Praca w ministerstwie

Na Węgrzech oczywistą dumą dla pracodawcy jest otrzymanie tytułu pracodawcy roku. Na tytuł ten nie może raczej liczyć ulubieniec tłumów, Janos Lazar (szef kancelarii premiera oraz sekretarz stanu ds. informacji i komunikacji). Okazało się że w ministerstwie wprowadził on 10 godzinny (a w praktyce nawet dłuższy) dzień pracy. W efekcie zmusiło to do rezygnacji z pracy wielu rodziców małych dzieci. Indagowany o to przez dziennik Magyar Nemzet stwierdził, że nie widzi w tym nic dziwnego, bo przecież praca w ministerstwie to nie obowiązek a zaszczytna służba. Jednym słowem, jak się komu nie podoba to fora ze dwora.

Miejsca starszych pracowników zwolnione w ten sposób zajmują młodzi, co daje pracodawcy zysk, bo zgodnie z system wynagradzania w służbie cywilnej na Węgrzech mają oni znacznie niższą kategorię zaszeregowania.

Minister tłumaczy cynicznie, że taka organizacja pracy to wynik działania… prasy i opozycji, która zarzucała rządowi, że marnotrawi publiczne pieniądze. Jak widać po dokonaniach resortu tego ministra, przepracowanie i brak doświadczenia pracowników jest jakimś wytłumaczeniem dla tego, czego świadkami jest cały świat od jakiegoś czasu. Jakość przeszła w ilość.