Taki obrazek z ostatnich dni z mojej okolicy. Cukiernia Perity przy Váci út , naprzeciwko WestEndu. Choć węgierskich klientów nigdy im nie brakuje, muszę przyznać, że ja nie przepadam za ich wyrobami. NAV (urząd podatkowy) też chyba ich nie lubi, ale żeby aż tak? Zamknęli ich na 12 dni, witryna i drzwi szczelnie zabite dechami. Powiało komuną, trochę straszno. Ciekawe co przeskrobali?
Mieliśmy kiedyś z tą cukiernią zabawne doświadczenie. Na pierwszy rzut oka ciacha wyglądają lekko i apetycznie, wybór jest duży. W środku zawsze kręcą się jacyś kupujący, w okolicach różnych świąt kolejka czasem stoi na zewnątrz. Węgrom najwidoczniej smakują te słodkości. Postanowiliśmy więc któregoś dnia spróbować.
Na prośbę o zapakowanie kilku kawałków, sprzedająca zrobiła jednak bardzo dziwną minę. I to powinno nas ostrzec. Po spróbowaniu okazały się „trochę” za słodkie i jakby… naperfumowane. Prawdziwy barok. Po zjedzeniu jednego (w dwie osoby) przyjęliśmy taką dawkę kalorii, że na resztę nie mieliśmy już siły. Czyżby to była kwintesencja węgierskiego cukiernictwa? Wśród znajomych Węgrów spotkałam jednak wielu, którzy deklarowali się jako fani tej cukierni.
Cóż, musicie przyznać że wyglądają nieźle. Mam nadzieję, że będziecie mogli ich jeszcze spróbować i wyrobić sobie własne zdanie na ten temat.
(fot. 13kerulet.ittlakunk.hu)
ja tak mam praktycznie zawsze w wegierskiej cukierni, te ciasta sa dla mnie za tluste, zbyt smietanowe i w ogole „za bardzo”