedzie o zaplanowanej godzinie minut 43 z nimi w środku. W świecie wschodnim czas jest o wiele bardziej względny, a czekanie jest nieodłącznym elementem podróży. Jednak nawet tam, ludzie mają pewność, że niespiesznie, ale dotrą tam gdzie dotrzeć powinni. Tutaj oczekujący mają  na twarzach ten wyraz ciągłej troski czy przypadkiem nie utknęli w swej drodze, tak blisko naznaczonego sobie celu.

Perspektywy

W toczących się wszędzie dyskusjach przewija się pytanie o to dlaczego uchodźcy nie poprzestaną na dotarciu do jakiegokolwiek względnie bezpiecznego kraju. Pamiętam jak w obozach internowania w Austrii w latach  80 ubiegłego wieku Polacy dokonywali podobnych wyborów. Mogli poprzestać na łatwym do osiągnięcia kraju Europy, ale starali się dostać do wymarzonej Ameryki, wiedząc, że czeka ich tam ciężkie życie lecz z perspektywą lepszej przyszłości i równych praw dla ich dzieci, czego już nawet wtedy nie potrafiły dać Niemcy.

Na dworcu dzieci uchodźców biegają sobie nieświadome tych trosk rodziców. Choć czasem mam co do tego wątpliwości, bo niektóre są zadziwiająco dojrzałe jak na swój wiek. I czasem to one są odpowiedzialne za swoich rodziców, bo np. mówią po angielsku a ich rodzice nie.

Ryzyko i odpowiedzialność

Napięcie rośnie, nakręcają je młodzi ludzie z megafonem, którzy klucząc pomiędzy oczekującymi nawołują do tego aby ruszyć pieszo na Wiedeń. W końcu w godzinach popołudniowych rusza ta dziwna współczesna „krucjata” prowadzona przez jednonogiego mężczyznę. Tego dnia udaje im się sparaliżować ruch po budańskiej stronie miasta. Znika gdzieś typowy piątkowy road rage, który przed weekendem pojawia się u Węgrów już od rana. Pomijając ekstremistów, zwykli Węgrzy wykazali się nadzwyczajnym spokojem i opanowaniem, starając się zrozumieć nawet fakt poruszania się imigrantów po autostradzie, co tłumaczono sobie ich obawą, że węgierska policja będzie próbowała ich zatrzymać, tak jak stało się to z pasażerami pociągu do Wiednia.

Ci, którzy pieszo ruszyli na Wiedeń są w mniejszości i na dworcu zwycięża jednak opcja czekania. Powody są różne: niektórzy mają ważne bilety kolejowe, inni obawiają się, że z daleka od dworca zostaną łatwo zatrzymani i umieszczeni w węgierskich obozach dla uchodźców, jeszcze inni są z rodzinami i nie chcą podejmować kolejnego ryzyka marszu wśród pędzących aut. Od rana media są pełne zdjęć małego kurdyjskiego uchodźcy, którego ojciec podjął ryzyko nie tylko przecież w swoim imieniu i wsiadł z rodziną na przepełnioną łódź bez żadnych zabezpieczeń. Po tej tragedii mężczyzna wini rządy całego świata, nie widzę jednak w mediach autorefleksji tego człowieka, który podjąwszy taką decyzję stał się przecież współwinny ich śmierci. Na Keletim spotkałam człowieka, który za ostatnie pieniądze kupił swojej rodzinie nocleg w tanim hostelu, aby oszczędzić im koczowania na przepełnionym, śmierdzącym i coraz zimniejszym w nocy dworcu. Ale może i on w którymś momencie swojej podróży podjął jakąś niebezpieczną decyzję?

Pamiętam, że gdy w latach 80 toczyła się dyskusja o ucieczce dwójki młodych chłopców z Polski do Szwecji, która stała się potem kanwą filmu „300 mil do nieba”, ludzie rozumiejąc ich pobudki, krytykowali ich za wybraną metodę, która w powszechnym odbiorze była zbyt ryzykowna. Zauważam, że w toczących się dziś dyskusjach, zbyt łatwo obwinia się rządy zdejmując odpowiedzialność z samych uchodźców.

Fundamenty

Sobota rano. Dworzec opustoszał po tym jak nocą podstawiono 100 autobusów, które odwiozły uchodźców do granicy z Austrią, zgarniając po drodze również tych, którzy już od kilku godzin maszerowali wzdłuż autostrady. Ci, którzy wybrali opcje czekania na dworcu, tym razem wybrali najlepiej.

