Grecka dynia

Sezon ogórkowy na Węgrzech należałoby nazwać raczej sezonem arbuzowym, którego szczyt przypada tu na lipiec i sierpień. Jednocześnie dojrzewają różne gatunki, zalewając sklepy, stoiska w halach targowych i przydrożne stragany. Arbuz to po węgiersku görögdinnye, czasem skraca się nazwę do samego dinnye, nie mylić z sárgadinnye co po węgiersku znaczy melon. Dla polskiego ucha görögdinnye brzmi jak grecka dynia (z kolei po węgiersku dynia to tök co w brzmieniu przypomina tykwę i samo w sobie jest tematem na osobne rozważania). Autorzy artykułu, który przeczytałam niedawno na origo.hu wybrali się do dwóch miejscowości, które od lat słyną z uprawy arbuzów: Cece (komitat Fejér) oraz Csány (komitat Heves). Cece jest w idealnej sytuacji, bo miejscowość leży przy skrzyżowaniu dróg krajowych nr 63 i 65. Wykorzystują to oczywiście mieszkańcy, miejsc w których można kupić owoce znajduje się tam bez liku. Są tacy, którzy sprzedają arbuzy za 70 Ft/kg, gdzie indziej w kawałkach, to znów w promocji płacisz za jeden – dostajesz dwa.

Cece znane jest z uprawy warzyw i owoców już od stu lat, kiedy to na tych terenach pojawili się pierwsi bułgarscy ogrodnicy. Gminę rozsławiła papryka, a arbuzy uprawia się tutaj od ok. 50 lat. Kiedyś uprawiało się tylko te z węgierskich nasion w kolorze intensywnie ciemno-zielonym, od lat 90 natomiast popularne stały się gatunki zagraniczne, o skórce w paski, które są też twardsze i nie ulegają tak łatwo uszkodzeniu w transporcie. Stanowią one ok. 70-80% produkcji, pozostałe 20-30% to nadal te tradycyjne węgierskie ciemno-zielone. Oprócz najbardziej znanych z czerwono-różowym miąższem uprawia się też w mniejszych ilościach arbuzy, które są w środku żółte.

Owoce nie wymagają jakiejś bardzo dobrej gleby, ale zazwyczaj uprawa nie obywa się bez dodatkowego nawadniania i stosowania nawozów sztucznych. Tegoroczne plony należy zaliczyć do udanych, było dużo słońca, odpowiednio dużo deszczu, ciepłe noce. To, że arbuzy są dobre, miodowo słodkie zależy też często od mikroklimatu. Są znawcy, którzy na wzór sommelierów potrafią określić z jakiego regionu Węgier pochodzi owoc, używając do tego może mniej wyszukanego słownictwa, ale z nie mniejszą precyzją. Arbuzy najlepiej smakują, gdy są spożywane najpóźniej trzy dni po zebraniu z pola, tu zaznacza się wyraźna przewaga tych krajowych nad sprowadzanymi z zagranicy greckimi, hiszpańskimi czy włoskimi, które swoją drogą też są dobre, ale często po tygodniu tracą walory smakowe. Wg. gospodarzy z Cece prawdziwie dobre arbuzy to te ważące ponad 10 kg, ale w związku z tym, że rodziny w dzisiejszych czasach nie są duże konsumenci najczęściej poszukują 4-5 kg.

Druga wieś słynna z uprawy arbuzów to Csány, gdzie tradycja ta liczy kilkaset lat, pierwsze wzmianki pochodzą z 1544 roku. Tak więc mieszkańcy z dumą twierdzą, że to ich przodkowie nauczyli cały kraj uprawy tych owoców. Kiedyś rosły one tylko na obrzeżach wsi, z czasem kiedy zaczęło brakować pól pod uprawę, zaczęto przenosić ją na odleglejsze tereny, osoby pracujące w polu przenosiły się tam praktycznie na okres od wiosny do jesieni i do domów wracały tylko na zimę. Dawne czasy oznaczały dla mieszkańców okres prosperity, gospodarze bogacili się na arbuzach. Wszyscy zgodnie narzekają, że lata 90 to pojawienie się konkurencji z zagranicy i upadek tradycji. Dziś już niewielu w Csány uprawia arbuzy, tradycja zanikła do tego stopnia, że na liczącą 2000 mieszkańców miejscowość uprawą zajmują się tylko 4 rodziny, gdy 30-40 lat temu było to 400-500 rodzin czyli praktycznie wszyscy. Starzy mieszkańcy twierdzą, że arbuzy za ich czasów były słodsze i bardziej soczyste. Czy mają rację? Na początku sierpnia w Csány i Medgyesegyháza odbywają się arbuzowe festiwale, tak więc jest okazja by popróbować najróżniejszych gatunków osobiście. W tym roku jakoś umknęły one mojej uwadze, ale w przyszłym z pewnością się wybiorę.

A jak sprawdzić czy arbuz jest dojrzały? Często robiąc zakupy na targu jestem świadkiem obstukiwania, w przypadku melonów jeszcze obwąchiwania owoców na obu końcach, to coś na kształt rytuału i pewnie wymaga dużego doświadczenia, ale na wzór tubylców też zaczęłam tak robić, z różnym skutkiem. Otóż na początku sezonu owoce jeszcze niedojrzałe przy stukaniu w nie wydają wysoki dźwięk, te dojrzałe i w sam raz do jedzenia wydają dźwięk głęboki i niski. Na koniec sezonu ponoć jest odwrotnie, jeśli bardzo dudni to znaczy, że już jest przejrzały i nie będzie tak smaczny. I bądź tu człowieku mądry… Nieważne czy zakup mniej czy bardziej udany, zazwyczaj moje podniebienie aż tak drastycznej różnicy nie odczuwa. Najprzyjemniej siąść sobie na balkonie w ciepły letni wieczór, na talerzu schłodzony pokrojony w kawałki arbuz, nade mną węgierskie niebo, żyć nie umierać!

Reklama