Poseł do Parlamentu Europejskiego Béla Kovács z Jobbiku jest podejrzany o szpiegowanie przeciwko UE na rzecz Rosji. Węgierska prokuratura zwróciła się do PE u uchylenie jego immunitetu. W latach 80 Kovács studiował w moskiewskim Instytucie Stosunków Międzynarodowych, wiele lat spędził w Rosji i Japonii jako właściciel firmy handlowej. Jego żona ma rosyjsko-austriackie obywatelstwo i jak podaje Magyar Nemzet miała kiedyś pracować dla KGB. Po powrocie do kraju w 2004 roku Kovács zrobił zaskakująco szybką karierę w Jobbiku, co jak podają węgierskie media było głównie zasługą dużych dotacji z jego strony. W partii nikt nie pytał o źródło pochodzenia tych pieniędzy. Zważywszy na fakty z jego przeszłości, Jobbik prowadzi dość dziwną politykę kadrową, a samemu Kovácsowi nie zależało chyba za bardzo na kamuflażu i konspiracji. Wystawienie takiego kandydata w zbliżających się wyborach do PE naraziło oczywiście Jobbik na ataki ze strony konkurencyjnych ugrupowań, zwłaszcza Fideszu. Choć dziwne powiązania pana Kovácsa były na Węgrzech od dłuższego czasu tajemnicą poliszynela. W poniedziałek komisja parlamentarna ma badać sprawę dotacji, które zasiliły Jobbik, tłumaczyć się będzie przewodniczący ruchu Gábor Vona. Sam Orbán zabierając głos w sprawie Kovácsa, powiedział że niedopuszczalne jest by osoba podejrzana o zdradę własnego kraju reprezentowała interesy Węgier na forum Europy.
O ile Jobbik w dosyć oczywisty sposób prowadzi antykomunistyczną politykę historyczną, to w stosunku do poczynań Władymira Putina jest nastawiony wręcz entuzjastycznie, zupełnie zapominając o jego KGBowskim rodowodzie. Zdecydowane poparcie Jobbiku dla aneksji Krymu, a później stanowisko rewizjonistyczne w sprawie Zakarpacia w odpowiedzi na zdawałoby się irracjonalne propozycje wiceprzewodniczącego rosyjskiej Dumy W. Żyrinowskiego, doprowadziło do tego, jak już wskazałam w jednym z wcześniejszych postów, że Viktor Orbán musiał zająć takie a nie inne stanowisko w sprawie Obwodu Zakarpackiego. W tym ujęciu wydaje się, że Jobbik postępuje bardzo podobnie do Janusza Korwina-Mikke, z tym, że o ile polscy wyborcy raczej reagują alergicznie na jakiekolwiek wyrazy sympatii dla Putina, to elektoratowi prawicowemu na Węgrzech wydaje się to nie dostarczać większych rozterek (nawet sprawa elektrowni w Paks była oprotestowana głównie przez partie lewicowe, podczas gdy z prawej strony mówiło się o gospodarczym realizmie). Na tym jednak podobieństwa się kończą, bo przewodniczący partii Gábor Vona w przeciwieństwie do Janusza Korwina-Mikke jest nie tylko antyeuropejski, ale i antyamerykański, a odwiedzając Rosję spotykał się też z rosyjskimi komunistami. Vona tych znajomości się nie wypiera i chwali się wręcz kontaktami z wieloma rosyjskimi politykami. Pojawiają się też wątki bardziej egzotycznych znajomości przewodniczącego sięgające ponoć Teheranu, co nasuwa skojarzenia z Samoobroną. W tym roku w związku z następującymi po sobie wyborami kreowany był przez Vonę pseudo-chadecki obraz Jobbiku. Będzie on na pewno ciężki do utrzymania przez dłuższy czas, biorąc pod uwagę zbiór indywiduów tworzących ten ruch. Sprawa rosyjskiego kreta z pewnością w tym nie pomoże.
Próba odpalenia na finiszu wyborczym bomby z rosyjskim szpiegiem nie miała jeszcze przed weekendem znaczenia dla słupków poparcia, ale być może jest to dopiero początek nocy długich noży na węgierskiej prawicy, co wydaje się potwierdzać kontynuacja tematu w Magyar Nemzet poszerzająca wątek współpracy z Rosjanami o Vonę. Artykuł cytujący słowa byłego członka Jobbiku Lajosa Pősze, sugerującego że Vona jest sterowany z Rosji i Teheranu opublikowany został w sobotni poranek, co może stanowić przygotowanie do poniedziałkowego posiedzenia Komisji Bezpieczeństwa Narodowego. Vona w zeszłym tygodniu zapewniał, że ani on ani jego partia nie mają niczego do ukrycia i faktycznie przedstawione w artykule wątki o jego prorosyjskich sympatiach nie są niczym nowym i już w zeszłym roku były opisywane choćby w polskim internecie.
Należy zadać sobie w tej sytuacji pytanie dlaczego Viktor Orbán nie pozbył się konkurencji przed niedawnymi wyborami do węgierskiego parlamentu. Moim zdaniem Jobbik był mu na tym terenie potrzebny do rozegrania bitwy o większość konstytucyjną z przecenioną przed wyborami koalicją partii lewicowych, stanowiąc naturalny straszak dla niezdecydowanych czy leniwych wyborców. W Parlamencie Europejskim jednak cele są inne i Orbán nie chce wprowadzać tam ludzi, którzy wg. wielu światowych komentatorów sprawiają, że Węgrzy mają w tej instytucji opinię jednych z największych oszołomów. Może to być też ukłon w stronę innych państw europejskich rozczarowanych prorosyjską polityką Orbána, zastanawiających się na ile reprezentuje on w Europie interesy rosyjskie.
Trudno się spodziewać kolejnej detonacji przed mającymi odbyć się za tydzień wyborami do PE, ale z drugiej strony niczego nie można wykluczyć :) Jest szansa, że wreszcie wielu komentatorów polityki węgierskiej poczuje przypływ ekscytacji po niewątpliwie nudnych kampaniach wyborczych na Węgrzech.