Od rana  wszystko jednak wraca do „normy” i dworzec napełnia się kolejnymi migrantami. Niespójne komunikaty rządów Austrii i Niemiec nie uspokajają spekulacji, że ci którzy nie odjechali w nocy nie opuszczą już Węgier, choć komentatorzy za cały bałagan winią Orbana, który ponoć „przetrzymuje uchodźców” nie wiadomo po co. Zachodnia prasa pisząc o stanowisku Orbana zarzuca mu na wstępie „perfidną nadinterpretację” problemu, ale potem w szczegółach nie potrafi nie przyznać mu racji, wskazując, że konieczna jest „jakaś” deeskalacja problemu. Państwa starej Unii wytykają nowym egoizm i brak chęci przyjmowania migrantów, nie widząc jednak, że brak entuzjazmu dla przyjmowania migrantów w krajach Europy Wschodniej nie wynika jedynie z niechęci do przyjmowania ich u siebie, ale przede wszystkim do przyjmowania ich w Unii Europejskiej jako takiej. Europa Wschodnia, bardziej homogeniczna od Zachodniej, jest bardziej czuła na punkcie ochrony europejskiej tożsamości i bez żadnej żenady umie powiedzieć ustami Orbana, że ta tożsamość ma również wymiar religijny. Bumerangiem wraca teraz odrzucenie z tzw. Konstytucji Europejskiej zapisu o chrześcijańskich fundamentach Europy. Państwa zachodnie uznały sprawę za zakończoną, a tymczasem kraje, które tę koncepcję forsowały nadal pozostają jej wierne i ich obecne stanowisko to czysta konsekwencja, której brakuje krajom Zachodu. Nieumiejętność stwierdzenia wtedy prostego faktu, że kultura europejska zbudowana jest na fundamencie chrześcijaństwa, odrzucenia islamu (nie tylko krucjaty ale i Wiedeń i rekonkwista) oraz krytycznego podejścia do religii jako takiej (oświecenie), spowodowało, że Europa próbuje dyskutować o tęczy przy założeniu że nie wolno wymieniać nazw trzech z tworzących ją kolorów. Państwa Zachodu próbują więc podejmować decyzję w imieniu całej Europy nie rozumiejąc, że społeczeństwa wschodu Unii Europejskiej mają swój odmienny pomysł na decyzję w imieniu wszystkich, uważając tych z zachodu za w najlepszym wypadku daltonistów.  I kto tu jest egoistą?

Jak maszeruje Europa

Zarzucany Orbanowi cynizm jest cechą wspólną polityków tak ze wschodu jak i zachodu, od prawa do lewa. Bo antyeuropejscy politycy, którzy mówią o fiasku asymilacji, jednocześnie robią wszystko by stanąć wbrew koncepcji większego zjednoczenia Europy. Teraz w „trosce” o nasze wspólne dobro chcą zawieszenia Schengen.  A przecież brak kolejnego kroku w kierunku stworzenia wspólnej Europy, wyśmiewanie się z gwieździstego sztandaru Unii spowodował, że w przeciwieństwie do Amerykanów nie mamy dziś czegoś, co można by dać migrantom spoza Unii jako pewien standard, z którym mają się albo zgodzić albo stąd odejść.  Amerykanie nie dali podzielić swego niejednolitego przecież państwa i stworzyli swój „American dream” i jakoś nikt nie ma problemu budowania swej tożsamości pod flagą Teksasu i Gwiaździstym sztandarem jednocześnie. Emigranci malują na ścianach dworca flagi państw, z których uciekają lub ewentualnie Niemiec albo UK, ale jakoś brakuje tam flagi Unii Europejskiej. Niesiona na czele pochodu zmierzającego do Wiednia zakrawała wręcz na ironię. Oni mają raczej swój „German dream”, a europejski określają mianem koszmaru, skandując entuzjastycznie: Merkel, Merkel! Germany, Germany! a jednocześnie: Europo, wstydź się! To ciekawe, że tak wiele mentalnie łączy migrantów z tymi, którzy straszą nimi społeczeństwo Europy. Gdyby im na to pozwolić od jutra zlikwidowaliby euro i przywrócili markę niemiecką. Z niezrozumiałych powodów zwolennicy Unii Europejskiej zatrzymali się, podczas gdy jej przeciwnicy cały czas pozostawali aktywni, w ruchu. A jak wiadomo starym legionistom: „kto nie maszeruje ten ginie”.

Nadzieja

Jest może jednak nadzieja dla idei europejskiej. Co prawda pomoc nie nadchodzi jeszcze od rządu „federalnego”, ale nieporadnie działający rząd „stanowy” w kwestiach kryzysowych może liczyć na zwykłych obywateli Unii.  W sobotę atmosfera na dworcu momentami przypomina mimo nieciekawej pogody piknik. Mieszkańcy Budapesztu odpowiadają już od dawna na apele i często pojawiają się z darami dla potrzebujących (co ciekawe niektóre z nich trafiają do biednych mieszkańców miasta – jak widać dobre inicjatywy powinny być i są dobre dla wszystkich). Pojawiają się też ochotnicy z całej Europy. Spotkałam również wolontariuszkę – Polkę od kilku miesięcy mieszkającą w Budapeszcie, która jak się okazało zna mojego bloga i którą serdecznie pozdrawiam :) Są młodzi Niemcy, którzy przywieźli pełno dobra wszelakiego, młodzi medycy z Niemiec, słyszałam również o dwóch szwedzkich turystkach, które przyjechały do Budapesztu na typowy rozrywkowy weekend. Kiedy zobaczyły jednak co się dzieje, szybko przy użyciu mediów społecznościowych zebrały ok 5 milionów forintów co pozwoliło im na zakupienie bardzo dużej ilości potrzebnych migrantom rzeczy. Szkoda tylko, że potem miały problem z dystrybucją, którą utrudniała policja, co raczej jest pewnie wynikiem administracyjnej nadgorliwości i bałaganu niż złej woli. Dziewczyny jednak sobie z tym poradziły – dla chcącego nic trudnego. Jak widać budować trzeba od dołu, a nie od góry.

Emocje w sieci

Jak wspomniałam, dzięki mediom społecznościowym udało się zrobić coś bardzo pozytywnego i to jest bez wątpienia warte pochwały. To jasna strona tych mediów. Mają one jednak i swoje ciemne oblicze. Zaszokowało mnie to, że fala hejtu, która zalała polską Sieć była tak wielka, że doprowadziła do wyłączenia komentarzy na jednym z głównych portali informacyjnych. Warto tu zaznaczyć, że skala komentowania wszystkich artykułów na Węgrzech jest znacznie mniejsza niż w Polsce i np. artykuły na index.hu nie są w ogóle komentowane (komentarze są możliwe na wydzielonym forum), a na innych portalach są silnie moderowane. W Polsce, żeby przeczytać ciekawy komentarz pod artykułem trzeba się nieraz przebijać przez dziesiątki wpisów, odbierających wiarę w przyszłość ludzkości. Początkowo więc na Węgrzech brakowało mi komentarzy pod tekstami artykułów, ale wraz ze spadkiem poziomu komentarzy na polskich stronach zaczęłam doceniać to co jest. Choć jednak komentatorska aktywność Węgrów w większości przeniesiona została do fb, to nie powoduje to jednak, że poziom stron internetowych staje się zaraz o niebo lepszy niż u nas, bo istnieją strony gdzie pod własnym imieniem i nazwiskiem autorzy przedstawiają takie poglądy, że groza miesza się ze śmiechem. Łatwiej jednak taki bełkot ignorować.

Groźne społeczności

Niestety ci, którzy chcą znaleźć w Internecie ujście dla swojej potrzeby zaangażowania się, oferty otrzymują nie tylko od Węgierskiego Klubu Rowerowego, ale też od ekstremistów wmawiających, że to co robią to działanie dla jedynie słusznej idei. Na obrzeżu kryzysu emigracyjnego działają z jednej strony propagandziści bliscy idei Państwa Islamskiego. Już jakiś czas temu zauważyłam, jak łatwo natknąć się na ludzi, którzy w dość podejrzany i pokrętny sposób obwieszczają jedyną odpowiedzialność Zachodu za to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie, zapominając o roli takich miłośników pokoju jak Turcja czy Arabia Saudyjska. Cały kontakt zaczyna się od próby zwyczajnego nawiązania znajomości przez studenta znad Morza Śródziemnego.

Druga strona tego mętnego bajora to chuligani, którzy w piątek, w czarnych koszulkach z napisem „Magyarorszag” kręcili się po mieście przy okazji meczu z Rumunią. Gdy wracałam do domu natknęłam się na taką grupkę w metrze. Jeden z nich natychmiast rzucił do pozostałych: „ustąpcie miejsca pani z dzieckiem”. Bardzo to miłe, tylko szkoda, że po powrocie do domu dowiedziałam się, że młodzież w takich koszulkach zaatakowała uchodźców z małymi dziećmi obrzucając ich petardami i butelkami.

Na Zachodzie bez zmian?

W końcu pociągi odjeżdżają w stronę granicy. Austriacy przepuszczają tam wszystkich, nawet, jeśli nie mają dokumentów.  W tym czasie inni docierają już do Monachium. Granicę w ciągu jednego dnia przekraczają tysiące ludzi. W Austrii niewielu składa wnioski o azyl. Większość chce do Niemiec. W niedzielę rano na dworcu ludzi jest już znacznie mniej i niektórzy mówią, że łatwiej trafić tu na dziennikarzy niż uchodźców. Wieczorem znów mówi się o tym, że Austriacy stopniowo będą zamykać granicę przed migrantami. Kolejni są już w drodze.

Dworzec Keleti:

 

Przejście podziemne dworca:

 

Uderza widok dużej liczby dzieci:

 

…ludzi starszych:

 

i całych rodzin, głównie z Syrii:

 

Część ludzi rusza pieszo do Austrii:

 

Pomoc dla uchodźców:

 

Wolontariusze organizują czas dzieciom i młodzieży:

 

są także na Nyugati:

Reklama

5 thoughts on “Keleti – herzlich willkommen!

  1. Bardzo fajny tekst. Poważnie. Nie jestem botem.
    Wreszcie trochę mi się rozjaśniło, co właściwie się dzieje pod budapesztańskim dworcem. :)

  2. Wszystko pieknie i cacy..Tylko czemu nie piszesz o wyrzucanym przez uchodzców jedzeniu ? Demolowanych samochodach ? Syfie jaki po sobie pozostawili ? Nawet węgierska tv to pokazywala..Czy ci młodzi, czarni agresywni męzczyzni demolujacy ulice Grecji to sa uchodzcy ? Czy mężczyzni wykonujący znak podcięcia gardla na wegierskim dworcu w kierunku opertora tv to sa uchodzcy, ktorym trzeba pomagac ? Widzialas filmiki innych ? Czytałas innych blogerów , ktorzy mieli z nimi kontakt ? Moja kolezanka, Węgierka jest przerazona..
    uważam , ze powinnismy tak jak Australia stworzyc jeden/kilka obóz dla wszystkich uchodzców, gdzie po wnikliwej weryfikacji naprawde potrzebujacy, prawdziwi uchodzcy beda przyjmowani dalej. W pierwszej kolejności powinno przepuszczac sie kobiety , dzieci, starszych i chorych, prawidłowe, prawda ? Męzczyzni mogliby walczyc za swoj kraj.. A niestety to co sie rzuca w oczy to nie przerażeni uchodzcy, tylko agresywni, w pelni zdrowi męzczyzni ządajacy natychmiastowego spełnienia ich wymagan.I dalej i w wiekszej skali powinno sie pomagac na miejscu w Syrii, zeby ci ludzie nie musieli uciekac.

  3. Z większością przedstawionych przez Ciebie tez nie sposób się nie zgodzić, ale proszę zauważ, że moja relacja dotyczy głównie tego co zobaczyłam w ciągu dwóch dni na dworcu Keleti i pewnych moich spostrzeżeń z tego wynikających. Już na wstępie zaznaczyłam, że w porównaniu z Nyugati było tam wyjątkowo dużo rodzin z dziećmi. Widząc dzień wcześniej tych młodych mężczyzn na Nyugati pomyślałam, że patrząc choćby z pryzmatu polskiej historii trudno zrozumieć ludzi którzy żądają załatwienia wszystkiego przez cały świat, podczas gdy Polacy dokonywali niesamowitych rzeczy by móc walczyć z okupantem. Jednak wizyta na dworcu Keleti, to bylo zupelnie inne doświadczenie – tutaj meżczyzni byli raczej w towarzystwie dość licznych rodzin. Takich ludzi trudno oceniać. Czasami podejmują oni taką decyzję gdy walka się już dla nich skończy, bo pamiętać należy, że w walkach w Syrii nie biorą udziału jedynie dwie strony.
    Niewątpliwie wśród tego tłumu jest sporo imigrantów zarobkowych z terenów nie zagrożonych działaniami wojennymi. Oczywistością jest potrzeba wielowątkowej weryfikacji migrantów, co jest głównym elementem systemowego podejścia do całego problemu. Takie głosy pojawiają się nawet wśród samych uchodźców. Jak zwykle zresztą problem tkwi nie tylko w braku regulacji, ale w nieumiejętnym i niekonsekwentnym ich stosowaniu. Przykładowo dziś w nocy policja i odpowiedzialni za jej działania urzędnicy pokazali determinację i nakłonili blokujących autostradę do przejścia do autobusu i powrotu do obozu, z pomocą tłumacza komunikując im że popełniają przestępstwo co może skutkować wydaleniem z terenu UE. Dopiero teraz pojawiają się ulotki w języku angielskim, informujące, że nielegalne przekroczenie granicy to przestępstwo grożące karą wiezienia. Choć działania te często są chaotyczne i brak koordynacji, to Węgrzy i tak od początku wykazują się dużą konsekwencją.
    Z pozycji ciepłej kanapy łatwo jest dokonywać ocen na podstawie relacji telewizyjnych czy z drugiej ręki i można wtedy pójść o krok za daleko nie bacząc na to, że nagle gdzieś pojawiają się tak złowieszcze określenia jak obóz, drut kolczasty, strażnicy, itd. Są to elementy, które jak wiemy muszą być zastosowane, ale historia nauczyła nas też ostrożności w obchodzeniu się z nimi. Jak Ty byś się czuła, gdyby je zastosowano wobec Ciebie czy Twoich wyrostkowatych kuzynów?
    Emblematyczna jest polityka Australii, którą wspominasz w swoim komentarzu. Ten biorący udział w walce w nazistami kraj, do lat 70 czy 80 XX wieku stosował potajemnie w kwestii emigracji standardy rasowe, których nie tylko nie spełniali mieszkańcy Azji ale także ludzie o cechach „niearyjskich”, nawet wielu Polaków miało trudności z dostaniem się tam.
    Nie ma wątpliwości, że uchodźcom należy się pomoc, a oni ze swej strony muszą uszanować kulturę i prawo naszego kontynentu. Z kolei emigranci zarobkowi nie tylko tę kulturę muszą szanować, ale i chcieć być jej częścią. Niestety często pozorna dbałość o prawa mniejszości etnicznych doprowadza do takiej sytuacji jak w USA gdzie latynosi w 3 pokoleniu nie poslugują się językiem angielskim. Izoluje ich to od społeczeństwa, ograniczając ich rozwój i wzbudzając niechęc, ale jest korzystne dla reprezentujących ich politykow i obronców. Ludziom nie potrzeba litości bo ta w końcu wzbudzi gniew, tylko pomocy która oznacza także wymagania względem nich. Warto to prześledzić na przykładzie różnego podejścia do pomagania mniejszości romskiej. Oni często pozostawieni sobie, mają się znacznie lepiej, a brak konsekwencji (choćby takiej jaką widać w ich wlasnym prawie, którym sami względem siebie się poslugują) odbierają jako głupotę „gadziów”.

  4. Kolejny komentarz osoby, która nie ma pojęcia :)
    1. Jedzenie wyrzucają, bo w większości kanapek była wieprzowina – wiem, bo sam sprawdzałem
    2. Zdemolowane autobusy (choć mówiło się o jednym) – no cóż…jeżdżę z grupami turystycznymi autobusami włąśnie, i wierz mi, czasem po „kulturalnych Europejczykach” autobus wygląda gorzej. Zresztą, proszę sobie zobaczyć jak wyglądają autobusy przewożące kiboli po przegranym meczu :)))
    Byłem tam na miejscu z reporterami „jednego z większych portali” i oczywiście zgadzam się, że nic nie jest czarno białe. Ale widząc wiele hejtu w internecie wstydzę się za Polaków. Niedawno odwiedziłem po raz kolejny budapeszteńskie Muzeum Holocaustu – teksty niektórych internautów przypominają mi te, z plakatów, afiszy i gazet wydawanych na Węgrzech w latach trzydziestych…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s